Agata Len Agata Len
1091
BLOG

Skandal na Krakowskim - uzupełnienie

Agata Len Agata Len Polityka Obserwuj notkę 37

Dziś, to jest 10 kwietnia, po południu umieściłam relację z porannych wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Doszło tam do skandalu: policja natarła na posłów PiS, którzy pragnęli po Mszy św. w kościele pokarmelickim zapalić znicze przed Pałacem Prezydenckim. Zdarzenie to widziałam na własne oczy z odległości kilkunastu metrów. Była to scena przerażająca! Opisuję to poniżej. Kiedy zebrani tłumnie ludzie zasłonili mi dalszy ciąg tej dramatycznej sceny, a okrzyki zgromadzonych umilkły, uznałam naiwnie, że posłowie zostali w końcu przepuszczeni. Ktoś zresztą w tłumie obok mnie to potwierdził. I dlatego w mojej popołudniowej, pierwszej relacji na ten temat tak właśnie napisałam. Teraz winna jestem sprostowanie czytelnikom mojej pierwszej notki pt. Skandal na Krakowskim. I dlatego zamieszczam uzupełnienie mojej relacji. Otóż posłowie PiS nie zostali przepuszczeni. Wycofali się sami. Wiem to od nich samych. Traf chciał, że ok. 17.30 spotkałam na Krakowskim Przedmieściu panią poseł Beatę Kempę i pana posła Andrzeja Derę. Po wspaniałym przemówieniu Jarosława Kaczyńskiego przedzieraliśmy się w tłumie w stronę ulicy Ossolińskich, aby przejść na Plac Zamkowy. I nagle dojrzałam tuż przed sobą panią Kempę i pana Derę. Powiedziałam im, że byłam rano świadkiem, jak brutalnie zostali potraktowani przez policję, bo faktycznie panią Kempę i pana Derę obok kilku innych posłów PiSu widziałam podczas incydentu bardzo wyraźnie. Zapytałam, czy prawdą jest, że zostali w końcu przepuszczeni. Powiedzieli mi, że nic podobnego. Postanowili się wycofać, bo obawiali się prowokacji. Obiecali, że złożą w związku ze zdarzeniem skargę.

Cieszę się, że dzięki temu przypadkowemu spotkaniu jestem w stanie przedstawić Państwu pełną i wiarygodną relację z tego, co wydarzyło się dziś na Krakowskim Przedmieściu około godz. 9 rano. Oto ta relacja: 

Kiedy parę minut po 8 stanęłam dziś rano przy kosciele pokarmelickim na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, na miejscu było już bardzo wielu ludzi. Ich liczba z każdą minutą rosła. Miałam nadzieję, że uda mi się dołączyć do modlących podczas Mszy odprawianej w kościele. Niestety wstępu do świątyni broniły szczelnie rozstawione barierki, a za barierkami szpaler uzbrojonyvh w długie pałki policjantów. Placyk przed kościołem zamieniono w parking. Ustawione tam samochody skutecznie zasłaniały wejście do kościoła.

Zgromadzeni ludzie - wzruszeni, ze łzami w oczach. Nad ich głowami biało-czerwone sztandary. Niestety  atmosfera gęstniała. Miarowym krokiem po chwili wkroczyły dziarsko kolejne posiłki policyjne, z kaskami, w kamizelkach kuloodpornych. Stanęli szpalerem wzdłuż frontu Pałacu Prezydenckiego. Nagle krzyki. Okazało się, że wyłowiono z tłumu kilka osób - dwie, trzy może cztery. Wyrywających się, krzyczacych coś prowadzono na siłę w stronę Pałacu. Ludzie zaczęli krzyczeć "Gestapo". Pomyślałam, że zatrzymani mogli być prowokatorami. Nie wiem oczywiście, jak było, ale stojący obok mnie ludzie komentowali te zdarzenia podobnie do mnie. Wzywaliśmy się więc nawzajem do zachowania spokoju, do godnego zachowania. Wtem obok mnie pojawił się dziarski staruszek. Oczka rozbiegane. Na klapie kurtki biało-czerwona naklejka: "Smoleńsk - pamiętamy", a na ustach agresywny wrzask: "Barierki, zdejmijcie te barierki; nastawiali barierki!". Nikt oczywiście okrzyków nie podjął, ani tym bardziej nie ruszył do ataku. Ale "dzielny" starszy pan krzyczał dalej. Mówię do niego: "Niech Pan nie krzyczy, niech pan nie prowokuje". On: "A co? Co mam nie krzyczeć? Trzeba się wreszcie przestać bać. Wasze kamienice, nasze ulice!" Pozostali też zaczęli go uspokajać. A pan z rozbieganymi oczkami (uciekał wzrokiem, kiedy patrzyłam mu w twarz) stwierdził z agresją: "zaraz pójdę do swoich". "Niech Pan pójdzie do swoich, koniecznie" poradzilismy mu. I w tym momencie zgromadzeni wokół zaczęli skandować "Jarosław, Jarosław", gdyż był to moment, kiedy Pan Prezes PiS wychodził ze świątyni. Spojrzałam wymownie na krzykacza. Widać było, że tym razem skandowanie bardzo słabo mu wychodzi, imię Jarosław najwyraźniej nie przechodziło mu przez gardło. "Niech pan teraz krzyczy" - poradziłam. Po chwili odsunął się od nas, ryszył dalej, do tych "swoich" albo aby podjudzać gdzie indziej. Nie mam wątpliwości, że był to prowokator, jakiś stary ubol. Takie kreatury można rozpoznać. Mają coś w oczach. Piszę o tym na gorąco, bo trzeba na nich uważać. Oni tam są ukryci w tłumie i będą dziś na pewno na Krakowskim także wieczorem.

Najgorsze jednak było to, co miałam zaobaczyć za chwilę. Natarcie policji na kilkunastu (ok. 12) posłów PiS, którzy po wyjściu z kościoła próbowali podejść pod Pałac, tam gdzie parę minut wcześniej został złożony wieniec przez Jarosława Kaczyńskiego. Posłowie podeszli do bramki przy lewym skrzydle Pałacu. Natychmiast doskoczyli do nich policjanci. Zaczęła się przepychanka. Posłowie trzymali w dłoniach jakieś zielonkawe lub niebieskawe karteczki i pokazywali je wszystkim. Były to albo przepustki, albo poselskie legitymacje. Dla służb porządkowych dokumenty te nie miały żadnego znaczenia. Tłumy zgromadzone na ulicy po drugiej stronie barierek zaczęły krzyczeć: "Hańba, hańba! Puścić posłów!"  Żadnej rekacji. Dobiegły kolejne osiłki w mudurach, tym razem wojskowych. Posłowie, demokratycznie wybrani, przedstawiciele legalnej partii opozycyjnej byli siłą odpychani przez policję. Ten obraz mam ciągle w oczach. To było straszne, przerażające. Nie mam słów. Fakt, że odważono się naruszyć nietykalność osobistą posłów, w pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej, w chwili, kiedy chcieli oni podejść do Pałacu, aby zapalić znicz lub złożyć symboliczny kwiat, napawa mnie grozą. To skandal!  Skandal na Krakowkim Przedmieściu!  

Agata Len
O mnie Agata Len

Interesuje mnie świat. Uważnie śledzę sprawy krajowe. Zależy mi na dobru Polski. Uwielbiam czytać i rozmawiać z mądrymi ludźmi o sprawach ważnych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka