Andrzej Groch Andrzej Groch
2360
BLOG

Czy istnieje wspólny mianownik między PiS-em a Konfederacją?

Andrzej Groch Andrzej Groch PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 130

Skąd to pytanie? Otóż chyba dla każdego oczywistym jest, że poza PiS-em tylko dwie partie w tej chwili wykazują minimalną odpowiedzialność za państwo, tzn. rozważają poparcie dla ewentualnych wyborów korespondencyjnych w maju br. jako "mniejsze zło" wobec wyborów realizowanych w sposób tradycyjny. Tymi partiami są Konfederacja i PSL. Żadna z nich, z oczywistych przyczyn, nie czyni tego jednak oficjalnie.

Jarosław Gowin swą nadwrażliwością na koronawirusa i przesadną dbałością o zdrowie społeczne i bezpieczeństwo obywateli sam siebie skazał na wyalienowanie i wkroczył właśnie na nową ścieżkę polityczną - co prawda samodzielną, to trzeba mu przyznać - jednak wiodącą go wprost ku politycznej przepaści, raniąc swym ustąpieniem z rządu Jarosława Kaczyńskiego (naszego Goliata), dysponującego dotychczas dzięki posłom Gowina większością parlamentarną, i mogąc teraz szantażować go brakiem poparcia dla wyborów korespondencyjnych. Dlatego też pierwszym i naturalnym odruchem każdego rozsądnie myślącego stratega, a takim Jarosław Kaczyński niewątpliwie jest, jest dążenie do możliwie szybkiego wypełnienia wybrakowanych szyków nowym narybkiem.

PSL w osobie Własysława Kosiniaka-Kamysza, i tak już walczące z agresywnie zwracającym się w stronę elektoratu wiejskiego PiS-em o swą własną tożsamość polityczną, pozostająca w karkołomnej koalicji z Kukizem, nie wydaje się być mentalne gotowe do udzielenia Kaczyńskiemu tutaj pomocy.

Pozostałe partie opozycyjne, zainteresowane wyłącznie destrukcją sceny politycznej (w szczególności PO, którą dzisiejszą twarzą jest marszałek senatu Tomasz Grodzki), same skazują się na niepoważne ich traktowanie.

Jedynym partnerem, który mógłby w tej chwili wypełnić "gowinowską lukę", jest więc Konfederacja i obaj liderzy tych partii, tzn. zarówno Kaczyński jak i Janusz Korwin-Mikke, są tego w pełni świadomi.

Dlatego też trzeba postawić sobie pytanie zadane w tytule: Czy poza szeroko zakreśloną odpowiedzialnością za państwo istnieje coś, co obie te partie łączy?

Tak. Tym wspólnym mianownikiem jest DEFICYT.

Jednakże w przypadku PiS na pierwszym miejscu wysuwa się DEFICYT SPRAWCZOŚCI, bo władzę PiS i tak posiada i zagarnął już więcej przestrzeni publicznej niż wynikałoby to z poparcia, jakim Polacy tę partię obdarzyli (także dzięki progowi wyborczemu i założeniu, że największa partia powołuje rząd, także mniejszościowy). PiS dąży do nieograniczonej sprawczości, więc zwiększenie "sfery przestrzeni" (czytaj: zdobycie większości konstytucyjnej) jest dlań warunkiem koniecznym do tej władzy pozyskania. PiS nie jest przy tym partią, która zabiega o poparcie innych, by tę sprawczość zdobyć (tzw. sprawczość pośrednia, wynikająca z koncyliaryzmu, realizowana wespół z innymi, drogą kompromisu i ustępstw), lecz dąży do bezpośredniego realizowania władzy.

Natomiast w przypadku Konfederacji mamy do czynienia z zupełnie innym deficytem, tj. DEFICYTEM PRZESTRZENI, rozumianego jako obecność w sferze publicznej (w parlamencie, mediach, spółkach państwowych itd.), co umożliwiłby tej partii w dalszej perspektywie wejście na wyższy etap działalności politycznej, czyli uzyskanie sprawczości, ale rozumianej inaczej niż ma to miejsce w przypadku PiS-u: uzyskanie sprawczości także pośredniej, wynikającej z jakości idei konserwatywno-liberalnych, a nie li tylko z formalnego zagarnięcia określonej przestrzeni publicznej i wykonywania uprawnień władczych, które są z tym mechanicznie związane.

W przypadku PiS-u możemy mówić głównie o dążeniu do sprawczości wynikającej z jedynowładztwa w określonej przestrzeni publicznej (sprawczość formalna, która niekoniecznie musi się przekształcić w sprawczość materialną).

PiS tę władzę częściowo ma. Jest największą partią, ma stosunkowo duże poparcie. Jednakże wydaje się, że PiS osiągnął swoje maksimum i formuła prospołecznego giganta (klasycznie patriotycznego gracza, który konsekwentnie dąży do większości konstytucyjnej, ostatnio dzięki potężnym transferom społecznym) już się powoli wyczerpuje.

Ponieważ PiS jako partia wydaje się bardziej zainteresowana dalszym zagarnianiem przestrzeni politycznej niż wejściem na etap sprawczości (niewielka gotowość do kompromisu, a jeśli już, to na warunkach Goliat - Dawid), jedynym teoretycznie możliwym kompromisem między PiS a Konfederacją jest - co za paradoks! - oddanie przez Konfederację przyczółka politycznego, tzn. i tak bardzo niewielkiego skrawka przestrzeni publicznej, którą ta partia posiada. Taką przestrzeń stanowi w tej chwili tych kilku posłów Konfederacji, którzy zasiadają w Sejmie.

Co mogłaby Konfederacja otrzymać w zamian? Otóż mogłaby uzyskać za to od PiS-u daleko idące koncesje w sferze sprawczości.

Tylko co to znaczy? Oddanie przestrzeni oznacza jednocześnie wyzbycie się jakiegokolwiek (w chwili obecnej i tak raczej iluzorycznych) wpływów w sferze sprawczości. Dlatego też jedynym teoretycznie możliwym rozwiązaniem jest sprzedaż wiązana: poparcie dla wyborów korespondencyjnych (ew. połączone z przesunięciem terminu wyborów o tydzień lub dwa, zarządzone przez marszałek Witek) w zamian za "równoczesne" przeforsowanie określonych rozwiązań systemowych, które PiS w tej chwili jest i tak w stanie samodzielnie wdrożyć, czy to metodami administracyjnymi, czy to większością sejmową (która, od czasu rokoszu Gowina, stoi pod znakiem zapytania).

"Równoczesność" w przypadku Goliata (PiS) i Dawida (Konfederacja) musiałaby polegać na tym, że Goliat odkłada narzędzie walki na odległość, która uniemożliwi mu w najbliższym czasie dobiegnięcie do niego przed szybkim Dawidem. Tylko pod tym warunkiem Dawid może na pewien czas oddać Goliatowi swój wzgórek bitewny, dający lepszą perspektywę, której Goliat tak pragnie i która jest warunkiem uzyskania przezeń niezbędnej sprawczości w najbliższej perspektywie (skuteczne przeprowadzenie wyborów prezydenckich w maju).

Istnieje jedna rzecz, którą Konfederacja mogłaby przeforsować. Jest to radykalne zwiększenie kwoty wolnej od podatku połączone z redukcją zatrudnienia w administracji państwowej. Jednocześnie jest to jedyna rozsądna recepta na wyjście z pętli inflacyjnej, w jaką rząd nieuchronnie się wpędza w dobie koronawirusa.

Tylko że tutaj musi dojść do transakcji "z ręki do ręki", tzn. PiS pierwszy robi to, o co prosi Konfederacja, w zamian za co ona udziela mu poparcia dla wyborów korespondencyjnych, wskutek czego Andrzej Duda zostaje prezydentem na kolejne 5 lat.

Oczywiście "do tanga trzeba dwojga". Jarosław Kaczyński musi dziś rozważyć, czy gra jest warta świeczki, tzn. czy prezydentura dla A. Dudy w pierwszej turze (co bardzo wzmocniłoby rolę prezydenta i pośrednio także rządy PiS w perspektywie najbliższych 2-3 lat i wyborów parlamentarnych w 2023 r.) jest tego warta. Moim zdaniem tak, gdyż ryzyko utraty poparcia w tradycyjnych szeregach działaczy PiS, osadzonych mocno w strukturach administracji państwowej, jest niewielkie (ew. redukcja polegałaby oczywiście nie na zmniejszeniu wpływów PiS w urzędach, lecz na  zmniejszeniu kosztów jej funkcjonowania, redukcji liczby etatów i budżetów przeznaczanych głównie na cele biurokratyczne).

Konfederacja natomiast musi jasno zdeklarować się, czy jej po drodze z destrukcyjną PO, która w celu osłabienia PiS-u jest w stanie zaryzykować destabilizacją państwa, czy też jest w stanie przełknąć kompromis z pro-socjalistycznym i nieco bolszewickim w swym uporze PiS-em. Kompromis taki doraźne korzyści przyniósłby tylko PIS-owi, natomiast w dłuższej perspektywie może popchnąć Konfederację o lata świetle naprzód, nie osłabiając przy tym PiS-u.



Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka