Całkiem nie tak dawno zafundowano nam ciekawy spektakl w postaci apostazji Tomasza Węcławskiego, który odszedł z matczynego łona Kościoła katolickiego, a ostatnio nawet zmienił nazwisko na Tomasz Polak – tak jakby chciał pokazać, że oto narodził się nowy człowiek, który z dawnym teologiem nie ma nic wspólnego.
Prawdę mówiąc nie wiem jakie są dokładne powody apostazji Węcławskiego; nie wiem czy rzeczywiście chodziło o zwątpienie w boskość Jezusa Chrystusa (taki był, jeśli dobrze pamiętam, oficjalny powód), czy o sprawy związane z problemami osobistymi (jak szepczą wróbelki). W sumie nie jest to tutaj dla nas aż takie istotne. Pytaniem znacznie ciekawszym jest, czy rzeczywiście był to czyn aż tak bardzo niekonsekwentny jak sądzą niektórzy? Przejść z pozycji teologa do pozycji apostaty?
Jest to wewnętrzna sprzeczność wyłącznie pozornie. Tomasz Węcławski nie był bowiem takim ot sobie zwykłym i „normalnym” teologiem. Przeciwnie, wielokrotnie podkreślano jego „otwartość na świat”, „nowoczesność” i „rozumienie ducha soborowego”. Słuchając tych laudacji – płynących z ust wszelkiego lewactwa i głosicieli agnostycyzmu – trudno nie nabrać podejrzeń, że być może ów „duch soborowy” ma cokolwiek wspólnego z decyzją o rozstaniu się z Kościołem katolickim. Zauważmy przecież, że z podobnym rozgłosem żegnał się z Kościołem Tadeusz Bartoś, którego poglądy były jeszcze bardziej zgodne z „duchem posoborowym” niż Węcławskiego.
Nie czas i nie miejsce na interpretację dokumentów Soboru Watykańskiego II. Dość powiedzieć, że można je interpretować trojako: 1/ jako herezję tzw. modernizmu (tradycjonaliści spod znaku abpa Lefebvre’a); 2/ jako zgodne z nauczaniem Kościoła pod warunkiem, że czytane będą w perspektywie Tradycji (co ułatwia fakt, że Sobór Watykański II miał bardzo niską rangę doktrynalną – tzw. sobór duszpasterski); 3/ jako faktyczne założenie nowej religii, którą z katolicyzmem przedsoborowym łączą tylko nazwy i symbole, ale treści są zupełnie nowe.
Różne są motywy powodujące, że ludzie rozstają się z Bogiem. Jednak w przypadku wspomnianych wyżej dwóch głośnych apostazji najprawdopodobniej mamy do czynienia z przypadkiem trzecim. Wystarczy przekartkować publikacje wspomnianych dwóch byłych duchownych, aby zobaczyć którzy współcześni teologowie stanowią dla nich inspirację. Na czołowe miejsce wysuwa się Karl Rahner, którego dziwaczna teologia mieści się w ramach katolicyzmu tylko i wyłącznie wtedy, gdy słowu „katolicyzm” nadamy niezwykle szeroką pojemność.
Rahner był kantystą i uważał, że dogmaty wiary, Tradycja nie mają charakteru obiektywnej i ponadczasowej prawdy (tzw. noumen u Kanta); wszystkie pojęcia i symbole wiary stanowią tylko tzw. fenomeny czyli historycznie, kulturowo i personalnie zmienne wyrazy w jakich człowiek odbiera świat, przekuwając to w pojęcia, które także mają piętno epoki, miejsca i osoby. Prawda (noumen) jest niemożliwa do poznania. Rahner przenosił to w kategorie dogmatyczne, głosząc, że dogmaty są nam nieznane; są tym czym wydają się nam tu i teraz. Głosił więc swojego rodzaju „teologiczny pluralizm”; wizję Kościoła gdzie każdy wierzy w to, w co chce wierzyć; uznaje te dogmaty, które go przekonują.
Tego nastawienia Rahner nauczył swoich teologicznych wychowanków – religia jest wiecznym poszukiwaniem, gdzie wszystkie prawdy wiary należy traktować z przymrużeniem oka, jako wyrazy samoświadomości swojej epoki. Polscy uczniowie Rahnera tego właśnie nauczyli się w seminariach, które jeszcze są z nazwy „katolickie”, ale które nie uczyły wiecznej i niezmiennej prawdy Kościoła, lecz historyczno-zmiennej teologii kantowsko-rahneriańskiej.
Zderzenie z rzeczywistością musiało być dla młodego rahnerysty ciosem. Taki x. Bartoś wyuczony został braku szacunku dla kościelnego autorytetu, gdyż przyzwyczajono go do swobody poszukiwań teologicznych. Co mu tam biskup, papież? Co mu autorytet? Ja, mój rozum – oto sędzia kwestii teologicznych. Teologiczny relatywizm stoi w jaskrawej sprzeczności z hierarchiczną i autorytarną strukturą Kościoła. Jest to widoczne szczególnie teraz, gdy skończyły się czasy teologicznego szabrownictwa i Ojciec Święty Benedykt XVI przywraca powoli, acz pracowicie, dogmatyczny rygoryzm.
Dla adeptów Rahnera musi to być wstrząs cywilizacyjny. Oto w poszukiwaniach teologicznych pojawił się autorytet – ten ostatni musi się jawić nieomal jak faszyzm czy stalinizm! Wszystko co nauczono negować – w imię „ducha posoborowego” – znowu zostało ogłoszone jako prawda. Trzeba wybrać między posłuszeństwem, a naukami Rahnera. I oto niektórzy wybrali niemieckiego teologa nad niemieckiego papieża.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka