Otago, Copernicus na zdrowie
Otago, Copernicus na zdrowie
Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
1039
BLOG

Otago Josef Conrad Korzeniowski, S/y Otago, S/y Iwona Pieńkawa - daleki tragiczny rejs

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Społeczeństwo Obserwuj notkę 7

POGODA DLA BOGACZY ?

http://www.zagle.pogodynka.pl/index.php/zeglarstwo/zegl-bezp/251-porzucenie-jachtu



Porzucenie statku (jachtu) zawsze było uważane za wypadek morski. W polskiej terminologii klasyfikowano takie przypadki jako wypadki I kategorii. Dwa najbardziej pamiętne pozwolę sobie przypomnieć.

„Wielkopolska” – jacht wyszedł do Holandii pod koniec października 1965 r. Październik, jak to październik nie oszczędzał amatorów turystyki, toteż dzień Wszystkich Świętych przywitali niedaleko Oland Sodra Grund. Silnik oczywiście nawalił, więc wezwali pomocy holowniczej zamierzając przeczekać sztorm w Kalmarze. Statek, który się nawinął nie miał chęci na holowanie, zaproponował natomiast przejęcie załogi, na co ta ochoczo przystała. Następnego dnia jacht „żeglujący samotnie” znaleźli szwedzcy rybacy. Oprócz niesprawnego silnika miał podartą część żagli.

„Iwona Pieńkawa” – specjalnie zbudowany do tego celu jacht miał odbyć samotny rejs dookoła świata. Start zaplanowano z Kasablanki, do tego portu szedł obsadzony pełną załogą. Po licznych przygodach, w których kapitan wykazał się wszechstronną niekompetencją, już na Atlantyku, 14 października 1971 r. stracili maszt w silnym sztormie. Wezwano pomocy próbując uzyskać hol od zbliżających się statków. Przy kolejnym jacht zdryfował pod rufę i jeden z żeglarzy doznał przy tym poważnych obrażeń. Załoga przeszła na tratwę, skąd zdjęły ją dwa kolejne statki. Jacht pozostał na oceanie – było to 15 października.

Publiczna dyskusja wokół tych zdarzeń, nie tylko wśród żeglarzy, nosiła wyraźne znamiona dezaprobaty. Całe szczęście wypadki takie nie były częste. Kiedyś.

W mniej już zamierzchłych czasach miały miejsce dwa wypadki zaklasyfikowane jako wejście na mieliznę. Ich okoliczności sygnalizowały jednak jakąś zmianę w mentalności, może nawet morale, naszych żeglarzy. Były to wypadki „Gaudeamusa” i „Korsarza”.

„Gaudeamus” żeglował w czerwcu 1991 r. po wodach duńskich. 14 – tego w nocy oficer, który stracił orientację „w terenie” wywołał na pokład kapitana. Było za późno i jacht wszedł o 0315 na mieliznę Hatter Barn. Po paru próbach zejścia i stwierdzeniu uszkodzeń jachtu I of. bez wyraźnej zgody kapitana nadał „Mayday” i już o 0630 ratowniczy śmigłowiec zdjął załogę. Bez kapitana. Ten, na tak odciążonym jachcie poradził sobie sam i już około południa ruszył na silniku do portu. Po drodze spotkał spieszący na ratunek holownik, z którego usług nie skorzystał. W porcie stwierdzono uszkodzenia konstrukcji, poszycia i steru.

„Korsarz” wyszedł 31 lipca 1994 r. do Danii. Halsówka w sztormie spowodowała jednak u załogi zmianę priorytetów. Toteż, gdy na skutek błędów w określeniu pozycji jacht wszedł 2 sierpnia o 1330 , w gęstej mgle, na plażę koło ujścia Piaśnicy żeglarska młodzież wysiadła, pomimo, iż wiaterek był już słaby i to od brzegu. Staremu kapitanowi pozostał tylko zastępca. Akcja ściągnięcia nieuszkodzonego jachtu nie była trudna.

Inspiracją do napisania tego wystąpienia były jednak zdarzenia z roku 2001 – przyznać trzeba, sezon był dość silnowiatrowy.

„Hetman” - opis sprawy autorstwa B. Matowskiego ukazał się w „Żaglach”. Jacht wracał z 7-osobową załogą z Bornholmu do Gdyni. Pogoda jak na czerwiec była paskudna. Prognoza od 3 dni sztormowa. Około 0400, 23 VI kontaktowano się z Ustką w sprawie wejścia do tego portu. Wobec sugestii bosmana , aby w tych warunkach ( wiatr N 9 , stan morza 6) z decyzją poczekać do rana, jacht skierował się do Łeby. O 0745 na pozycji ok. 7 Mm od Łeby jacht zgłosił zamiar wejścia. I tu bosman sugerował zastanowienie się nad decyzją, a w ostateczności poleganie na mocnym silniku. Zawiadomił też ratowników, którzy czekali na „stand by”. Tuż przed 1000, około pławy „ŁEB”, kapitan zrezygnował z wejścia, w tym samym mniej więcej czasie zameldował o przeciekach a „Huragan” wyszedł z portu i asystował idącemu na silniku jachtowi. Na plażę wyruszyli też ratownicy z BSR. Wkrótce nastąpiła na „Hetmanie” awaria silnika, ratownik próbował holowania, hol pękał 4 razy, jacht życzy sobie holu z Marynarki Wojennej, a wkrótce potem zdjęcia 2 członków załogi ze względu na „złą kondycję”.

O 1030 z Ustki wychodzi większy od „Huragana” „Powiew”, nad jachtem wisi śmigłowiec, jacht utrzymywany jest na holu 2- 2,5 Mm od brzegu w oczekiwaniu na „Powiew”. Około 1300 chętnych do opuszczenia jachtu jest już czterech, jacht zgłasza coraz większe przecieki. Do akcji wychodzi łódź BSR, wywraca się jednak na wielkiej fali. „Huragan” pozostawia jacht, zbiera wysypanych ratowników poczym wraca i zdejmuje z „Hetmana” całą załogę. Ma to miejsce ok. 1,5 Mm od plaży. O 1430 jacht sztranduje ok. 2 Mm na E od Łeby tracąc przy tym maszt. Następnego dnia Marynarka Wojenna ściąga jacht. Podobno uruchomienie na nim silnika nie stanowiło problemu. W całej akcji nic nie wiadomo o użyciu żagli. Sprawa ta nie stanie na Izbie Morskiej ponieważ jednostka była z M. W.

„Kmicic” - opis sprawy autorstwa J. Sieńskiego również ukazał się w „Żaglach”. W chwili pisania referatu znany był już termin rozprawy przed Izbą Morską. Jacht, Carter- 30, wyszedł 8 IX z Łeby do Kłajpedy z 4 – osobową załogą. W nocy, w sztormie 9-10 jacht zaczął wzywać pomocy. Od 0218 asekurował go „Dar Młodzieży”. O 0520 podszedł ratownik, „Sztorm” z Helu, i zdjął z użyciem tratwy 1 osobę. „Sztorm” to nie nowoczesny SAR i dlatego potrzebny były śmigłowce, które zdjęły resztę załogi. Było to ponad 40 Mm od Rozewia i ponad 30 Mm od Tarana ( a więc nie tam, gdzie informowała mapka przy artykule).

Wg ratowników jacht był zalewany przez fale i nie miał szans na utrzymanie się na powierzchni. 22 IX skołowana w ten sposób „opinia publiczna” dowiedziała się, że jacht pływa sobie ok. 10 Mm od Orno (niedaleko Sztokholmu). Stwierdzono brak pokryw bakist i sztorcklapy, wnętrze częściowo zalane wodą i paliwem. Ster, maszt i takielunek nienaruszone, w dobrym stanie większość żagli. Dzielne są te Cartery.

Jeden z polskich jachtów, którego nazwy nie podaję, albowiem sprawa nie została upubliczniona, wyszedł obsadzony przez na oko kompetentną załogę czarterującą do Szwecji. Po jakimś czasie armator otrzymał informację, że jacht siedzi na skałach a załogę zdjęli ratownicy. Trochę później przyszła informacja, że jacht wraca o własnych siłach. Trochę później jacht powrócił, a sprawę załatwiono pomiędzy kapitanem i armatorem. Po wystawieniu z wody, ale bez pośpiechu, okazało się, że obtarta jest farba na balaście i uszkodzony (lekko) ster. A więc kamienie były. Raport kapitana przyjęty przez armatora tak relacjonuje przebieg zdarzenia. Jacht idąc w sztormie osłonięty brzegiem kierował się do bezpiecznego portu. Nastąpiło wejście na kamienistą mieliznę, wg kapitana nie zaznaczoną na mapie (niech mu będzie, bo nie o to chodzi).

Wezwano pomoc na „16” i czerwonymi rakietami. Udzielili jej Szwedzi. Wobec ponurej sytuacji meteorologicznej i jeszcze gorszej prognozy załogę ewakuowano śmigłowcem. Rano okazało się, że jacht stoi przechylony pomiędzy kamieniami w trochę innym miejscu. Załoga obsadziła go ponownie i przy pomocy ratowników zeszła na głęboką wodę, po czym wróciła do kraju. Poniesione koszty dotyczyły tylko tej drugiej operacji. I słusznie, życie ratuje się w cywilizowanym świecie za darmo.

Opisane powyżej zdarzenia nie są bynajmniej jakąś polską, a nawet bałtycką osobliwością. W czasie pamiętnych regat Fastnet w 1979 roku porzucone zostały 24 jachty, z czego tylko 5 nie udało się uratować – z nich jeden zatonął w czasie holowania. Z 17 – tu załogi zeszły na jednostki ratujące ( statki, śmigłowce, inne jachty). Pozostałe były opuszczone przed nadejściem pomocy.

Jakie nasuwają mi się wnioski, powiedzmy praktyczne.

Na doskonale osłoniętych pod względem ratowniczym wodach, np. europejskich wezwanie pomocy zwykle bywa skuteczne. Ratownicy, świetnie wyposażeni, ofiarni i kompetentni, nie wysilają się na poważną ocenę stopnia zagrożenia życia załogi. Co by zresztą mogło się stać, gdyby go nie docenili. Kłaniają się historie o uzasadnionym i nieuzasadnionym wezwaniu pogotowia.

Załogi, niekoniecznie „pełnosprawne”, nie zawsze związane emocjonalnie z wypożyczonym jachtem, słabo zintegrowane, aż do wyraźnego konfliktu, możliwość przerwania wycieczki w nieciekawym punkcie trasy traktują jako coś naturalnego. Akcja ratowania, holowania małego, starego jachtu w ciężkiej pogodzie w zwykłym rachunku ekonomicznym może być po prostu nieopłacalna.

A teraz morał.

Jak widać porzucenia sprawnego jachtu na morzu nie potrzeba się aż tak bardzo wstydzić, może to zresztą złagodzić duma z uratowania „zagrożonego” życia (cudzysłów autora), które jak wiadomo, przynajmniej w naszych kręgach kulturowych, stanowi najwyższą wartość.

I drugi. Kochani kapitanowie wszystkich stopni. Słuchajcie gorliwie wszystkich prognoz, zwłaszcza jak waszą załogę znacie od przedwczoraj. Jachting nie na darmo nazywa się ostatnio żeglugą przyjemnościową.

Kpt. Adam Woźniak, materiał z konferencji "Bezpieczeństwo w jachtingu" 2002.


POLSKA PIONIERKA Z WHITEBREAD I FAJKĄ W USTACH


"Wielu nie było przygotowanych na ekstremalne warunki, które oczekiwały"

image




W pierwszej edycji wyścigu Whitbread Round the World, który stał się protoplastą dzisiejszych regat oceanicznych Volvo Ocan Race wzięło łącznie udział 324 żeglarzy. Tylko garstka z nich miała pojęcie o tym czego się spodziewać. Wiatry do 40 węzłów, 100-metrowe góry lodowe i dojmujące drżenie kości z zimna. Nie było nawigacji satelitarnej i bierzącej aktualizacji prognozy pagody dla żadnego 19 zespołów tego morderczego wyścigu zorganizowanego przez Royal Naval Sailing Association (Królewskiego Związku Żeglarskiego), a nazywanie odzieży z PCV "wodoodporną" było gorzką ironią.

W takich warunkach wystartowała Iwona Pieńkawa (17.05.1955), która jest dzisiaj jednym z zapomnianych bohaterów wyścigu Volvo Ocean Race w swoich początkach. Ta fascynująca pionierka jako jedna z pierwszych kobiet na świecie opłynęła przylądek Horn. Była też jedną z najmłodszych osób, które kiedykolwiek ukończyły Whitbread. Pienkawa miała tylko 18 lat, gdy przystąpiła do pierwszego wyścigu. Jakoś udało się jej przekonać ojca, inżyniera budowy okrętów - Zdzisława Pienkawę, nie tylko do tego aby sam wziął udział w zawodach ze swoja załogą, ale także aby przyjął ją - swoją córkę - na członka tej załogi. W taki właśnie sposób Iwona, wtedy już znakomity żeglarz, ale zaledwie z maturą w kieszeni, opóźniając rozpoczęcie swoich studiów na kierunku architektury stała się członkiem załogi na keczu nazwanym Outage i zbudowanym w 1950 roku. Iwona była oficjalnie odpowiedzialna za gotowanie, ale dzięki uzgodnieniu z resztą załogi mogła też spędzić tydzień an każdy etap poza kuchnią, stając się w pełni częścią wyścigu.

Zaledwie trzy kobiety ukończyły wszystkie cztery etapy jego pierwszej edycji w latch 1973-74: Pienkawa na Otago, Włoszka Zara Pascoli na Tauranga i Wendy Hinds z Wielkiej Brytanii na Second Life. Każda z nich otrzymała pecjalny puchar od Księcia Filipa na ceremonii wręczania nagród w 1974.

Zgodnie z opinią siostry, Iwona była ogromnie wdzięczna za to uznanie i gdy wróciła do Polski postanowiła spełnić swoje marzenie o solowej wyprawie żeglarskiej dookoła świata. Iwona chciała także zostać reżyserem filmowym.

Niestety, te piękne marzenia nie miały stać się rzeczywistością. Iwona Pienkawa zginęła w wypadku samochodowym w dniu 31 marca 1975 - 17 dni przed jej 20-tymi urodzinami.

Mimo tego tragicznego zdarzenia i olbrzymiej straty, jej historia żyje nadal. Książka "Otago Otago. Na zdrowie!" (Wydawnictwo Morskie, Gdańsk, 1976), którą zdążyła napisać o swoich doświadczeniach w tym pierwszym wyścigu Whitbread Round the World i protoplaście dzisiejszego Volvo Ocean Race, została opublikowana już po jej śmierci.

"Była sportowcem, artystką, filozofem i odważnym człowiekiem" - wspomina jej młodsza siostra Renata.

"Zawsze chciała być inna. Cały czas nosiła na sobie ubrania w czarnym kolorze, a nawet paliła fajkę. Była jak chłopczyca, ale miała także chłopaka, ale przede wszystkim była naprawdę urzekającą osobą o pięknych, ciemnych oczach".

"Gdy płynęli z powrotem do Gdańska wszyscy jej przyjaciele czekali na nią z transparentem, dając pokaz prawdziwej miłości i wsparcia. Jej marzeniem było opłynąć samotnie cały świat. Dokonałaby tego na pewno. Iwona działała, a nie tylko gadała. Była jedną z najsilniejszych, najbardziej wymagających kobiet jakie kiedykolwiek spotkałem".

"Jak wszystko jest niestrudzone w przemijaniu" - Iwona Pieńkawa

https://jejhistorie.wordpress.com/2013/03/31/latajaca-ryba-iwona-pienkawa-1955-1975/


„Latająca ryba”. Iwona Pieńkawa (1955-1975)

    Równo 38 lat temu, 31 marca 1975 roku, gdzieś na szosie pod Mławą zginęła tragicznie pewna dwudziestoletnia dziewczyna. Nazywała się Iwona Pieńkawa. Była żeglarką, córką kapitana Zdzisława Pieńkawy, uczestniczką regat okołoziemskich 1973/74, pierwszą Polką w historii, która opłynęła Przylądek Horn oraz autorką wspomnieniowej książki z tego rejsu „Otago, Otago, na zdrowie”.

    Iwona przygodę z żeglowaniem zaczęła już jako 9-letnia dziewczynka. Patent sternika jachtowego zrobiła w wieku 16 lat, 2 lata później miała już stopień sternika morskiego. W 1973 roku stanęła przed szansą wielkiej życiowej przygody. Jachtklub Stoczni Gdańskiej postanowił zgłosić S/Y„Otago” (łódkę nazwaną tak na pamiątkę barku, którym dowodził Józef Conrad Korzeniowski) do Whitbread Round The World Race 1973-1974, okołoziemskich regat, rozgrywanych na trasie Portsmouth – Kapsztad – Sydney – Rio de Janeiro – Portsmouth (regaty te odbywają się do dziś, obecnie pod marką Volvo Ocean Race). Kapitanem jachtu ma być Zdzisław Pieńkawa, ojciec Iwony, a wśród załogi znajduje się między innymi Zygmunt Choreń, inżynier i późniejszy konstruktor słynnego „Daru Młodzieży”. Iwona strasznie chce płynąć z nimi. Co prawda oznacza to konieczność wzięcia urlopu dziekańskiego i stratę roku akademickiego (właśnie dostała się na architekturę na Politechnice Gdańskiej) ale dziewczyna jest zdeterminowana, wie, że taka szansa nieprędko ( o ile w ogóle) się powtórzy. „Mogę być czarną kanaką, kukiem [kucharzem], wszystkim się podporządkować, tylko mnie zabierzcie” – błaga ojca. Po co tak bardzo chce płynąć? „Dla przeżyć” – pisze w „Otago…” – „nowych silnych przeżyć. Bo tyle mamy z życia, ile przeżywamy”.

    Iwonie udaje się przekonać ojca – 25 sierpnia późnym wieczorem wypływa z Nowego Portu w stronę Portsmouth. Odprowadzają ją przyjaciele – wypalają wszyscy po pół papierosa, drugie pół zostawiając sobie na spotkanie po powrocie. Właściwe regaty rozpoczynają się 8 września. Startuje w nich 20 jednostek. Wybudowany w 1959 roku „Otago” jest jednym z najstarszych tutaj jachtów, wcześniej zbudowano tylko niemiecki „Peter von Danzig” (zresztą dla załogi, ten „prawie gdański” jacht jest głównym przedmiotem honorowej rywalizacji) i nie jest typowo regatowym jachtem, sukcesem będzie już ukończenie tej trasy. Osiemnastoletnia Iwona Pieńkawa jest jedną z trzech kobiet uczestniczących w regatach.

Iwona Pieńkawa 1

„Widziałam siebie – moja sraczkowata czapeczka z białym pomponem, ciemne oczy, opalona twarz, złote kolczyki…”

    Atmosfera podczas rejsu jest dobra, ale ośmiomiesięczna żegluga i stłoczenie dziewięciu osób na małej powierzchni jest wyzwaniem dla cierpliwości i siłą rzeczy musi powodować napięcia. „Powiem Wam, jakie jest najgorsze więzienie: zamknąć dziewięć osób w klatce osiemnaście metrów długiej i cztery metry szerokiej, polewać od góry i z dołu wodą i dać im jeszcze trochę środków do życia” – tak miał podsumować tę sytuację Adam Michel, dziś architekt, wtedy jeden z „udręczonej” dziewiątki. Iwonie jest jeszcze trudniej: jedyna kobieta, do tego najmłodsza wiekiem i stażem. Dnie w większości spędza w kambuzie, przygotowując posiłki dla załogi. Panowie traktują ją z sympatią, ale w żadnym razie nie zamierzają traktować jak damy. Tak zwane świńskie dowcipy najwyraźniej fruwają ponad głowami w kajucie, skoro Iwona szybko stwierdza, że „kawały erotyczne szybko się nudzą. W końcu wszystko staje się symbolem męskiego członka: i czajnik, i parówki, i sznurowadła.” Czy możliwe jest, by w warunkach ograniczonej przestrzeni, na której ściśnięto kilkoro członków załogi, między Iwoną a grupą młodych przecież facetów nie było erotycznego napięcia? Autorka „Otago…” nic o tym nie wspomina. Autocenzura? Chyba raczej nie. „Zuzia”, jak na nią mówią, czuje się przede wszystkim żeglarzem, zżyma się na ciągłe podkreślanie, że jest kobietą: „Nie lubię tego podkreślania, że jedna dziewczyna (…) dziewięciu żeglarzy jest na Otago. Koniec.” Wścieka ją idiotyczny przesąd, że kobieta na jachcie przynosi pecha – jej racjonalni towarzysze niby w to nie wierzą, ale w razie jakichś kłopotów nie mogą powstrzymać się od sarkastycznych uwag pod jej adresem.

     Czas rejsu to dla Iwony przygoda życia, także intelektualna – na jacht zabrała ze sobą sporo ambitnych książek: Joyce’a, Witkacego, Vonneguta. Jest oczytaną, myślącą dziewczyną, ma niewątpliwy dryg do pisania, jej zdania są niejednokrotnie celne i dojrzałe. Ale jednocześnie, osiemnastolatka to jeszcze emocjonalny kocioł i Iwonie zdarzają się zabawnie dziecinne stwierdzenia, gdy zastanawia się na przykład, czy współtowarzyszom (którzy czymś się narazili) nie napluć złośliwie do zupy. Po chwili stwierdza, że nie warto, skoro przecież i tak by o tym nie wiedzieli ????

    5 października o drugiej w nocy „Otago” mija równik. Na obowiązkowym chrzcie Iwona otrzymuje imię „Latająca ryba”. Bardzo przywiązuje się to tego miana, a załoga od tego momentu postanawia nie łapać tych morskich stworzeń i nie przygotowywać z nich posiłków. Pod koniec rejsu złamią ten zakaz, co Iwonę wścieknie i rozżali jednocześnie… Ciągnące się miesiące żeglugi urozmaicają krótkie pobyty w portach dzielących poszczególne etapy: Kapsztadzie, Sydney, Rio de Janeiro. Można wtedy wreszcie poczuć pod nogami stały ląd, wykąpać się, przeczytać listy z Polski, zwiedzać miasto i brać udział w dziesiątkach imprez, organizowanych dla uczestników tych prestiżowych regat.

    Prawdziwym jednak wyzwaniem i doświadczeniem jest opłynięcie Przylądka Horn, zwanego żeglarskim Mount Everestem i Nieprzejednanym – to tu Ocean Spokojny styka się z Atlantykiem. Na śmiałków czyhają tam huraganowe wiatry, wysoka i stroma fala a także sterczące z powierzchni wody skały. „Otago” jest piątym polskim jachtem w historii, który mija owiany złą sławą przylądek, a Iwona pierwszą Polką, która go opłynęła. Historyczny moment ma miejsce 5 lutego 1974 roku, o piątej rano. Iwona właśnie gotuje zupę mleczną…

    „Otago” ponownie wpływa na Atlantyk. To już ostatni etap żeglugi, przed nimi jeszcze postój w Rio de Janeiro, gdzie właśnie trwa słynny karnawał. Iwona jest nim jednocześnie oszołomiona i znużona – „ten rodzaj sztuki czy zabawy zupełnie mi nie odpowiada, męczy raczej, jest zbyt krzykliwy, jarmarczny” wspomina w książce. Zaczyna tęsknić za domem, Gdańskiem („jesteśmy na antypodach Gdańska, stykamy się podeszwami, dzieli nas tylko średnica ziemi”), wyobraża sobie zwykły dzień na ulicy Danusi we Wrzeszczu, gdzie mieszka: mamę, rodzeństwo, niedopitą kawę na stole, drzemiącego w kuchni psa.

    Iwona nie wstydzi się przyznać, że wielomiesięczna żegluga i żmudna praca czy to w kambuzie, czy na pokładzie staje się po jakimś czasie mecząca i monotonna. Wreszcie, 24 kwietnia o 10.00 „Otago” przekracza linię mety. Pomimo złamanego na Oceanie Indyjskim bezanmasztu zajmuje w wyścigu trzynaste miejsce, jest nie tylko przed „Peterem von Danzig”, ale i przed „Copernicusem”, jachtem ze Yacht Clubu Stal Gdynia. 16 maja „Otago” wpływa do macierzystego portu, oficjalne powitanie załogi dopiero następnego dnia na Motławie. Ubrana galowo pod sztormiakami załoga udaje się do Ratusza, gdzie otrzymuje odznaczenia i występuje na specjalnej konferencji prasowej. Zmęczoną oficjalną pompą Iwonę wyciąga z Ratusza grupa przyjaciół: „wynieśli mnie na ramionach, jechałam przez cała Długą śmiejąc się, ciągle się śmiejąc, gubiłam kwiaty po drodze”.

   I taką ją, roześmianą i w kwiatach, zostawmy. Rok później, na kilkanaście dni przed swoimi dwudziestymi urodzinami, Iwona wraca swoim świeżo kupionym samochodem do Gdańska, na holu. W pewnym momencie, z nieznanych powodów, raptownie skręca w lewo, wpadając pod nadjeżdżający z przeciwka samochód. Ginie na miejscu.

   Pochowano ją na gdańskim cmentarzu Srebrzysko. Jej grób znajduje się po prawej stronie głównej alei, w drugim rzędzie, kawałek za charakterystycznym smoleńskim nagrobkiem Arama Rybickiego. Jeśli będziecie w pobliżu, nie zapomnijcie zapalić świeczki odważnej, głodnej wrażeń dziewczynie, która nie bała się walczyć o swoje marzenia.

*

Postscriptum

image


W sierpniu 1976, na Morzu Barentsa, zatonął „Otago”, po uprzednim zerwaniu się z kotwicowiska, zaś nazwany na pamiątkę żeglarki jacht „Iwona Pieńkawa” , po uprzednim opuszczeniu go przez załogę, zaginął na wodach Zatoki Biskajskiej….

Wszystkie cytaty pochodzą ze wspomnień I. Pieńkawy „Otago, Otago na zdrowie”.

https://www.adammichel.eu/pl/o-mnie/

Prawdziwe życie zaczęło się dla mnie wcześnie. To mój Ojciec Zapaleniec pomógł mi postawić pierwsze kroki na łódce. Gdy miałem 6 lat, pozwolił mi odbyć samotny rejs - na Omedze dookoła Gierczaków na Jezioraku. Spodobało mi się wtedy to pływanie "dookoła".

image

Iwona Pieńkawa i Adam Michel

Los znów się do mnie uśmiechnął, kiedy zakwalifikowano mnie i zastartowałem jako członek załogi jachtu Otago w regatach Whitbread Round the World Race 1973-74 (dziś Volvo Ocean Race).

Kliknij poniższy animowany gif aby obejrzeć film Pawła Pochwały o udziale Copernicusa i Otago w tych regatach.

 Pochwała

 Potem, na trwającej 30 lat emigracji, najpierw we Francji a później w Irlandii, nie rozstałem się z żeglarstwem a wręcz przeciwnie. Na swoim jachcie Thrazybule oraz na innych łódkach jako skipper do wynajęcia przemierzałem wody Morza Śródziemnego, Zatoki Biskajskiej i te omywające Zachodnie Wybrzeże Irlandii. Zainteresowałem się i pasjonowałem Weather Routing'iem od jego powstania.

Zawodowo byłem związany z budową jachtów. W Chantier Naval Jullien w Les Angles / Francja byłem odpowiedzielny za budowę modelu a potem formy i prototypu jachtów regatowych budowanych z kompozytów węglowych "plaster miodu".

Dziś mieszkam z powrotem w Kraju. Jako stypendysta kasy emerytów, czerpię radość z nie pracowania zawodowo, ale jako człowiek pożyteczny, napisałem i udostępniam tu parę tutoriali dotyczących ważnych zagadnień w nowoczesnej nawigacji a zwłaszcza Weather Routing'u . Tutoriale te dedykuję młodym w podzięce za to, że tak dzielnie pracują po to, żebym ja mógł rano jeszcze trochę pospać.


https://www.portalmorski.pl/inne/32660-40-lat-od-zatoniecia-otago-jachtu-ktory-wzial-udzial-w-pierwszych-zalogowych-wokolziemskich-regatach

40 lat od zatonięcia Otago - jachtu, który wziął udział w pierwszych załogowych, wokółziemskich regatach

image

Dzisiaj, tj. 29 sierpnia 2016 roku mija dokładnie 40 lat od zatonięcia Otago, jachtu który jako jeden z dwóch polskich jednostek żaglowych wziął udział w pierwszych załogowych, wokółziemskich regatach "Whitbread Round The World Race". Pod dowództwem kpt. Zdzisława Pieńkawy, zajął w nich 13. miejsce.

Otago został zbudowany w 1959 roku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina i należał do Jachtklubu Stoczni Gdańskiej. O długości 18m, szerokości 4m i powierzchni ożaglowania 144 m2 był jednym 6 jachtów typu J-140.

Pierwsze takie regaty

Zamiary zorganizowania regat "Whitbread Round The World Race" ogłoszono w Londynie, w maju 1972 roku. Ponad rok później, 8 września 1973 roku na starcie czteroetapowych regat ustawiło się łącznie 18-ście jachtów z Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch i dwa z Polski: Otago i 14-metrowy Copernicus. Załogi wypłynęły z Portsmouth przez Kapsztad, Sydney, Rio de Janeiro i ponownie do Portsmouth.

Jacht Otago dowodzony był przez jednego z najsłynniejszych gdańskich żeglarzy kpt. Zdzisława Pieńkawę. Wraz z załogą: Witoldem Ciecholewskim, Zygmuntem Choreniem, Bohdanem Berggrünem, Iwoną Pieńkawą, Kazimierzem Kurzydło, Edwinem Trzosem, Stanisławem Jakubczykiem i Adamem Michelem, przepłynął 29549 mil morskich w czasie 203 dni i 22 godzin, i zajął tym samym 13-ste miejsce.

Czytaj także: Kolejna tablica w Alei Żeglarstwa Polskiego w Gdyni

Czytaj także: Nie mam czasu na żeglowanie! Rozmowa z Zygmuntem Choreniem

Po wyścigu wydano dwie książki relacjonujące regaty autorstwa: Iwony Pieńkawy "Otago, Otago, na zdrowie" oraz Zdzisława Pieńkawy "Żeglarski maraton: Otago w wokółziemskich regatach Whitbread".

Regaty organizowane są co trzy lata, ale już pod nazwą Volvo Ocean Race.

Jacht w skałach

image

W 1976 roku rozpoczął się rejs wyczynowy Otago. Jacht z dziewięcioosobową załogą wypłynął z Gdyni do Archangielska, a następnie do Murmańska, gdzie próbowano uporać się z powstałą w międzyczasie awarią rozruchu silnika - bezskutecznie. Otago kontynuował rejs w kierunku Wyspy Niedźwiedziej, gdzie zawinął 15 sierpnia. Załodze jachtu zaoferowano tam części zamienne do uszkodzonego silnika, ale ich wymiana nie miała nastąpić od razu. W związku z informacjami o korzystnym wietrze zadecydowano o zrzuceniu kotwicy w Zatoczce Herwigshamn, położonej w Północnej części Wyspy Niedźwiedziej, między przylądkami od wschodu Kap Pasadowsky, a od zachodu Gravodde. Jednak w nocy 17 sierpnia, wbrew wcześniejszym ustaleniom, zmienił się kierunek wiatru, który wraz z falą spowodował wyrwanie kotwicy i wyrzucenie jachtu na półkę skalną.

Załodze nic się nie stało - do Polski przetransportował ją okręt hydrograficzny Marynarki Wojennej ORP Kopernik, który wracał do kraju z rejsu naukowo-badawczego. Na wyspie pozostał jedynie kapitan, który załatwiał formalności związane z przybyciem statku ratowniczego Salvator.

Niekorzystne warunki pogodowe i położenie spowodowały, że jacht ściągnięto dopiero 29 sierpnia. W wyniku uszkodzenia poszycia kadłuba Otago zatonął w ciągu 10 minut od uwolnienia na głębokości 12m.

image

Szczegółowo o okolicznościach wypadku i akcji ratowniczej można przeczytać tutaj >>> Na stronie znajduje się także orzeczenie Izby Morskiej w Gdyni z 25 października 1976 roku.

AL, Źródło: NMM, rejsymorskie.net (na pdst. Konferencja Bezpieczeństwa 1982, Biblioteka COZ PZŻ im A Benesza Trzebież, Kpt. Andrzej Rościszewski, AZS - Akademicki Klub Żeglarski - Warszawa)

Fot.: Archiwum prywatne

Video: ukwebcast, Remigiusz Zakrzewski/youtube


http://coins.vitowerner.com/jozef-korzeniowski-i-bark-otago/

image

OTAGO Józefa Conrada Korzeniowskiego z Berdyczowa

W szkole zmuszali nas do czytania ‚Lorda Jima‚ Josepha Conrada – lub jak kto woli Józefa Konrada Korzeniowskiego. W szkole oczywiście tego nie przeczytałem i do prozy Conrada wróciłem po wielu, wielu latach. Wprawdzie ‚Lord Jim’ wciąż jest przede mną (niektóre awersje – jak widać – pozostają na całe życie), ale ‚Szaleństwo Almayera’, ‚Jądro ciemności’, ‚Smugę cienia’, ‚Freję z siedmiu wysp’ i inne jego powieści czy nowele – czytało mi się znakomicie. Choć nie jest to lektura łatwa…

Powyżej – polska dwuzłotówka, na awersie której – na pierwszym planie – widnieje portret Józefa Konrada Korzeniowskiego, zaś w głębi – bark ‚Otago’, którym dowodził Korzeniowski.

Korzeniowski urodził się 160 lat temu, w Berdyczowie. Jego rodzice byli szlachcicami, pozbawionymi ziemi za udział w Powstaniu Listopadowym. Jako siedemnastolatek wyjeżdża do Francji i tam zaciąga się – jako prosty marynarz – na statek.

Po kilku latach pływania przenosi się do Anglii; uczy się w szkole morskiej i zdaje egzaminy na stopień II, następnie I oficera i kapitana. Powierzono mu bark ‚Otago’, który pływał między Australią a Azją. Wspomnienia z pierwszego samodzielnego rejsu zawarł w książce ‚Smuga cienia’.

Jeśli kogoś interesuje życiorys Korzeniowskiego (który sam w sobie mógłby stanowić treść książki) – to musi go sobie wyszukać w necie. Dodam tylko, że nazwę ‚Joseph Conrad’ nadano kilkunastu statkom – nie tylko polskim, ale również szwedzkiemu i amerykańskiemu. Jego imię nosi także stocznia jachtowa na Stogach w Gdańsku.

Nazwę ‚Otago’ nadano natomiast jednemu z polskich jachtów. Pod kpt. Pieńkawą w latach 1973 – 1974 uczestniczył w wokółziemskich regatach Whitbread Round The World Race, na trasie Portsmouth – Kapsztad – Sydney – Rio de Janeiro – Portsmouth ( pod nazwą Volvo Ocean Race regaty te odbywają się do dziś). Jednym z załogantów była młodziutka, 18 letnia córka kapitana – Iwona. Po rejsie napisała książkę, po którą naprawdę warto sięgnąć: ‚Otago, Otago, na zdrowie’. Iwona zginęła w wypadku samochodowym w wieku zaledwie 20 lat.

Za ‚Otago’ ciągnęło się chyba jakieś fatum… Conrad, po zejściu z ‚Otago’ długo nie mógł znaleźć pracy i żył z oszczędności przymierając głodem. Wrak conradowskiego ‚Otago’ leży na skałach na przedmieściu Hobart, na Tasmanii.

Jacht ‚Otago’ zatonął u brzegów Wyspy Niedźwiedziej, na Spitsbergenie.

Jacht ‚Iwona Pieńkawa’ noszący imię autorki reportażu ‚Otago, Otago na zdrowie‚ zatonął na Zatoce Biskajskiej, po opuszczeniu jednostki przez załogę…

[edit]

Znajoma z Australii sfotografowała wrak ‚Otago’. Za Jej zgodą publikuję jego (czyli wraku) pozostałości: smutną pamiątkę po Josephie Conradzie…


Kończąc na jakiś czas paroletnią tj. OD ROKU 2011 (7 LAT) twórczość na gościnnych łamach portalu publicystycznego  Salon24 pisałem o ludziach i sprawach, które dla mnie a mam nadzieję także dla wielu leżą na sercu. Mam nadzieję, że pozostaną na dyskach pORTALU sALON24 i " W głowach" w ludzkiej pamięci. 

SZCZĘŚĆ BOŻE.

Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo