Mogę śmiało powiedzieć, że te dwie sytuacje były krańcowe, czyli były zagrożeniem życia. Nie zostaliśmy ani razu porażeni, ale spadająca gwałtownie temperatura, kamienie spłukiwane ze skalnych półek na nasze kaski i plecy, stanowiły znacznie bardziej realne zagrożenie.
Opisuję Wam je po to, aby podkreślić, że piorun, to tylko część zagrożenia, jakie niesie ze sobą burza w górach. Niemniej śmiercionośne jest wychłodzenie spowodowane gwałtownie spadającą temperaturą i przemoczeniem. Zdaję sobie sprawę, że to, co stało się było po części wynikiem skandalicznych zaniedbań podczas szkolenia, bo znajomość meteorologii jest moim zdaniem jedną z podstaw wiedzy o górach. Lecz zaniedbania te nie dotyczyły jedynie nas, część wspinaczy nie miała takiego szczęścia jak ja, a przede wszystkim tyle sił.
Wiedzę meteorologiczną zdobyłem dopiero podczas szkolenia lotniczego w Aeroklubie RP i tam była ona na najwyższym poziomie, bo prowadzona przez nie tyko kompetentnych ludzi, ale prawdziwych pasjonatów tej wiedzy. Od tamtego szkolenia minęło 30 lat i od tego czasu nie zdarzyło mi się zaliczyć burzy w ścianie. Tak, więc Kochani wiedza z tego zakresu jest naprawdę potrzebna i skuteczna. I to nie tylko w górach, ale podczas wędrówek po nizinach i rejsów po jeziorach.
Bardzo ważna jest też wiedza o tym jak zachować się podczas burzy, wtedy trochę tej wiedzy przekazywał wymieniony na wstępie podręcznik Elmara Jenego „Ratownik w górach” i nie mam wątpliwości, że ta wiedza przyczyniła się do uratowania naszych czterech liter podczas tych dwóch fatalnych błędów taktycznych, kiedy daliśmy się zaskoczyć przez gwałtowne burze o charakterze frontowym, a wiec nietrudne do przewidzenia, gdybyśmy tylko mieli dostęp do prognoz i potrafili rozpoznać „znaki na niebie”.
Tak, więc absolutnie podstawowym warunkiem przeżycia burzy jest to, co opisał Jenny w swojej książce, a nazwał psychicznym pogotowiem burzowym. To całkowita koncentracja na wykonywanych czynnościach, opanowanie, spokój, ale i agresywna wiara w przeżycie. To wszystko w warstwie motywacji do wyjścia z zawsze skomplikowanej opresji. Ale to ma jeszcze jedną stronę, o której myślał Jenny. Czyli wymiar odporności na przeżycie trafienia piorunem, a to już jest inna kwestia!
Czy siły psychiczne rzeczywiście dają większą szansę przeżycia porażenia piorunem?
Już w notce przed rokiem napisałem, że postawa, jaką zaleca lekarz austriackiego górskiego pogotowia Elmar Jenny, to aby przeczekując burzę, przygotować się psychicznie na uderzenie pioruna. Taki stan psychicznego pogotowia piorunowego, z nastawieniem, iż łatwiej będzie można znieść uderzenie pioruna, gdy się jest na to przygotowanym daje pozytywne rezultaty - twierdzi dokładnie Jenny w oparciu o wywiady z porażonymi, którzy przeżyli uderzenie.
Żartobliwie to ujmując: przeczekując w odpowiedniej pozycji burzę w otwartym terenie lepiej przyjąć postawę, bohatera filmu „Forest Gump” Dana Taylora, który siedząc na szczycie masztu rybackiego stateczku podczas strasznej burzy, wygrażał niebu, krzycząc – to ma być burza?! Z punktu widzenia fizjologii taka postawa gotowości do walki daje większe szanse przeżycia, niż postawa przerażonego i spanikowanego.
Zaraz wyjaśnię to szokujące dla wielu twierdzenie.
Naukowe uzasadnienie tego problemu ma swoje źródło w kilku zjawiskach.
Po pierwsze - w zmiennej oporności skóry człowieka w stanie paniki i człowieka spokojnego i zdecydowanego na walkę „twardziela”. Zmienna oporność skóry jest faktem naukowo potwierdzonym i wykorzystywanym od dawna w wariografach, czyli wykrywaczach kłamstwa.
Po drugie -o przeżyciu trafienia piorunem decyduje to czy wystąpi na powierzchni naszego ciała tak zwana iskra powierzchniowa, nazywana po niemiecku Gleitbogen. To zależy oczywiście w największym stopniu od tego, jakim piorunem zostaniemy trafieni. Na to niestety nie mamy wpływu, to dotknięcie losu. Ale na przebieg pewnych zjawisk możemy mieć minimalny wpływ.
Bo piorun o dużym natężeniu prądu i krótkotrwały wytworzy na naszym odzieniu i powierzchni skóry wyładowanie dosłownie ślizgające się po powierzchni.
Piorun o małym prądzie długotrwałym w zakresie 200 Amperów, przepłynie wnętrzem naszego ciała dokonując w organach wewnętrznych ogromnego spustoszenia termicznego, elektrolitycznego i porażeń nerwów. Pamiętacie część pierwszą? Tam pisałem, że te pioruny wytwarzające wyładowanie długotrwałe są zazwyczaj dla ludzi śmiertelne i powodują ogromne szkody w trafionych obiektach swoim działaniem termicznym.
Kiedy mamy do czynienia z ogromnymi napięciami i bardzo dużymi prądami, oporność naszego ciała jest podstawowym czynnikiem budującym na jego powierzchni ową iskrę powierzchniową. I nigdy nie wiemy, jaki ułamek w wartościach oporu zadecyduje o korzystnym dla naszego przeżycia przebiegu tych zjawisk elektrycznych. Gwarancji nie mamy, ale warto spróbować tego "efektu motyla". Owszem, ciało zostanie poparzone, odzież zostanie porozrywana i stopiona, podobnie jak metalowe części garderoby i biżuteria, ale mamy szansę przeżycia takiej sytuacji.
Co o tym sądzisz?