wojciech dudkiewicz wojciech dudkiewicz
470
BLOG

Przygody Kobusza z Dudkiem

wojciech dudkiewicz wojciech dudkiewicz Polityka Obserwuj notkę 1


Kabaret „na żywo” najbardziej mnie fascynował. Bezpośredni kontakt z publicznością, natychmiastowa ocena, jak i ci się mówi i co się robi. Publiczność bywa surowym egzaminatorem, codziennie zdaje się przed nią egzamin - mówi Jan Kobuszewski. Rozmowa z Janem Kobuszewskim, aktorem nie tylko komediowym, o Kabarecie Dudek, któremu właśnie stuknęło 50 lat.

 

Dokładnie 50 lat temu w warszawskiej kawiarni „Nowy Swiat” odbyło się pierwsze przedstawienie Kabaretu Dudek. Pamięta je Pan?

Pamiętam doskonale. To był mój debiut w kabarecie. Zadzwonił do mnie Edward „Dudek” Dziewoński i zapytał, czy nie zgodziłbym się u niego zagrać. Opierałem się, uważałem, że się na tym nie znam. „Dudek” nie odpuszczał, dowiedziała się o tym moja żona, Hania, i namówiła mnie, żebym spróbował. To spróbowałem.

I poszło jak z płatka?

Niezupełnie. Pamiętam straszliwą tremę. Śpiewałem dwie piosenki i wyobrażałem sobie, że patrząca na mnie publiczność myśli: co ten facet tutaj robi?! Tym bardziej, że wokół mnie – debiutanta - byli znakomici, doświadczeni aktorzy kabaretowi. Przeżyłem chwilę grozy, ale przekonałem się, że publiczność wykazała się życzliwością.

Ale się udało? Ponoć już pierwsze przedstawienie było sukcesem, także Pana.

Za drugim, trzecim wyjściem było już zdecydowanie lepiej. W „Dudku grałem ze wspaniałymi ludźmi, co dodawało skrzydeł. Basia Rylska, Irka Kwiatkowska, Wiesiek Michnikowski, „Dudek” Dziewoński, Wiesio Golas i moja skromna osoba - tworzyliśmy trzon. Ale grali także Wojtek Pokora, Boguś Kobiela, Bronek Pawlik, Magda Zawadzka, Ewa Wiśniewska i wielu, wielu innych. Nie mogłem w ich towarzystwie grać źle.

Czy występy w „Dudku” były ważne w pańskiej biografii aktorskiej?

Absolutnie kluczowe. Wcześniej byłem aktorem teatralnym i to dramatycznym, nie grywałem ról komediowych. To był dla mnie przełom, później często grywałem w kabaretach, także telewizyjnych i komediach. Ale kabaret „na żywo” najbardziej mnie fascynował. Był bezpośredni kontakt z publicznością, natychmiastowa ocena, jak się mówi, co się mówi i co się robi. Publiczność bywa surowym egzaminatorem, codziennie zdaje się przed nią egzamin.

Mówiono, że „Dudek” to ostatni prawdziwy kabaret, zgadza się pan z taką opinią?

Dla mnie był najważniejszy, ale przecież równocześnie działały kabaret „Owca” Jerzego Dobrowolskiego, czy „Tey” Zenona Laskowika. Inna sprawa, że były one niepodobne do tych dzisiejszych. Wielkość i inność tamte kabarety zawdzięczają w sporym stopniu cenzurze. „Dudek” był trochę wentylem bezpieczeństwa. Ktoś doszedł do wniosku, że mały wentyl z dobrymi aktorami i niedużą salą może zostać dopuszczony. Cenzura była pomocna, bo zmuszała autorów do wytężonej pracy i ukrywania sensów. Była surowa, ale my grą aktorska pewne sprawy akcentowaliśmy, wskazywaliśmy, nie dopowiadaliśmy, a publiczność doskonale to odczytywała. Wtedy trzeba było szukać kamuflażu i to było twórcze. Dziś kabarety walą prawdę prosto z mostu i nie zawsze ta prawda jest prawdą, czasem jest kłamstwem.

Jak dziś ogląda się stare nagrania „Dudka”, ten kabaret wciąż bawi, wydaje się aktualny. To chyba jego siła?

To jest i siła, i dramat tego kabaretu. Niestety, nasze wady i grzechy narodowe są długotrwałe. Wielokrotnie potem wykorzystywałem w występach teksty Andrzeja Waligórskiego, czy Staszka Tyma. Ich aktualność nazywałem szekspirologią. Szekspir jest ponadczasowy i tematy przez niego poruszane są wciąż aktualne. W „Dudku” było mało polityki, za to wiele obserwacji obyczajowych. Dlatego teksty się nie starzały.

Żywot kabaretów, szczególnie w tamtych czasach, nie był długi. Jak wam udało się grać ze sobą 10 lat?

Przede wszystkim my się bardzo lubiliśmy, kochaliśmy. Dudek to była prawdziwa orka. Trzeba było iść na próbę w teatrze, potem była próba w telewizji, wieczorem spektakl w teatrze, a na końcu właśnie „Dudek”, gdzie przedstawienie zaczynaliśmy o 22.15. I graliśmy czasami nawet pięć razy w tygodniu. Kiedyś obliczyliśmy z Wiesiem Gołasem, że w ciągu dnia przebieramy się co najmniej 20 razy! Ale do kabaretu przyjeżdżaliśmy zawsze z wielką przyjemnością. I choć byliśmy zmęczeni – wypoczywaliśmy w pracy.

A rola Edwarda Dziewońskiego? Był liderem, reżyserem, ale to gra aktorów, teksty piosenek i skeczów stanowi na ogół o sile kabaretu.

Był jednym z nas, aktorów, choć miał swój specyficzny styl gry. U niego było więcej ironii, niedopowiedzenia, tego podwójnego „denka”. Jego monolog o 12 butelkach jałowcówki jest majstersztykiem, podobnie jak „Nowy Robinson Cruzoe” – z moim skromnym udziałem. A „Sęk”, wykonywany z Michnikowskim, to wciąż mistrzostwo świata. To, że „Dudek” zajmuje poczesne miejsce w historii polskiego kabaretu, a nawet teatru, porównywany jest do przedwojennego „Qui pro quo”, czy „Zielonego balonika”, zawdzięczamy to „Dudkowi” Dziewońskiemu. A ja jestem dumny, że mam w tym jakiś udział. Zasługi „Dudka” zostały docenione: dziś Teatr Kwadrat, który także on stworzył, nosi jego imię.

A jak Pan ocenia obecne kabarety? Da się je oglądać?

Nie jestem w stanie ani ich oglądać - nawet w telewizji - ani oceniać. Namnożyło się ich, a ja jestem już starszym panem i częstej oglądam wiadomości i dobre filmy, niż kabarety. Nie dlatego, że są niedobre, bo to mi nawet trudno stwierdzić. Na pewno są inne, mówią prosto z mostu. Czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają, to i teksty, i kabarety są inne. Nasz kabaret to był właściwie mały teatrzyk, nikt z nas nie pisał tekstów. Co innego Jan Pietrzak, „Elita”, współczesne kabarety, w których sami wykonawcy piszą teksty, często muzykę do piosenek, a potem z tym występują. My byliśmy kabaretem ściśle aktorskim, który miał oparcie we współczesnych autorach, ale i w historii kabaretu, bo sporo wykonywaliśmy skeczy przedwojennych.

Z wieloma osobami spotykaliście się potem na planie komedii filmowych, w szczególności Stanisława Barei. Te filmy czerpały z kabaretu. Pan u Barei występował w znaczących, ale tylko epizodach.

Ponieważ byłem bardzo zajęty w teatrze, grałem codziennie, nie stać mnie było na to, żeby kilka tygodni być na planie filmowym. Miałem niepisaną umowę ze Staszkiem – z którym znałem się od lat, spotkaliśmy się na planie filmu na początku lat 50. , gdy byliśmy jeszcze studentami i polubiliśmy – że zagram zawsze, ale w epizodzie. Dzwonił i pytał: zagrasz? Ja mówię, chętnie Staszku, ale dwa, trzy dni zdjęciowe. I tak było, zagrałem epizody w prawie wszystkich jego filmach. On też zresztą w swoich filmach zawsze zagrał jakiś epizodzik.

Bez „Dudka” nie byłoby Barei?

Sądzę, ze tak. To jest podobne poczucie humoru, to samo satyryczne rejestrowanie współczesności. Filmy Staszka i nasze kabarety to jest świadectwo czasu, w którym żyliśmy.

 

Rozmawiał Wojciech Dudkiewicz

 

Veľa šťastia, veľa zdravia, nech sa všetky plány daria

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka