Wczoraj obejrzałem komedię pt „Policja zastępcza”.
Nie, nie będę jej recenzował, choć muszę przyznać, podobała mi się.
O co więc chodzi?
Chciałem się z Państwem podzielić pewną sceną z tego filmu, która mnie naprawdę rozbawiła.
Dwóch policjantów naradza się szeptem, jak by tutaj wydobyć od podejrzanego niezbędne informacje; rzecz się dzieje w jego gabinecie.
Pierwszy nachyla się do drugiego i mówi szeptem: posłuchaj, zrobimy numer zły i dobry policjant. Najpierw ja do niego doskoczę, trochę nim potrząsnę, parę razy wrzasnę i jak się już deczko przestraszy, wkraczasz ty… Rozumiesz?
Drugi kiwa porozumiewawczo głową.
Pierwszy nie namyślając się dłużej, podbiega do podejrzanego, łapie go za klapy, krzyczy, potrząsa i nagle… czuje, jak jego kolega go odpycha, przewraca podejrzanego na podłogę, dusi, skacze po nim, wrzeszczy jak opętany, podrywa się, rozbija meble w napadzie wściekłości…
Kolejna scenka:
Obaj policjanci idą ulicą.
Pierwszy mówi do drugiego: co ty, oszalałeś? Miało być zły i dobry, a ty co narobiłeś?
Drugi patrzy na niego niepewnie: no co ty, naprawdę?
Ja usłyszałem zły i zły, więc jak tak go tarmosiłeś, to uznałem, że muszę cię jakoś przebić…
Tak mi się to jakoś skojarzyło z tą wspaniałą ustawą, co to ją premier przygotował, a prezydent tak okrutnie zawetował, a dlaczego, to już się Państwo domyślcie…
Inne tematy w dziale Polityka