Wczoraj wieczorem smutna zapowiedz w radio: przyspawac wszystko, zabezpieczyc, a dzisiaj nie wychodzic z domu, nie wsiadac na zdrower, zostawic fury, autobusy beda jezdzic, pociagi stana. Dzisiaj rano slysze, ze final tanca z Fryderyka bedzie w porze obiadowej.
To - jak przykladny obywatel - zasuwam do roboty pieszo. Mysle, waga meska, mnie ta kobieta nie powali. 3 kilometry w jedna strone, drobiazg. A zanim bedzie final, to znowu bede w domciu.
Szlo sie calkiem calkiem, przykleklem tylko raz. Trzeba bylo tylko uwazac, zeby nie oberwac czyms latajacym. Wiatr poprzewracal kontenery z plastykowymi opakowaniami i to zaczelo fruwac.
Uleciala moja czapeczka, ale na szczescie plasko, wiec pogonilem za nia i zlapalem sto metrow dalej.
Doszedlem, pobylem, wrócilem. Zamiast zapowiedzianego finalu ciezkie chmur na niebie zmniejszyly szybkosc. Godzine temu juz prawie bez wiatru.
Jutro dalej bez kolei.
W radio slysze o jednej ofierze smiertelnej.
A to tylko Fryderyka. To sie zastanawiam, co bedzie, kiedy jak w USiech spadnie naraz 2 metry sniegu i nastana temperatury -70 stopni. D..a zimna.
Szczypiornisci jeszcze nie na tarczy...
(700) 840 000