AmeliaPustak AmeliaPustak
1297
BLOG

Powrót tajemniczego blondyna w czarnej kominiarce

AmeliaPustak AmeliaPustak Rozmaitości Obserwuj notkę 155

   Ja to gotować lubię, dzięki gotowaniu i piciu tak wyglądam jak wyglądam chłe chłe, bowiem prawo zachowania masy w przyrodzie jest na moim przykładzie udowodnione w sposób, można powiedzieć, brutalny. W związku z tym w czasie kiedy nie siedzę przy komputerze celem oplucia kogokolwiek, lub znalezienia kolejnego frajera któremu mogę się podlizać żeby zajumać mu coś na mój opiniotwórczy blog, w związku z czym mam blog nic nie robiąc chłe chłe, oglądam telenowele maści wszelakiej przeplatając je programami o gotowaniu.

   Moim ulubionym mistrzem gotowania jest mistrz Walencjusz, którego kocie ruchy podczas przyrządzania potraw maści wszelakiej zwabiają tęskne oczęta niejednego garotłuka płci obojga jak mniemam. Walencjusz ma lekki makijaż, włosy postawione na żel i mówi takim miękkim delikatnym głosem. Poruszając się po kuchni w swoim czerwonym fartuszki w kwiatki ponętnie kręci chudziutkim kuperkiem wywijając ósemeczki. Zresztą co do tych ósemeczek to powstaje wiele wątpliwości bo takie jedno postępowe pismo dla panów (Rozkrok w Skłonie Podpartym) ogłosiło konkurs na ósemeczkę roku. I właśnie głosami czytelników wygrał Walencjusz. Ale nominowany był też Sylwio – tancerz na rurze z nocnego klubu dla panów i on z Walencjuszem przegrał, podobno o mały włosek. I Sylwio zaskarżył gazetę o to, że z Walencjuszem to oszustwo było bo on jak ósemki kręci to porusza się po kuchni, a więc w zasadzie nie kwalifikuje się, bo to nie są ósemki tylko takie całe wstęgi Mobiusa, chłe chłe. Za to on Sylwio jak przy rurce stanie i kręci to na prawdę ósemki są prawdziwe. Sprawa jest w toku niemniej jak widzicie Walencjusz jest obiektem nie tylko uwielbienia ale i brutalnych ataków.

   No i w ostatnim programie Walencjusz powiedział coś co dało mi do myślenia i wprawił mnie tym w głębokie zadumanie i stan permanentnego niepokoju. Otóż on powiedział, że prawdziwy kucharz umie w kuchni zrobić wszystko nawet wodę przypalić jak trzeba.

   Dotychczas spełniałam wszelkie przenośnie mojego mistrza, kiedy na ten przykład mówił że prawdziwy kucharz używa tylko pietruszki wyhodowanej na nawozie naturalnym, natychmiast uruchomiłam na parapecie produkcję naci nawożąc je odpowiednio codziennie własnym produktem. To samozaparcia ode mnie wymagało ogromnego ale jakoś szło, bo trafić do takiej małej doniczki łatwo nie jest, zwłaszcza jak na parapecie stoi. Kiedy indziej znowu powiedział że prawdziwa cebula musi być mała i brzydka i ogólnie z niższej półki, to pobiegłam do warzywniaka pana Wiesia który akuratnio sprzedaje w piwnicy bo nie ma pozwolenia i boi się kontroli, i dał mi taką najgorszą z dna wora. I tak dalej i tak dalej. Ale wodę żeby przypalić?

   No ale Walencjusz to geniusz i jak on rozkazał, podając przy tym warunki oszacowania doskonałego kucharza, za którego się uważam, to od razu wzięłam się do dzieła. Coś mi co prawda nie grało ale podejrzewałam mistrza o jakiś trik. Wzięłam czajnik na prąd, wstawiłam ale wygotowało się wszystko a czajnik się wyłączył i nic. Nic się nie przypaliła woda. No to gar ogromny sto litrów od bimberku wzięłam, bo pomyślałam że to kwestia gabarytowej natury. Wody nalałam i godzinę się wygotowywała. W domu zaczęło robić się parno, jakby mgła się unosiła. Garnek się przypalił ale woda nic. W końcu wpadłam na genialny pomysł. Woda się nie przypala bo się zamienia w mgłę, więc trzeba zamknąć ją od góry żeby nie dała rady się ulotnić, wtedy dojdzie do wrzenia i się przypali chłe chłe. Cwany ten Walencjusz, no no. Mam szybkowar, swego czasu jak destylowałam w skali mikro używałam go do konstrukcji chłodnicy pomysłu mojego najlepszego przyjaciela Walusia. Żeby porządnie się podjarało nalałam wody, zamknęłam na śruby pokrywę i wstawiłam do piekarnika. I dawaj termoobieg na maksa to jest 280 stopni. Jak mówię w domu mgła się unosiła i słabo widziałam, ale światełko piekarnika dawało się zauważyć. I słyszałam szum termoobiegu. Przypalę jak nic i wtedy napisze list do Walencjusza a on powie o mnie w swoim programie i będę w pantełonie najlepszych kucharek tego kraju, na samym jego czubie jak pika na choince, chłe chłe.

   I kiedy tak siedziałam w tej mgle opijając swój przyszły sukces usłyszałam jakieś kroki, ba nawet jakieś kontury postaci koło wejścia. Wstałam i spojrzałam a tam człowiek w kominiarce. Posturą przypominał mi tajemniczego blondyna co to o nim już pisałam raz na moim opiniotwórczym blogu. Kanalia ta nie dość, że złamała mi serce to co ważniejsze ukradła cały mój zapas bimberku i jeszcze kominiarki do fermentacji.

  Już ja ci pokaże i cię pokarzę, pomyślałam chwytając w rękę kij bejzbolowy, który dostałam od mojego przyjaciela Kulawego Genka na wypadek ataku jakiś psychofanów, bo mam takich pełno w końcu jestem bardzo rozpoznawalna w internecie a mój opiniotwórczy blog inspiruje, edukuje i naprawia świat – i wszystko na raz. Nawet wielcy czerpią z niego całymi garściami.

   I tak jak podszedł na bezpieczną odległość - to znaczy na bezpieczną do oddania ciosu a niebezpieczną dla mnie - to zdzieliłam go na odlew. A kopyto to ja mam – przypomnę tylko że byłam mistrzynią w rzucie młotem reprezentacji zawodówki którą ukończyłam. Co zresztą do dziś wykorzystuje na ten przykład podczas zabijania karpi. U mnie nie ma pieszczot wanienek i eko zabijania. Kładę ja takiego na desce i przez łeb z piąchy. Czasem jak przesadzę to jest karp bryzgany, na sałatkę akuratnio chłe chłe, ale czuja tracę jak jestem trzeźwa a to bardzo rzadka sytuacja. W zasadzie nie pamiętam takiej. No i jak mu zdzieliłam to on osunął się i zaległ na podłodze przy samym piekarniku gdzie kończyła się przypalać woda. I podeszłam żeby obnażyć jego tożsamość i w chwili kiedy schylałam się żeby ściągnąć jego kominiarkę jak nie walnęło, aż mnie odrzuciło na ścianę. Wybuchła kuchenka – szybkowar nie dał rady. Cała woda chlusnęła na tajemniczego blondyna a podmuch żaru z kuchenki wtopił syntetyczną kominiarkę w jego twarz…

Kiedy się ocknęłam w szpitalu okazało się że mam tylko lekki wstrząs mózgu. Natychmiast spytałam o tajemniczego blondyna, ale okazało się że człowiek ten nie posiadał żadnych dokumentów i kiedy się ocknął wyskoczył z jadącej karetki pogotowia po czym uciekł.

A to stan mojej kuchni – jak widać na podłodze i ścianach wodę udało się jednak przypalić, zdjęcie wysłałam mistrzowi Walencjuszowi (nic nie zmieniałam).

 

A morał z tej historii jest następujący: Czasem wiele tracimy aby być najlepszymi, ale jak widzicie na podanym przykładzie wytrwałą walką o byt można osiągnąć cel, czego i wam życzę chłe chłe

 

 

o mnie: prowadzę osobiście bloga: http://sramelia666.wordpress.com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości