Od zarania III RP mainstream unikał jak ognia „grania” teczkami, uznając – słusznie – że na tym polu walki zwolennicy III RP poniosą więcej strat niż korzyści. Przekonano się już o tym na początku lat 90-tych za sprawą słynnej fałszywki urbanowskiej dotyczącej rzekomej lojalki Jarosława Kaczyńskiego, wyciągniętej – jak się później okazało – z szafy Lesiaka. Sprawa o mało się nie rypła, bo udowodniono, że owa lojalka powstała już za czasów III RP. Nie zdołano jednak dotrzeć do jej autora.
Przez lata próbowano wmówić społeczeństwu, że „teczki” to broń obosieczna „krzywdząca wszystkich bez wyjątku tak z prawej, lewej czy też jakiejkolwiek innej strony. Gra teczkami była więc świadomie przypisywana chorej z nienawiści, oszołomskiej prawicy. Zresztą niekoniecznie trzeba było być z „prawicy”. Wystarczyło, by coś o teczkach wspomnieć i automatycznie mainstream wypluwał z siebie taką osobę na rubieże prawicowości, dając często wilczy bilet w postaci łatki przylepionej na ciepło, tak zgrabnie opakowanej w antysemityzm lub mowę nienawiści .
Dla nikogo w Polsce nie jest tajemnicą, że macierzyste uczelnie naukowców badających przyczyny katastrofy smoleńskiej w kraju i zagranicą są bombardowane donosami oraz pytaniami z tezą na temat działalności naukowej tych osób, o czym te osoby same otwarcie mówią. Sami naukowcy otrzymują zresztą SMS-sy z obelgami i pogróżkami, ich fragmenty przesłuchań wybiórczo dotarły do prasy w świetle polskiego - także jak się okazuje – wybiórczego prawa. Wokół tych osób wytwarza się atmosferę zagrożenia, której celem jest - ewidentnie – zniechęcenie ich do prowadzenia dalszych badań.
Chyba nikt też nie jest naiwny i nie myśli, że to wszystko, co dzieje się wokół tych osób. Zapewne IPN przetrzepano już po kilka razy , by znaleźć cokolwiek, co mogłoby rzucić cień na wspomniane osoby. I nagle mamy program dziennikarza Sekielskiego, który prezentuje w tonie sensacyjno – pogrzebowym „rewelacje” na temat prof. Cieszewskiego. Nikt niczego, nawet mało dwuznacznego nie znalazł, a tu nagle Sekielski się postarał. Problem w tym, że nie wiadomo skąd Sekielski materiały otrzymał, pomimo tego twierdzi iż są z IPN-u. Wszystko jednak wskazuje na to, że pochodzą one - skompilowane z dostepną wiedzą - ze wspomnianej szafy Lesiaka, czyli spoza „obiegu”. To co zaprezentowano w programie, w otoczce tajemnicy, po chłodnej analizie nie wytrzymuje krytyki. Rzucono po prostu na Cieszewskiego tak pożądany obecnie „cień”.
To, że sięgnięto do teczek jest dowodem na to, jak obecna władza boi się prac niezależnych ekspertów. Zastosowano metodę, której od dawna unikano z powodów, które opisałem na początku.
Jakaż więc musi być determinacja w obozie szeroko pojętej władzy, że sięgnięto po metodę, która może być bronią obosieczną, o czym zapewne dzisiejsi głosiciele „jedynej” prawdy muszą wiedzieć …
Kto i po co więc otworzył ponownie szafę Lesiaka ?
Komentarze