AmeliaPustak AmeliaPustak
710
BLOG

Zgodne i niezgodne pomieszanie zmysłów

AmeliaPustak AmeliaPustak Rozmaitości Obserwuj notkę 128

 Ja to zawsze lubowałam się w małej gastronomii, nawet niedawno poznałam takiego jednego nadzwyczaj interesującego pana pałającego się tym typem działalności. On jest bardzo sexi chłe chłe, choć włos już nie pierwszej urody i zazwyczaj nie pierwszej świeżości jednakowoż. Ale i ja sama lata swojej domniemanej świetności dawno mam za sobą więc nie przejmuję się za zbytnio. Ba nawet się cieszę, bo on lubi rude, szczerbate i przy kości, to w sam raz pasi chłe chłe.

  Stasiu, bo tak mój wybranek serca ma na imię, jest też ekspertem kiperem od potraw. Wkłada zwykle wskazujący palec w potrawę i wystawia przed siebie i czeka czy jakaś mucha usiądzie czy nie – w ten sposób sprawdza stan potrawy. Przelicza następnie liczbę siadów na masę pobranej potrawy i już wie. Oczywiście codziennie rano swoją paluszkową metodę kiperską kalibruje w toalecie, coby wzorzec najgorszej potrawy mieć czyli takiej co to muchy lgną całą zgrają do niej. Następnie z tego palca zlizuje, potrawy oczywiście chłe chłe, albo nieraz komuś daje, i po całościowym oglądzie jest w stanie powiedzieć o jakości potrawy wszystko.

  I ponieważ ja gotowanie zawsze uwielbiałam i uwielbiam, można powiedzieć że to całe moje życie choć powiem szczerze, że ja licho dość żyję, bo na garnuszku państwa czyli was chłe chłe, to Staszek i jego przepisy kulinarne stały się ostatnio moją pasją. Czyli i Staszka i jego pasję ja mogę pasjami wręcz. A że w piwnicy miałam taki stary zestaw z WARSU po mojej cioci co latami tam pracowała, i dostała go jak szła na emeryturę, to postanowiłam wykorzystać. Serwetki mam udraperowane jak przysłowiowemu psu z gardła, ale niech wszyscy wiedzą, że ja ekologiczna jestem i pieski lubię maści wszelakiej. Szczerze, akuratnio do udraperowania nie miałam psa, tylko moje kotki Felka i Trelka, ale zawsze. I draperowały symulatnicznie lub jak kto woli synchroniczne. Wepchnęłam Felkowi jedną serwetkę do pyszczka, Trelkowi drugą szybko za pomocą sznurka obwiązałam ryjki, a jak wydaliły to udraperowanie było pierwsza klasa, ze skrętem i krochmalem dodatkowo.

  Mam też kielichy wczesny Gierek – porcelana rodowa z Charkowa do tego komplet łyżeczek, bo koło mnie kiedyś GS-y były, to nabyłam na atrakcyjnej wyprzedaży. Tak więc mówiąc krótko – postanowiłam bar szybkiej obsługi ze Staszkiem otworzyć. Staszek będzie zajmował się zaopatrzeniem a ja oczywiście gotowaniem. Postanowiliśmy, coby więcej zaoszczędzić na walkę o byt, którą od dłuższego czasu razem prowadzimy, na początek lokal otworzyć w piwnicy. Trzeba sprawdzić jak się rozkręci. Zaczną się kolejki i fama w miasto pójdzie, że tu takie, mniam, mniam, jedzonko serwujemy, to się przeniesie, kto wie może kiedyś nawet do najlepszych hoteli w Los Angeles czy Las Vegas, tam przecież też piwnice muszą być.

  A wiec miałam już rodowe porcelany, łyżeczki i te sprawy. Gotować będę w domu, Staszek będzie też za bodygarda robił bo to bitny leszcz jest, zwłaszcza w pysk potrafi na odlew czyli, że z liścia jak kto będzie na naszą gastronomię kręcić nosem, a ja będę znosiła w kocherach moje jedzonko klientom.

  W piwnicy postawiliśmy stolik, Stasiu zdobył takie dwa stylowe krzesełka które ktoś na śmiecie wywalił, całkiem ładne jeszcze plastiki z działki, mały stolik miałam taki kolejowy też po cioci. Zapaliliśmy piękne lampiony co je Stasiu zrobił ze zniczy bo akuratnio świeżo po Wszystkich Świętych wyprzedaż była w pobliskim sklepie, choinkę co ją na swoim opiniotwórczym blogu pokazywałam zniosłam i umieściłam obok i w pełnej gotowości podjęliśmy pierwszych gości. Nazwaliśmy naszą małą gastronomię “Pomieszanie Zmysłów” co jednakowoż miało oddawać smaki naszych potraw, bowiem nie wiem czy ja już wspominałam, ja podejście do kuchni i gotowania mam absolutnie unikatowe. “Pomieszanie Zmysłów” to taka nazwa klucz z mojej strony, choć układ liter klucza nie przypomina, bo miało też odzwierciedlać stan w jakim jestem kiedy gotuję według przepisu Staszka, chłe chłe. Zawsze czuję to mrowienie i wiem że za chwilę on swoim wskazującym paluszkiem dokona testu kipera, aż mnie ciarki przechodzą od stóp do głów, co przy moich gabarytach proste nie jest. Ach ten Staszek i jego kolorowe potrawy…

  No dobra powiem wam prawdę. Tak serio to ja nic nie umiem, gotować też nie, ale lukam w wujaszka gugla i szukam różnych przepisów stąd moje potrawy wyglądają jak eksperymentalne przeszczepy. A tu wezmą chińczyka i stopę mu do ręki doszyją, a tu jakiemuś porządnemu obywatelowi serce mordercy wszczepią albo mózg, a to rękę kobiety doszyją jakiemuś mężczyźnie.

  Czytałam kiedyś, że rosyjscy naukowcy podobno zrobili jednemu drwalowi na Syberii taki przeszczep. Jak włączył mianowicie piłę mechaniczną żeby ściąć mały las to ta piła tak mu zafurkotała że obie ręce mu ucięła. Niemożliwe? Możliwe, bowiem najnowsze badania radzieckich naukowców udowodniły, że aby zwiększyć wydajność pracy drwali należy im serwować posiłki regeneracyjne z cebuli. Ja zresztą na tym oparłam również swoją dietę o czym poniżej. No i okazuje się że jak cebuli się taki drwal na takim posiłku nażre to wszelkiej maści wzdęcia nim targają, ale krótko. Wywali z siebie co trzeba chłe chłe szybko i później nie ma potrzeby podczas pracy. Zatem krótko mówiąc, nic nim nie zarzuca jak tnie bo piła ręczna wysokoobrotowa to nie jest zabawka kochani. Wystarczy lekkie pierdnięcie, o całej serii nie wspominam, aby pozbawić asystenta drwala głowy jak piłę zarzuci chłe chłe. Niestety ten Wowa od przeszczepu za bardzo wziął sobie do serca tę cebulową dietę regeneracyjną, nie był chyba czytaty bo w instrukcji pracy drwala pisało żeby posiłek cebulowy na dwie godziny przed pracą spożyć, wtedy gazy idą po około godzinie a później do wieczora spokój, a on nażarł się cebuli przed robotą. Ba nawet ponoć zakąszał jak ten lasek ścinał. No i stało się. Dobrze że jego pomocnik dał dyla zawczasu, odrzucony pierwszą falą jego wyziewów chłe chłe, to Wowa ręce sobie uciął a nie jemu głowę lub coś w tym stylu chłe chłe.

  Ale miało być o przeszczepie. Otóż ręce Wowy mimo że do skrzynek od warzyw z lodem zapakowali nie nadawały się do doszycia. A akuratnio mieli jedne w zapasie od takiej Saszy co to w makulaturowni na gilotynie robiła. Tak się nawaliła że nawet nie czuła jak sobie ręce ucięła, a że biedulka pod gazem ostrym była zasnęła i już się nie obudziła. Bo piła z majstrem i on jej polał i zagrychę na talerz położył ale po drugiej stronie gilotyny. A ta już przysypiała a w ręce sznurek od gilotyny miała bo akuratnio dyktę na mniejsze kawałki cięła. Za wielka dykta źle się mieli i trzeba ją ścinać. I jak zobaczyła ten kieliszek i zakąskę to obiema rencami na raz sięgnęła bo aż się te rączki śmiały… Takie są skutki picia wódki w pracy. Ale ręce się nadały bo akuratnio na makulaturowni ogrzewanie nie działało to drwalowi Wowie przeszczepili. I jakie problemy później miał mówię wam! Komisyjnie mu orzeczenie wydali o niezdolności do pracy bo ręce cały czas uciekały i nie mógł nad nimi zapanować. A jak potrzebę miał fizjologiczną to nie szło się uwolnić… No coś jak moje potrawy jak spróbujecie już się nie uwolnicie chłe chłe, od załatwiania potrzeb rzecz jasna.

  No i na inaugurację akuratnio stara Czesia, co to klatki schodowe w naszej spółdzielni sprząta się przypałętała na dół i zażyczyła sobie po sprzątaniu koktajl odżywczo-regeneracyjny. W karcie u nas była taka pozycja, wiec ja w te pędy, co przy mojej masie łatwe nie jest, poleciałam do domu i zaczęłam jej przygotowywać. Przepis był prosty – na wzór posiłku regeneracyjnego radzieckich drwali, bo bierze się trzy cebule obrane, miksuje z mlekiem i do tego szczypta goryczki do smaku i koniecznie pokruszone kostki lodu. W ogóle stwierdziliśmy ze Staszkiem że cebula i lód to będą główne składowe naszych potraw. Tak się fortunnie złożyło znalazłam ja ostatnio worek cebuli na pobliskim targu, co prawda lekko porosła już, jednakowoż ktoś zapomniał z roztargnienia zapewne, a lód to u mnie w lodówce zawsze jest, chłe chłe. Poza tym cebula jest zdrowa. Lód zresztą tez nikomu jeszcze nie zaszkodził. Szybko zmiksowałam i w kochery i do piwnicy. Stara Czesia pod światło znicza, znaczy się lampiona, chłe chłe popatrzyła i tylko z podziwem pokiwała głową. Wypiła i nawet jej smakowało, choć stwierdziła że bezalkoholowe co dla niej rozczarowujące było. I wszystko szło dobrze jak długo nie przyszło do płacenia. Ja uważam że 50 PLN za taki regeneracyjno – odżywczy drink to nie jest dużo, w przeciwieństwie do Czesi. Czesia natomiast jakoś walorów cebuli z lodem nie dostrzegła, bo wpadła w szał. I zaczęła krzyczeć że to chyba jakaś cebula co cuda czyni być musiała. Mało tego powiedziała, że nie zapłaci i przewróciła mój rodowy kielich oblewając resztą koktajlu moją wydraperowaną serwetkę.

  I wtedy Stasio zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Tak jej na odlew w mordę strzelił że jej aż sztuczna szczeka wypadła. Ona tylko zakwiliła, poderwała się i uciekła. Taki dżentelmen i bodygard z mojego Stasia. Otóż to.

  A ja jej dane w Internecie opublikuję, niech nikt jej do swoich lokalów nie wpuszcza, a te szczękę na wystawię na sprzedaż w internecie i akuratnio za koktajl zwrot dostanę. Tylko czekam aż wywietrzeje bo jak na razie capi cebulą niemiłosiernie, chłe chłe.

  A tutaj zdjęcie mojego cebulowego koktajlu rosyjskich drwali w rodowej porcelanie z Charkowa i kocher (na drugim planie).

 

  A morał z tej historii jest następujący: Celem odniesienia sukcesu w małej gastronomii potrzebne są kostki lodu i worek porośniętej cebuli. No i oczywiście tester, kiper, pomocnik i bodygard w jednej osobie jak Stasio, czego wam wszystkim życzę chłe chłe, śpiewając hymn radzieckich drwali, zaakceptowany przez rosyjską akademię nauk:

 
 

 

o mnie: prowadzę osobiście bloga: http://sramelia666.wordpress.com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości