2014 to rok w którym odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego oraz wybory samorządowe. Rok ważny, choć tzw święto demokracji to tak naprawdę stypa, a wyniki z grubsza można przewidzieć i wielkich zmian nie należy się spodziewać. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Ale wybory do PE trzeba rozpatrywać w szerszym kontekście, gdyż nie dotyczą jedynie naszego kraju, a całej wspólnoty. Ci którzy są dłużej w Unii niż Polska, mają jej coraz bardziej dość i nawet jeśli PE nie ma żadnej władzy, to odwzorowuje nastroje społeczne. Te zaś musi brać pod rozwagę Komisja Europejska przy układaniu unijnego prawa.
Partie uniosceptyczne polskiej sceny politycznej, mają niewielkie poparcie (łącznie kilka procent), ale mimo iż większość Polaków uważa nasze członkostwo w UE za coś pozytywnego, to także większość opowiada się przeciwko wprowadzeniu w Polsce euro. Z partii mainstreamowych takie stanowisko wobec wspólnej waluty prezentuje PiS oraz Solidarna Polska, będące raczej w kręgu umiarkowanie euroentuzjastycznych partii, ale już z pewnością opowiadające się za integracją w ramach Unii, co mnie zdecydowanie nie odpowiada.
Głównym motorem propagandowym każdej sejmowej formacji, jest unijna kasa, która nie tylko nas potężnie zadłużyła, ale która wydawana jest w sposób bardzo nieprzemyślany. Marnotrawstwo w połączeniu z kompletnym brakiem odpowiedzialności karnej za podejmowane decyzje (pozdrowienia dla Julii Tymoszenko przy okazji tego akapitu), powoduje że do spłaty zobowiązań wzywa się oczywiście podatnika. Jednoczesne zabieranie pieniędzy z OFE i zwiększanie deficytu to droga do nieuchronnej klęski, ale obecna ekipa szykuje sobie miękkie lądowanie, w strukturach UE właśnie, bo w Polsce są już totalnie skompromitowani.
Warto przy tej okazji wspomnieć byłego przewodniczącego PE Jerzego Buzka. Ten sympatyczny, nie operujący nawet w stopniu poprawnym językiem angielskim pan, dostał się do unioparlamentu z ramienia PO. Niby nic w tym dziwnego, bo w tamtych czasach PO była u szczytu sławy, ale przecież dekadę wcześniej był też premierem Rzeczpospolitej i trzymał się do końca swojego stołka, doprowadzając twór zwany AWSem do kompletnego upadku. Taki scenariusz być może kreśli dla siebie Donald Tusk, choć w tej chwili te 20 kilka procent jakie dają Platformie sondaże, to jeszcze nie jest dramat. Premier ma o tyle łatwiej niż były premier z AWSu, że zawsze może postraszyć PiSem, a na niektórych wciąż te strachy działają.
Gdyby nie Smoleńsk, kto wie czy Tusk by dalej premierował, ale koniec Donalda wydaje się raczej mało spektakularny, z asekurancko przygotowanym lądowaniem. Jednocześnie nie widzę szczególnego entuzjazmu w prezesie PiS do przejęcia schedy po Tusku, co można zrozumieć. Każdy chcący naprawiać ten bajzel w finansach i ratować polską gospodarkę, będzie musiał najpierw pospłacać to i owo, a nie zrobi tego z oszczędności Rostowskiego, Tuska czy Nowaka. I to nawet gdyby tych jegomości zlicytować do skarpetek.
Jedyną rekompensatą dla podatnika łatającego dziurę wyprodukowaną przez platformerskich hochsztaplerów, mógłby być widok owych panów za więziennymi kratami. Widok Donalda z wymiętoszonym petem zamiast cygara, w pasiastym stroju zamiast drogiego garniaka, wywołałby śmiech przez łzy, ale na nic innego w tej chwili liczyć nie można. Warto jednak patrzeć, jak takie sprawy załatwia się na tej Ukrainie choćby, skoro wzorce zachodnie zawodzą. Inaczej Donald zamiast w więzieniu wyląduje na ciepłej unijnej posadce, a tego byśmy chyba nie chcieli.
Inne tematy w dziale Polityka