Marian Kowalski, lider lubelskich struktur Ruchu Narodowego, powiedział „Rzepie”, że zastanawia się nad rezygnacją z członkostwa w organizacji. Powód? Członkowie Ruchu zgromadzeni na zjeździe w zarządzanym przez Kowalskiego województwie opowiedzieli się przeciwko wystawieniu kandydatów w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Przyznam, że nieco mnie zatkało i poczułem delikatny niesmak. W naiwności swojej wierzyłem, że RN w pierwszym etapie swojego istnienia skupić się chce na tworzeniu szerokiego ruchu, organizowania go na wzór amerykański, od dołu – czyli, jak mówią za oceanem, od „korzeni trawy”. Tymczasem okazuje się, że ambicje działaczy rosną szybciej niż struktury organizacyjne a stołki kuszą skuteczniej niż sam Zły. Przykro mi, bo myślałem, że wreszcie pojawiła się organizacja, która nie dość, że odpowiada mojemu światopoglądowi to jeszcze wolna jest od głównej wady cechującej wszystkie polskie partie polityczne – pędu do władzy, przywilejów i synekur. Okazuje się, że jednak nie. Cóż, muszę być ostrożniejszy w rozdawaniu sympatii. Zwłaszcza, że polityka to choroba wielce zakaźna i nieuleczalna, skutkująca przerostem ambicji oraz rozedmą ego.
To, że Ruch Narodowy chce wejść w politykę to nic złego, to prosta i logiczna konsekwencja jego powołania. Pytanie zatem nie brzmi „czy?” ale „jak?”. Zaczynanie zabawy od najwyższej półki, w dodatku takiej, która ma najmniejszy wpływ na życie ludzi jest – moim skromnym zdaniem – kompletnie pozbawione sensu i doprowadzi jedynie do utraty wartościowych, zdolnych do zdobywania głosów członków, którzy odpłyną na europejskie salony i wsiąkną tam na dobre. Jeżeli narodowcy myślą o polityce poważnie – a mam nadzieję, że tak jest – to powinni skupić się najpierw na wyborach lokalnych, w gminach, powiatach i województwach, czyli tam, gdzie mieliby realny wpływ na zmianę społecznych postaw, na tworzenie obywatelskiego społeczeństwa ludzi świadomych i zaangażowanych. By zmienić kraj potrzebna jest solidna praca u podstaw a nie obsadzanie wysokich stołków własnymi tyłkami, zwłaszcza, że Parlament Europejski to instytucja nie mająca praktycznie żadnego wpływu na rzeczywistość, której działanie ogranicza się do widowiskowych pyskówek i sugestii, które realnie władająca Unią Komisja Europejska może zaakceptować bądź odrzucić. Wpychanie ludzi do tego „tworu” w chwili, kiedy nie ma się jeszcze silnych korzeni to w najlepszym razie marnowanie ich potencjału, a w najgorszym skazywanie całej organizacji na marginalizację.
Wyobraźmy sobie, że pan Marian Kowalski mandat europarlamentarny zdobędzie, pojedzie do Brukseli i... i nic. To będzie jego ostatni sukces. Następne w kalendarzu wyborczym będą głosowania lokalne a wyborcy zanim podejmą decyzję będą chcieli się dowiedzieć co też przedstawicielom Ruchu Narodowego udało się zdziałać na stanowiskach, które im wcześniej powierzyli. I nastąpi klapa, bo czym będą mogli pochwalić się ludzie bez politycznego doświadczenia, którzy objęli funkcje nie dające żadnej (powtarzam po raz wtóry) politycznej władzy? W dodatku brukselski stołek wiąże się z ogromną – jak na polskie warunki – kasą, co jeszcze bardziej zniechęci elektorat, który myśli schematycznie i wyciągnie jedyny możliwy w tej sytuacji wniosek: nachapał się i teraz ma nas w... czarnej dziurze.
Reasumując: jeżeli celem liderów narodowców jest jedna kadencja w Parlamencie Europejskim, która pozwoli zdobyć szmal, kontakty i awans do salonowych elit to proszę bardzo, niech wystawiają swoje kandydatury w eurowyborach niszcząc przy okazji ideę, za którą poszło wielu ludzi, niech się na nich wypną a ich zaufanie wrzucą do śmieci. Jeżeli jednak naprawdę chcą coś zmienić w naszym nieszczęsnym kraju, jeżeli ideały Romana Dmowskiego nie są dla nich jedynie słowami sprzed ponad stu lat wydrukowanymi na pożółkłym papierze, to niech zmienią podejście i nie zaczynają działalności od dupy strony.
„Jestem Polakiem i mam obowiązki polskie...” - polskie, do ciężkiej cholery, nie europejskie!
Inne tematy w dziale Polityka