khavira khavira
242
BLOG

Konkurs [cz. 1] nt. Józefa Mackiewicza

khavira khavira Kultura Obserwuj notkę 0

Rozpoczynam TYDZIEŃ KONKURSU na temat Józefa Mackiewicza.

Oczywiście, ponieważ to tydzień, to będzie siedem pytań. Nagrodę wygra osoba, która odpowie na największą ilość pytań, lecz nie mniej niż 4.

Co będzie nagrodą? Książka Józefa Mackiewicza, bo cóż innego? Z tym, że będzie to książka wydana w PRL, w drugim obiegu. Tytuł jeszcze ustalę.

 

Dzisiaj pytanie 1 - „Którego dnia rozpoczyna się „Droga donikąd“

 

Dla pomocy pierwszy rozdział „DD“. Tu jest odpowiedź...; a odpowiedzi proszę na priva: khavira@wp.pl 

 

     „Marta obsypała kluski mąką i przykryła stolnicę serwetką, aby nie wyschły zbytnio przed gotowaniem, a także, aby chronić je przed natarczywością much, zbierających się w kuchni. Potem otrzepała ręce i na twardym, dębowym progu porąbała żywiczne polano na cienkie drzazgi. Na fajerce stał już duży garnek z osoloną wodą. Marta odpięła fartuch, obejrzała raz jeszcze uważnie kuchnię i przeszła do pokoi.

Na kominku w pokoju Pawła zegar wskazywał wpół do piątej. Za pół godziny pociąg powinien odejść z miasta, za drugie pół godziny słychać będzie jego gwizd na przejeździe, i wtedy należy rozpalić ogień. Marta podeszła do półek z książkami i przeciągnęła palcem po krawędzi polerowanego drzewa. Kurz leżał grubą warstwą.

Wróciła, więc do kuchni po ścierkę i zaczęła sprzątać. „Jutro opadnie nowy kurz, a jeśli go zetrę, pojutrze będzie leżał taki sam. I tak będzie trwało dopóki..." — Marta przeraziła się (niedokończonej myśli, jak złego słowa wypowiedzianego w złą godzinę. „Boże, Boże, niech już zostanie tak jak jest. To jedno, chociaż: żebym mogła tu żyć między tymi półkami w tym domu, wśród tych rzeczy i z Pawłem, który zjawi się za chwilę!" — Zegar na kominku wycykiwał wpół do szóstej, ale pociągu nie było słychać. Marta przeszła do sypialni.

Własne odbicie w lustrze pociesza w samotności, tak jak dobry przyjaciel spotkany w chwili, w której nie ma się co począć. Marta przybliżyła twarz do lustra, wypatrując przedwczesnych zmarszczek. To, że ich nie znalazła, napełniło ją raczej niemiłym zdziwieniem. Zaczęła więc przegarniać włosy na skroniach w poszukiwaniu siwizny. „Jakie to dziwne" — myślała — „ani jednego siwego włosa, ani jednego śladu zmartwienia". Ale jakże bardzo zaniedbała się w ostatnich czasach! W bocznej szufladzie leżała dawno nieużywana szminka. Odrosły jej długie włosy, i trzeba by zmienić uczesanie. Marta szczotkowała je teraz uważnie, a potem upinała długo, sprawdzając efekt z obu profilów. Postanowiła także przebrać się i umalować: „Paweł będzie zadowolony. Zwłaszcza jeżeli przywiezie ze sobą Karola".

 

Oni tymczasem siedzieli wprost na torze, na szynie, na głównym dworcu kolejowym i czekali. Było późne lato roku 1940.

— Życie nasze — mówił Karol — składa się już od dawna prawie wyłącznie z czekania. Czekania w kolejce, czekania na żarcie, czekania na areszt, czekania na dalszy postęp skomunizowania kraju, w każdym razie czekania na coś bardziej jeszcze przykrego niż jest dzisiaj. Taka jest reguła, i nie ma co zawracać sobie głowy.

     Paweł splunął pomiędzy rozstawione kolana i odparł:

— Wyjątek stanowi czekanie na wojnę kogo bądź ze Związkiem Radzieckim.

W tej chwili czekali na pociąg podmiejski. Miał wyruszyć o godzinie piątej po południu. Zegarek wskazywał już wpół do siódmej. Czekali. Na zwrotnicach zaczęły się zapalać latarnie. Było szaro. Mżył deszcz.

— Sowiecka pogoda — wycedził Karol.

— Hm...

Obok siedzieli i stali ludzie w bezruchu.

— Czy pociąg przyjdzie? — zapytał Paweł, podnosząc wzrok na przechodzącego kolejarza, który nie przystając zapalał swą ręczną latarkę. Ale ten wzruszył ramionami i poszedł dalej.

Siedzieli w najgorszych ubraniach i roboczych butach. Paweł przeciągnął dłonią po wilgotnych włosach, bo czapki wsadzili sobie pod tyłek, żeby było wygodniej. Paweł był ongiś dziennikarzem; posiadał w podmiejskiej okolicy mały domek. Teraz po utracie dawnej posady kupił do spółki ze swoim przyjacielem piłę za 60 rubli, bo zamierzali pracować w pobliskim lesie jako drwale. Kraj dopiero zaczął się sowietyzować.

Na sąsiedni tor wjechał duży pociąg, ale nie ich. Lokomotywa wysapywała niepotrzebną już parę. Na froncie uczepioną miała gwiazdę z sierpem i młotem. Była to zatem lokomotywa reprezentacyjna. Pociąg miał aż dwa wagony sypialne. Przyszedł z Moskwy przez Mińsk; tablice na wagonach głoszą: Mandżuria — Litwa.

Z wagonów zaczęli wychodzić szarzy ludzie, niosąc drewniane kufry, toboły i worki. Przyjaciele patrzyli na nich milcząc. Później Karol trącił w bok Pawła:

— „Mandżuria...", co?

— Aha...

— Wielkość Związku Sowieckiego robi na mnie zawsze wielkie wrażenie. A na ciebie: nie? Pomyśl tylko: Ukraina, góry Kaukazu... W Turkiestanie rosną winogrona... Rosną czy nie?

— Rosną.

Na dachu jednego z wagonów ustawiono głośnik radiowy. Śpiewał przezeń baryton pięknie i z przejęciem. Wisiały na deszczu czerwone flagi i prawie w każdym oknie dworca portrety Stalina. Było szaro, deszcz się wzmagał, ryczało radio. Pociągu podmiejskiego wciąż nie podawano. Byli głodni i źli.

Z wagonu sypialnego wyszli pasażerowie. Pan w płaszczu deszczowym, pani w kapeluszu mocowała się z parasolką; jeszcze dwóch panów. Zaczęli wynosić ogromne, lśniące walizy.

Ludzie, czekający na pociąg podmiejski, zbliżali się ociężale i tłoczyli w pewnej odległości, ażeby obejrzeć cudzoziemców ubranych tak, jak jeszcze niedawno sami chodzili ubrani... Pasażerowie mówili głośno i gardłowo. Tragarzy na dworcu nie było widać. Podróżni stali bezradni wśród ciężkich walizek naradzając się między sobą. Wreszcie jeden z nich, dostrzegłszy widocznie barczystą staturę Karola, kiwnął nań parasolem. Niewątpliwie mogliby zarobić trochę, przenosząc Europejczykom walizki. Innego dnia zrobiliby to na pewno, ale w tej chwili żaden z nich się nie ruszył. Za ciężką wydała się ta robota. Nie walizki, oczywiście, ale „w ogóle"... — jak to powiedział Karol, robiąc nieokreślony ruch w powietrzu. Później odwrócił głowę:

— Po jakiemu oni rozmawiają?

— Nie słyszę stąd.

— Może ktoś z korpusu dyplomatycznego.

— Może.

Deszcz padał. Siedzieli nieruchomo. Cudzoziemcy obrzucili ich wzrokiem szczerej wzgardy. Pan otworzył paraso1, którym poprzednio kiwał, i odwróciwszy się do pani powiedział:

— Co za typowa ospałość wschodnich ludzi.

— Lenistwo — odrzekła pani.

Pociąg podmiejski podano tym razem o godzinie 8 wieczorem, czyli z trzygodzinnym opóźnieniem. Wszystko rzuciło się do zdobywania go szturmem. Paweł rozerwał komuś rękaw płaszcza zębami trzymanej piły. W przepełnionym wagonie śmierdziało mokrym ubraniem, machorką i tym specyficznym odorem niewietrzonego wagonu — ni to zwietrzałą farbą, ni to węglowym kurzem.

Domek Pawła stał niedaleko przystanku kolejowego wśród sosnowego lasku. Gwiazdy świeciły, i nie było bardzo ciemno. W domu elektryczność się nie paliła, i żona Pawła ustawiła na stole świecę.

— Co się stało?

— Nie wiem — odparła Marta — od rana się nie pali. Pewnie coś w elektrowni. Mniejsza z tym. Daję zaraz kolację.

— Patrz, kupiliśmy nową piłę — powiedział Paweł. — Jutro musimy o świcie iść do pracy.

Za oknem szumiały drzewa na jakimś dziwnie jesiennym wietrze, choć był to dopiero sierpień. Paweł pokręcił się na miejscu, zerwał kartkę z sowieckiego kalendarza.

— Siadaj — powiedział do Karola — czemu nie sia dasz?

— Później nie wypuszczając kartki zbliżył się do świecy i milcząco czytał tekst na odwrocie: „Czterdziesta rocznica strajku zakaukaskiej drogi żelaznej w Tyflisie — pod kierunkiem towarzysza Stalina". „Dwudziesta rocznica przyjęcia przez międzynarodowy kongres uchwały marynarzy o nieprzewożeniu materiałów wojennych przeciw Związkowi Radzieckiemu." „Czwarta rocznica przemówienia towarzysza Stalina na przyjęciu bohaterów Związku Radzieckiego." „Trzydziesta siódma rocznica mowy Lenina na II zjeździe RSDRP w obronie formuły pierwszego paragrafu..."

— Boże! Co za nuda!

— Będziecie jedli kluski kartoflane?! — zawołała Marta z kuchni.

— Mogą być kluski — odparł Paweł rzucając na podłogę zmiętą kartkę.“

 

khavira
O mnie khavira

Kraj nasz - to ziemie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego - to tradycja ludów, które niegdyś w Wilnie miały swą stolicę - to amalgamat krwi litewskiej, polskiej, białoruskiej, przemieszany z żydami, tatarami, karaimami, starowiercami ! To kraj szeroki mający ośrodek w naszem Wilnie, jak w soczewce skupiającym ideę i myśl ześrodkowującą dążenia krajów odwiecznie stąd rządzonych. Wilno to miejsce święte, to Mekka tylu narodów, szczepów i ludów, to ukochanie tych wszystkich, którzy w szerokim promieniu tego Znicza się rodzili, trwali, pracowali, cierpieli i kochali.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura