Na podstawie książki Kamila Janickiego "Seryjni mordercy Drugiej Rzeczypospolitej" przyjrzymy się zjawisku fabrykantek aniołków w dawnej Polsce. Tak, to termin określający kobiety, które brały pieniądze od ubogich matek i obiecywały opiekę nad noworodkami, a w rzeczywistości je mordowały.
To była po prostu fabryka śmierci. Od razu uderza ten cynizm. Obietnica opieki, często gdzieś na wsi, niby lepsze warunki, a tak naprawdę to był wyrok, skazanie na śmierć tych najmniejszych, najbardziej bezbronnych dzieci matek, które pewnie same były w rozpaczliwej sytuacji.
Sam termin "Fabrykantki Aniołków" jest przeraźliwie trafny. Sugeruje, jakby to była jakaś produkcja – produkcja aniołków do nieba. A u podstaw leży zdrada zaufania, wykorzystanie bezradności i desperacji matek. Najczęstszą metodą mordowania dzieci było po prostu głodzenie.
Dzieci dostawały minimalne ilości jedzenia, albo wcale. Mówi się też o podawaniu naparów z maków, żeby dzieci spały, były otumanione, nie płakały i po prostu cicho gasły z wycieńczenia. To jest metoda perfidna w swoim okrucieństwie i trudniejsza do wykrycia od razu niż przemoc.
Skala tego była przerażająca. Mamy przykład Marianny Laskowskiej z Warszawy. Szacuje się, że mogła mieć na sumieniu nawet 400 dzieci. To jest liczba, która nie mieści się w głowie. I od razu rodzi się pytanie: jak to możliwe? Jak coś takiego mogło się dziać na tak wielką skalę?
Być może przez długi czas niezauważone albo, co gorsza, ignorowane. Pomimo że Laskowska dostała dożywocie – a to była surowa kara jak na tamte czasy – jej los wcale nie odstraszał innych. Proceder trwał. Pozbywanie się ciał miało charakter tak samo bezduszny jak cała reszta.
Zwłoki po prostu wyrzucano do dołów kloacznych, do wychodków, jako odpady. Czasem te małe ciałka znajdowano na polach pod miastem, przewiezione razem z miejskimi nieczystościami, które służyły jako nawóz.
Źródła wspominają też o innej strategii. We Lwowie fabrykantki działały trochę inaczej; były bardziej wyrachowane. Dzieci były trzymane w koszmarnych warunkach, nawet ze zwierzętami, a kiedy dziecko było już umierające, kobieta zanosiła je do szpitala lub przytułku.
Formalnie oddawała je pod opiekę instytucji. Czyli w ostatniej chwili przerzucała odpowiedzialność i nie musiała się martwić o zwłokę. To pozwalało im działać dłużej, z mniejszym ryzykiem wpadki.
To wszystko maluje bardzo ponury obraz tamtych czasów. Skala procederu i brak efektu odstraszającego sugerują ogromną desperację matek i, nie oszukujmy się, także milczące przyzwolenie społeczeństwa.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo