Andrzej Groch Andrzej Groch
374
BLOG

O tym, jak Kidawa-Błońska, Klaudia Jachira i Konfederacja jednym głosem mówili

Andrzej Groch Andrzej Groch Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 20

Zaiste, zdarzają się noce, gdy zwierzęta ludzkim głosem mówią.

Jest ponoć taka jedna noc, grudniowa, gdy takie zdarzenia miejsce ponoć mogą mieć miejsce. Nie każdemu było to przeżyć, wielu w to powątpiewa, jednak wiara w to jest równie powszechna. Mi przynajmniej się to jeszcze nie zdarzyło.

W moim niemalże 50-letnim życiu nie słyszałem jednak ani razu o tym, by w polskiej polityce posłowie, politycy, publicyści z przeciwnych biegunów sceny politycznej mówili jednym głosem. 

Owszem, były zdarzenia mniej lub bardziej jednoczące Polaków, jak np. wybory z czerwca 1989 r. czy też sukcesy Adama Małysza. Jednak i wówczas można było usłyszeć głosy przeciwne, jak choćby Jerzego Urbana lansującego listę krajową czy też publicystów użalających się nad upadkiem moralnym polskich kibiców, rzucających śnieżkami w Svena Hannawalda, ówczesnego konkurenta naszego Orła z Wisły.

Swarliwość narodu sarmackiego, zamieszkującego tereny między Odrą a Wisłą, jest na całym świecie powszechnie znana. Polski parlamentaryzm w języku niemieckim jest synonimem bałaganu, gadulstwa i wodolejstwa. Sami o sobie mówimy, że gdzie dwóch Polaków, tam trzy poglądy. Przecież my sami nie lubimy siebie za to, że potrafimy być "przeciw" nawet w słusznej sprawie, bo nasz adwersarz właśnie zadeklarował, że jest "za".

Oto dziś, tutaj na Salonie24, zdarzył się CUD. 

Gdyby mi ktokolwiek zasugerował tydzień temu, że trzy tak skrajne podmioty polityczne, jak centrowa opozycja (PO), lewicowa opozycja (posłanka Jachira) i prawicowa opozycja (Konfederacja) mogą mówić jednym głosem, nie uwierzyłbym w to.

Gdyby ktokolwiek poprosił mnie o wskazanie jakiegokolwiek możliwego wydarzenia, które może być zinterpretowane identycznie przez polski parlament, nie byłbym w stanie czegoś takiego wymyślić.

Jednak coś takiego nastąpiło. Tym czymś jest troska o los polskich żołnierzy przebywających na misji w Iraku, zagrożonych ostrzałem rakietowym ze strony irańskiej. Wszystkie trzy podmioty, wskazane w tytule niniejszej (premierowej) notki mówią dokładnie to samo: Wycofajmy ich stamtąd!

Nie liczy się to, że jesteśmy członkiem NATO.

Nie liczy się to, że być może pierwszy raz w naszej historii mamy szansę wyrwania się z przeklętego położenia geopolitycznego między Niemcami a Rosją. 

Nie liczy się to, że dzięki wsparciu Zachodu udało nam się znaleźć w świecie nieco innym niż ten, który pamiętamy z lat 45-89.

Owszem, ktoś może powiedzieć, że działania Donalda Trumpa nie są firmowane szyldem NATO, i formalnie rzec biorąc będzie miał rację.

Owszem, ktoś inny może twierdzić, że znajdujący się w Teheranie cmentarz żołnierzy armii Andersa jest wciąż zadbany.

Owszem, pokój jest rzeczą nadrzędną i warto uczynić wiele, by nie dochodziło do wojen.

Jednak warunkiem pokoju jest także wierność zawartym sojuszom i zwartość bloków militarnych, czego świadom jest Boris Johnson, w przeciwieństwie do polskiej opozycji.

O ile w przypadku PO i posłanki Jachiry (przedstawicielki lewicowej opozycji) tę postawę potrafię sobie wyjaśnić źle rozumianym pacyfizmem i programowym kosmopolityzmem, o tyle zupełnie nie rozumiem, skąd u posłów Konfederacji taka niechęć do dalszego pozostawania polskiej misji wojskowej w Iraku.

Wszak tam służą żołnierze, dorośli mężczyźni, a nie kobiety i dzieci.



Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka