Natępny przystanek Sycylia. Już naniesiony na mapę miejsc odwiedzonych. Pierwsza wizyta we Włoszech i najbardziej na południe jak można. Dlaczego Sycylia? Bo - przyznaję - gwarantowała pogodę w październiku, bo na zwiedzanie Włoch kontynentalnych potrzeba o wiele więcej czasu, bo w samej nazwie jest coś egzotycznego i swojskiego, choćby swojskość kojarzyła nam się z Alem Pacino :-)
Dobrze, dobrze, przyznaję - nie był to wyjazd specjalnie dobrze przygotowany i zaplanowany. Pomimo tego udał się, a poniżej garść spostrzeżeń, którymi z chętnymi do odwiedzenia słonecznej wyspy niniejszym się dzielę.
Lotnisko Punta Raisi mylnie oznaczane symbolem PLM, co sugeruje lokalizację w Palermo. Do Palermo można dojechać podmiejską koleją, co zajmuje około godziny czasu. Pamiętajcie, żeby p o z a k u p i e biletu w okienku kasowym skasować bilet w kasowniku na peronie. Włoskie koleje przyjęły system podobny do stosowanego w środkach komunikacji miejskiej w Polsce. Bilet można wykorzystać w ciągu kilku miesięcy. Jeżeli podróż przedsiębierzemy musimy to na bilecie odnotować przed podróżą, inaczej możęmy zostać narażeni na posądzenie o jazdę "na gapę".
Językowo bez problemów, bo język włoski przyswoiłem sobie w czasie lotu. Serio! Sycylijczycy - jak każdy dumny naród - bardzo niechętnie mówi w obcym języku u s i e b i e i najmniejszą próbę mówienia po włosku wita owacyjnie, z wielką cierpliwością i wyrozumiałością. My, Polacy mamy o tyle dobrze, że wymowa włoskich słów raczej nie powinna sprawiać nam kłopotu w odróżnieniu od Niemców, Anglików czy Skandynawów, którzy kaleczą powtornie.
"Dov'e la stazione ferroviaria, per favore?" (Przepraszam, gdzie jest stacja kolejowa?) I uprzejma grupka zawzięcie palących przy krawężniku karabinierich udziela łatwych do odczytania wskazówek.
"Mangiare" to z kolei magiczne słowo, które każdy Sycylijczyk wita ze zrozumieniem kierując do najbliższej restauracji.
Widok z okna pociągu ciągnącego się leniwie do Palermo nie nastraja jednak optymistycznie. Ciemne stacje, industrailne, słabo widoczne wieczorem pejzaże, pusto i głucho. Stacja w Palermo i ulice wokół stacji również potwierdzają pierwsze, niezbyt sympatyczne wrażenie. Hałaśliwie dla odmiany i niezbyt czysto.
Nad miastem unosi się kakofonia sygnałów pojazdów. Jednoślady mkną na skręcenie karku nie unikając wjeżdżania na chodnik. Sygnalizacja świetlna raczej dla ozdoby. Chwilę zajmuje zanim dostosujemy się do zasady: "przechodź i zaufaj, że cię nikt nie przejedzie". Temperatura powietrza utrzymuje się w okolicach 25 stopni, pomimo późnej pory.
Hotel na szczęście akceptowalny, dziesięć minut od Palermo Centrale. Oddźwierny taszczy walizę. Odnotowuję kolejną cechę Sycylijczyków - uprzejmosć. Każdemu kontaktowi towarzyszy rytuał wymiany grzeczności. Waliza tymczasem ląduje na środku hotelowego pokoju, a my opuszczamy przytulne wnetrze spodziewając się znaleźć na hałasliwych ulcach miejsce, w którym będziemy mogli zapoznać się z sycylijską kuchnią. Nic łatwiejszego! Decydujemy się na małą restaurację w połowie drogi na stację kolejową.
Z a 40 Euro otrzymujemy posiłek dla dwóch osób składający się z trzech dań plus dzban (grande) lokalnego wina. Nie jest źle! No i ta kuchnia! Lokalny przysmak to talerz darów morza z ciekawie przyrządzonym miesem miecznika (Spada). Kalmary pieczone w całości, krewetki przyprawiane na ostro (inaczej niż w pozostałych miejscach). Szokują smakiem grzanki z pomidorem (bruschetta, zdaje się...). Wino o wyjatkowo wyrazistym smaku, mocnym i cięzkim aromacie. Chłopskie jadło można powiedzieć! Świeże i autentyczne.
Kolejnego ranka udajemy się w czterogodzinną podróż do Messyny i kolejną - tym razem godzinną - do Giardini-Naxos - miejsca pierwszej greckiej (jońskiej) kolonii na Sycylii.
Do Palermo wrócimy z kilkanaście dni, żeby się przekonać, jak źle jest polegać na pierwszym wrażeniu.
Inne tematy w dziale Kultura