Dziś mija 9 lat odkąd Polska została członkiem szkodliwej i niebezpiecznej dla gospodarki wspólnoty zwanej Unią Europejską. 10 lat temu w referendum ogólnokrajowym Polacy powiedzieli "TAK" nie zdając sobie sprawy do czego przystępują, ale lecząc kompleks zaścianka Europy jakim nasz kraj był przez klika dekad PRLu. Politycy wszelakiej maści (z nielicznymi wyjątkami) przekonywali nas że to potrzeba dziejowa, że to dla dobra obywateli Rzeczpospolitej i że Unia pozwoli zaprowadzić w Polsce dobrobyt. Część tych wybrańców narodu chyba naprawdę w to wierzyła, inni po prostu wyczuli że otwiera im się możliwość zarobienia majątku poza Polską, gdzieś w strukturach europejskich. Jak by nie było, oszukali nas sromotnie i konsekwencje tego oszustwa będziemy cierpieć jeszcze długie lata, a może i kolejne dekady.
Jeden z udawanych euroentuzjastów i przy okazji także udawanych lewicowców Janusz Palikot stwierdził z pełną powagą, iż celem UE jest wzajemne wspieranie się poszczególnych krajów członkowskich, oraz że teraz bogatsze kraje wspierają biedne, a później kiedy te biedne staną się bogate wesprą inne biedne państwa. No ale zaraz, zgodnie z logiką eurokratów UE ma gwarantować każdemu dobrobyt, rozumiem zatem, że coś takiego jak wspólny budżet europejski w przyszłości straci rację bytu, prawda? Nie, odpowie polityk pokroju Janusza Palikota, bo przecież trzeba ratować gospodarki które popadły w tarapaty, jak np Grecja. No dobrze, ale Grecja nie może wyjść z kryzysu właśnie przez Unię, gdyż Unia pompuje w nią miliardy byle tylko nie doszło tam do załamania w wydatkach sztywnych co oczywiście wymusiłoby powrót tego południowego "tygrysa" do waluty narodowej i byłoby ozdrowieńcze dla greckiej gospodarki.
Tyle że ta argumentacja dla fanatyka unijnych dyrektyw jest zupełnie nie do przyjęcia, bowiem zaraz usłyszę, że w Grecji nastąpił kryzys z powodu braku większych regulacji z Brukseli i że jak się wprowadzi dyscyplinę budżetową w całej UE, takie dramaty następować nie będą. Co więc powiedzą eurokraci kiedy po wprowadzeniu kolejnych obostrzeń dalej będziemy mieli problem ze strefą euro? Czy wycofają się ze swoich pomysłów i uznają porażkę? Otóż nie, stwierdzą że trzeba pogłębiać integrację. Zatem celem tych ludzi jest trwanie Unii Europejskiej, a nie żadne tam dobro obywateli, bo wszystkie wskaźniki pokazują że nie ma merytorycznych podstaw by przekonywać iż ten projekt się sprawdził i funkcjonuje dobrze.
No ale słyszę bardziej umiarkowanych euroentuzjastów, uważających UE za organizację stabilizującą pokój na kontynencie. Po dwóch wojnach światowych i ambicjach imperialnych różnych narodów, "każdy sobie rzepkę skrobie" brzmi według nich ryzykownie, a wspólny organizm ponadnarodowy sprawia, że ten problem znika. Czy aby na pewno? Owszem nie ma zagrożenia ze strony Niemiec, kontrolujących tak czy siak wszystko co się odbywa w sferze finansów w Europie, ale problem Rosji która nie jest w UE i nie będzie, nie znika. Natomiast nie ma czegoś takiego jak wspólna europejska armia, a spora część krajów UE należy także do NATO, gdzie pierwsze skrzypce grają Amerykanie i jeśli ktokolwiek jest tu gwarantem bezpieczeństwa to oni, z całą pewnością nie Unia. Zatem uzasadnienie dla istnienia NATO łatwo znaleźć, choć należy poskromić zbytnią naiwność, Polska była w różnych paktach rzekomo chroniących nas przed atakiem wroga, a kiedy przyszło co do czego musieliśmy temu wrogowi stawiać czoła sami.
Z tego też względu, ale zwłaszcza ze względów ekonomicznych, należy całkowicie rozwiązać Unię Europejską i to mój apel na dziewiątą rocznicę wstąpienia do eurokołchozu. A teraz euroentuzjaści udają się na pochód, tyle że pod innymi sztandarami. Klimacik jednak będzie znajomy.
Inne tematy w dziale Polityka