To było kilka dni temu jak jechałam do Bronka do leśniczówki, co później tę przygodę z mrówkowo – faraonowymi urojeniami po bimberku z nadgniłej ściółki leśnej miałam. Kiedy szłam tak do leśniczówki Bronka po drodze widziałam muchomory maści wszelakiej. Jakie to pięknej urody grzybki są aż by się ze względu na wygląd schrupało, zresztą grzyby to ja lubię baaardzo zwłaszcza takie starsze. A tutaj te kolorki ta czerwień. Jeden taki piękny nawet był na żwirku rósł i pomyślałam że to taki znak, jakby z mojej ukochanej bajki Żwirek i Muchomorek cała prawda wyszła na jaw bo oni tak jeden z drugim wrośnięci powiedzieć można na zawsze, jak długo brutalna ludzka ręka nie wyrwie Muchomorka z miękkiego podłoża Żwirka tak, że sama grzybnia zostanie… I kiedy postanowiłam, że ta brutalna ręka to moja będzie i muchomora ukręciłam u nasady chowając do reklamówki, usłyszałam jak ktoś zachodzi mnie z tyłu. Gałęzie łamane zatrzeszczały i na żwirową polanę wyszedł utykający na lewą nogę starzec z rowerem. Na kierownicy wisiał kosz a w koszu grzyby. Miał może z 90 lat i ledwo szedł taki zmęczony jakiś życiem. Zapytałam czy nie chce żeby go dobić chłe chłe bo chętnie zaopiekuję się jego holenderską damką a on tylko przywołał mnie ręką kiwając. Podeszłam a on wyszeptał mi do ucha: witaj Amelio Pustak nasz pustaczku kochany. Damka jest twoja. A w niej sekret mojej grzybiarskiej rodziny – pamiętaj rura to podstawa. Zdziwiłam się że oczywistości prawi – jak bym nie wiedziała że rura to najważniejsze, zresztą zaraz po wyjściu z busa walnęłam szybką lufę bo w autobusie nie lubię za bardzo kołysze. I kiedy chwyciłam rower i już miałam sięgnąć po piersióweczkę coby przybyszowi grzecznie podziękować za ten dar przecudnej urody i urodziwej przecudności on zniknął. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Po wizycie u Bronka zabrałam nadgniłą ściółkę, rower i reklamówkę z muchomorem i pojechałam do domu i o wszystkim zapomniałam powodowana zemstą faraona i pobytem w psychiatryku.
I kiedy spojrzałam na rower wszystko sobie przypomniałam, tajemniczy grzybiarz widmo i tajemnica jego rodziny… I to że mówił o tym żeby mieć rurę, zabawny dziadzio. I popatrzyłam na ten rower i pomyślałam o marce. Naklejka na rurze była jakaś bardzo gruba. Podważyłam ją nożykiem i zeszła cała. A tam pod nią kartka z odręcznym przepisem napisanym pochyłymi literami starego zmarnowanego człowieka.
Tajemnica rodziny grzybiarskiej.
Drogi czytający te słowa, muchomorów nazbieraj, i aby trucizn maści wszelakiej pozbyć się z nich na blachę metalową je porozkładaj, ale blachę koniecznie przedtem wysmaruj oliwą lecz tylko z pierwszego tłoczenia i posyp cukrem pudrem. Po tygodniu jak soki odejdą zawekuj w czystym bimberku, dodając goździków i liści bobkowych. Trujące własności odejdą a Ty sławę zdobędziesz zwojując świat muchomorami w spirytusie. Naszej rodzinie się nie udało bowiem ostateczną recepturę odkryliśmy kilka dni temu, a całe pokolenia wiły się w konwulsjach biegunkowych i innych mając omamy i sensacje oraz globusy wszelkie. A wielu przypłaciło to życiem. I teraz ty nieznany grzybiarzu zwieńczysz to nasze rodzinne dzieło. Prosimy cię tylko o jedno. Kiedy już sławę zdobędziesz i pieniądze zarobisz postaw nam na cmentarzu rodzinny pomnik w kształcie wielkiego betonowego grzyba w kolorze czerwonym w kropki.
Dalej wymieniano nazwę cmentarza na którym spoczywa pokolenie rodziny grzybiarzy. Woooow – oniemiałam z wrażenia. Jakie szczęście. Trzeba to opić. Rzeczywiście słyszałam już o wiśniach w likierze, brzoskwiniach w brandy ba nawet o gruszkach w spirytusie, ale nigdy nie słyszałam o grzybach w bimbrze w dodatku o muchomorach. Szok!
Postanowiłam działać. Cukier puder miałam, blachy też, oliwę z pierwszego tłoczenia zastąpię margaryną. Miałam kupić ale by mi dał ten zakup po kieszeni bo cena co najmniej jednego dobrego jabolka była. Goździki i listki bobkowe też miałam od ostatniej jesieni kiedy gruszki i ogórasy w occie kisiłam. No i słoiki, tych mam w nadmiarze. Pół piwnicy więc dam radę! Jak robić wejście na rynek to trzeba od razu się nastawić na sukces. Jest dobrze!
No a teraz sprawa muchomorów. Ja w swojej walce o byt rękawów sobie nie wyrywam co to to nie. Wiec postanowiłam kimś się wyręczyć, jak zawsze. Franek odpada bo ma dyżury, Kulawy Genek po wertepach leśnych chodzić nie lubi bo go telepie, poza tym jak mu powiedziałam że ma mi pomagać muchomory zbierać to powiedział że akuratnio on chwilowo jest trzeźwy i mam zadzwonić jak ja w takim samym stanie będę chłe chłe. To wymyśliłam rozwiązanie cwane, w zasadzie telewizja mi podpowiedziała je. Pokazywali psa który na lotnisku tropił narkotyki w bagażach. A jakby tak Felka i Trelka, moje kotki, albo chociaż jednego z nich wyszkolić w zbieraniu muchomorów?
Trelek jakiś ostatnio wycofany jest. Leży tylko na parapecie i sennie patrzy w okno. Odkąd w drugim bloku pojawił się Puszek, nowy kot sąsiadów z parteru Trelkiem chyba targa uczucie. Ale Felek normalnie w miarę się zachowuje to padło na Felka. Tylko jak teraz go wyszkolić w szukaniu muchomorów? Najpierw szkoliłam go jak psa – wyjęłam tego ususzonego już muchomora z reklamówki i dałam mu powąchać. On tylko fukał i uciekał za szafę. Jak nie tak to inaczej. Kilka dni go przegłodziłam, a później zaczęłam mu niewielki porcje przecieru muchomorowego do karmy dodawać. Z początku jadł nie za chętnie ale dieta czyni cuda i po tygodniu już wpylał aż mu się uszy trzęsły. W międzyczasie wprowadziłam zastrzyki z wyciągu muchomorowego ale dawki maleńkie coby biedaka nie podtruć za mocno. Po dwóch tygodniach już był uzależniony. I nawet zastanawiałam się czy nie za bardzo bo jak pokazywałam mu muchomora na okładce wielkiego atlasu grzybów to ślinił się niemożebnie, rzucał się na atlas i drapał okładkę pazurami. Felek niewątpliwie czuł krew.
Kupiłam sznurka osiemset metrów, zabrałam Felka w torbę i pojechaliśmy do lasu. Chodził na tej smyczy i muchomory tropił rzeczywiście wyborowo, choć wykazywać zaczął dziwne objawy bo wiele z nich ponadgryzane miało a to kapelusiki, a to nóżki. Kilka nawet więcej niż połowę. Zadziwiło mnie to, ale najgorsze dopiero miało nastąpić. Gdy miałam już rozwinięte jakieś 300 metrów tego sznurka – bo Felek szedł jak przeciąg za tymi muchomorami, nagle poczułam silne szarpanie. Ciężko mi z moją masą było nadążyć i gnać za Felkiem. Mało tego latał między drzewami tak długo i szybko zmieniając trasę raz po raz że poowijał drzewa i las wyglądał jak jakaś gigantyczna pajęczyna. Przecinając nożykiem sznurki w końcu dotarłam do Felka i gdy już go dogoniłam ten kończył pożerać jelonka niedużego. Byłam w szoku… Felkowi ewidentnie coś się stało.
Niemniej nazbierałam aż siedem reklamówek muchomorów i dość ciężko było mi to wszystko do domu zabrać. A że sobota była to zadzwoniłam po pomoc – po mojego przyjaciela i lekarza domowego Franka weterynarza, bo on ma soboty wolne. Ten przyjechał swoim autem i przetransportował nas do domu. I wtedy podczas jazdy stała się rzecz straszna. Kiedy Franek brał kolejny ostry zakręt, chodzący dotychczas po przodzie auta Felek ni stad ni zowąd, z zupełnego zaskoczenia skoczył mu na twarz odgryzając przy tym nos. Franek zawył tylko z rozpaczy i ledwo utrzymał kierownicę. Felek z nosem w paszczy dał szybko dyla do bagażnika a ja oszołomiona szukałam chusteczki higienicznej. Krew lała się strumieniami! Na szczęście Franek miał apteczkę, i ranę krwawiącą opatrzył. Ale to nie koniec. Felkowi kompletnie odwaliło, zaczął warczeć jak pies i nie mogliśmy się do niego zbliżyć.
Po dotarciu do pod blok Franek założył specjalne azbestowe rękawice i zaaplikował Felkowi środek usypiający. Wzięliśmy go do domu gdzie szybko, zanim się obudził uszyliśmy mu kostium i maskę. Franek badając go pobieżnie postawił diagnozę. Czerwony barwnik muchomora zmodyfikował postać czerwonych krwinek Felka i Felek stał się mięsożerny z naciskiem na zwierzęta leśne i ludzi. Kanibal po prostu. Trzymam go na razie w tym stanie i nie za bardzo wiem co z nim zrobić. Może ktoś z was chciałby kotka niemałego pod opiekę? Chętnie darmo oddam chłe chłe.
Z muchomorami wyszło też dziwnie, bowiem pozalewałam wedle receptury dziadka grzybiarza. Na degustację w ramach wdzięczności Franka zaprosiłam. Muchomorków miałam dosyć więc skupiłam się na zalewie – pycha mniam mniam. Franek mówił, że z muchomorki też super. Jednak chyba nie takie super bo na drugi dzień pani Wiesia mi mówiła, że podobno wczoraj po południu jakiś kanibal na naszym osiedlu grasował i podgryzał ludziom uszy, mało tego ponoć kilka kotów bez ogonów też widziano. Aż bałam się myśleć, że to zmiana oliwy z pierwszego tłoczenia na margarynę takie cuda zdziałać mogła? Mam pomysł – zadzwonię do Franka, zwabię do pokoju z Felkiem i niech się na wzajem pozjadają. Będzie jak w naszym kraju – bo jak mawia mój najlepszy przyjaciel Waluś: nasze problemy znikną kiedy głodni zjedzą bezrobotnych chłe chłe.
A to Felek w stanie obecnym (nic nie zmieniałam – potwierdzam za zgodność):

A morał z tej historii jest następujący: Drobne zmiany w przepisach kulinarnych mogą prowadzić do dramatycznych konsekwencji, włącznie z przemianą w kanibala czego Wam wszystkim nie życzę chłe chłe.
Inne tematy w dziale Rozmaitości