Andrzej-Szmak Andrzej-Szmak
1386
BLOG

Dyskretny urok Bawarii

Andrzej-Szmak Andrzej-Szmak Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 23

    Wiele na to wskazuje, że nie doczekamy się w najbliższym czasie zarówno  nowego uregulowania sprawy abonamentu telewizyjnego  jak i prawa ograniczającego udział obcego kapitału w polskim rynku medialnym.

   Wbrew kolejnym, buńczucznym zapowiedziom przewodniczącego Rady Mediów Narodowych Krzysztofa Czabańskiego  nie udało się jak dotąd wprowadzić w życie przepisów gwarantujących większe wpływy z opłat za posiadanie telewizora (bo tak to u nas się nazywa). A jedyne, co pan poseł Czabański potrafi to straszyć obywateli  kontrolami nachodzącymi nas w  domach niczym kolędnicy i restrykcyjnymi karami za zaleganie czy uchylanie się od opłacania  abonamentu. Pojawiały się też pomysły o ewidentnie totalitarnym rodowodzie, choćby obowiązkowe ujawnienie danych adresowych abonentów telewizji kablowych.

   Wszystko to niepokojąco przypomina czasy towarzysza Gomułki, który uważał, że lekarzom nie należy się godziwe wynagrodzenie, bo i tak żyją bogato i wszyscy biorą łapówki. A skoro wszyscy biorą to w każdej chwili władza  może to wykorzystać żeby dać im po łapach.

   Opisywałem w połowie  lat 80-tych   przypadek ordynatora szpitala w powiatowym Rypinie, który popadł w konflikt z miejscowym aktywem partyjnym, w wyniku którego milicja i prokuratura  przesłuchały kilkudziesięciu jego pacjentów  na okoliczność wręczania łapówek. Przyznała się tylko staruszka, która przyniosła doktorowi świńską nogę. Ale to wystarczyło, żeby stracił stanowisko ordynatora i musiał wynosić się z miasteczka z piętnem łapówkarza.

   No więc z abonamentem TVP  wygląda podobnie, trzy czwarte Polski go nie płaci, ale jak trzeba będzie kogoś dorwać i ukarać, to sposób się znajdzie. Przy czym najłatwiej jest dopaść emerytów, zwłaszcza tych, którzy ukończyli już 75 lat i żyją w błogim przekonaniu, że są zwolnieni z opłaty. Są, ale po dopełnieniu stosownych formalności.  A kto tego nie zrobi, musi płacić dalej.

   Dziwna rzecz, w Europie poradzono sobie ze skutecznym egzekwowaniem opłat za telewizję na różne, zazwyczaj cywilizowane sposoby, choć  dla przykładu w Szkocji „nielegałów” namierza się  niczym dywersyjne radiostacje w czasach niemieckiej okupacji.

   Widać komuś bardzo zależy, żeby w telewizji publicznej było po staremu: mizerne wpływy z abonamentu i reklamy zalewające czas antenowy wszystkie programy od rana do wieczora. W końcu abonament to określona kwota, a cenami reklam można w dowolny sposób manipulować tak, że mało kto wie, ile naprawdę kosztują.

   Z przepisami dotyczącymi dekoncentracji mediów, którym to terminem zastąpiono niezbyt fortunne określenie „repolonizacja” sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Pomimo wielokrotnych zapowiedzi sprawa utknęła w ministerstwie kultury, a ostatnie wypowiedzi premiera Morawieckiego w tej sprawie na spotkaniu z dziennikarzami zagranicznymi („z tego co wiem, nie ma pośpiechu żadnego w pracach nad dekoncentracją mediów”)  zdają się potwierdzać opinię, że premier ani nie miał za wiele do powiedzenia w tej sprawie, ani nie wydawał się nią być specjalnie zainteresowany.

   Eksperci od rynku medialnego  twierdzą, że rząd jak dotąd  nie znalazł legalnego sposobu, by prawo dekoncentracyjne działało wstecz i być może przyjął do wiadomości, że polskie media są częścią międzynarodowego organizmu i nie można ignorować wolności słowa.

No, a poza tym zawsze są ważniejsze sprawy do załatwienia w pierwszej kolejności,  choćby reforma wymiaru sprawiedliwości, czy ostatnio głęboki kryzys w stosunkach polsko-izraelskich.

   Tak czy inaczej projekt ustawy dekoncentracyjnej leży w szufladzie w ministerstwie kultury i nic nie wskazuje na to, aby miał zostać z niej w najbliższym czasie wyciągnięty. Choć oficjalnie PIS tego nie ogłosił wygląda na to, że  tej obietnicy wyborczej raczej  nie zrealizuje.

  Czy zatem  jest się czym przejmować i niepokoić, skoro większość krajów zachodniej Europy takie przepisy posiada?

 Zdaniem Jana Marii Rokity („Sieci” 28.12.17) wprawdzie: „wiele cywilizowanych krajów ma takie szczegółowe przypisy w dziedzinie mediów po to, aby zapobiec niebezpiecznemu dla wolnego społeczeństwa monopolowi informacji, publicystyki czy rozrywki (….) jednak pobieżna analiza własności na rynku mediów w Polsce  pokazuje, iż najprawdopodobniej dekoncentracja dotknęłaby wyłącznie bawarską Verlagsgruppe Passau, do której należy 20 regionalnych gazet. Być może pośród niektórych partyjnych działaczy PiS-u radości z dokuczenia Niemcom byłoby sporo, ale warto pamiętać, że żadna z owych 20 gazet nie uprawia bynajmniej (…) wojującej antyrządowej propagandy. A szkody jakie by wynikły z niemożliwego wówczas do zwalczenia przekonania całego świata, iż w Polsce właśnie zniesiono wolność mediów, nie są warte do poniesienia dla małej i raczej niezbyt mądrej przyjemności niektórych pisowskich działaczy oraz wyborców”.

   Czy rzeczywiście chodzi tylko o ”małą przyjemność” ?

   Zacznijmy od tego, że  Verlagsgruppe Paassau i jej polska filia Polska Press Grupa kierowana przez byłą opolską siatkarkę frau Dorotę Stanek to nie tylko 20 (czyli prawie wszystkie) gazet regionalnych, w wielu przypadkach dawnych organów prasowych Komitetów Wojewódzkich PZPR, o łącznym nakładzie ponad 400.000 egzemplarzy, ale także 150 tygodników lokalnych, 6 drukarni prasowych, portale w rodzaju „Nasze miasto” (500 sekcji) oraz Agencja Informacyjna Polska Press przygotowująca codzienny serwis  dla gazet regionalnych. Jak to działa, miał okazję przekonać się Wojciech Cejrowski, kiedy to komentarz do jego niezbyt przemyślanej wypowiedzi dotyczącej Szczecina  ukazał się w większości gazet regionalnych koncernu.

 Powinien przynajmniej wzbudzać niepokój fakt,  że  Polska Press Grupa przejęła w ostatnich latach tytuły gazet regionalnych należących wcześniej do takich zagranicznych koncernów jak norweska „Orkla”, francuski „Hersant”, brytyjski „Mecom” czy  „Rheinische Post” z Dusseldorfu.

Trudno  sobie wyobrazić, aby niemiecki koncern koncentrując w jednym ręku tyle tytułów prasowych, robił to wyłącznie z  sympatii dla Polski i Polaków.

   Jeśli tak ma wyglądać wolność mediów w Polsce, to może jednak warto na bok odłożyć wywody pana Rokity i przywołać wypowiedź Guentera Grassa podczas jego ostatniej wizyty w Gdańsku. Wykupywanie przez niemieckie koncerny medialne prasy w Polsce Grass nazwał skandalem  mogącym w przyszłości bardzo negatywnie rzutować na stosunki polsko-niemieckie.

   Warto też przypomnieć, że Grass jako jeden z pierwszych znaczących twórców w powojennej kulturze niemieckiej publicznie, zdecydowanie powiedział, że jakiekolwiek dysputy na temat powrotu tzw. niemieckich ziem wschodnich do Heimatu są bzdurą. Mówił: to jedyna prawdziwa cena,  jaką my, Niemcy, musimy zapłacić za nasze niesłychane zbrodnie w Europie, zwłaszcza wschodniej, zwłaszcza w Polsce. I trzeba się z tym pogodzić.

Był przez to znienawidzony przez niemiecką prawicę, a jego długoletni konflikt właśnie z koncernem Verlagsgruppe Passau, który go opluwał, też rozgrywał się na tym tle.

   Nazwa tego bawarskiego koncernu pochodzi od  tytułu jednej z pierwszych w powojennych Niemczech gazet „Passauer Neue Presse”, którą w roku 1946 zaczęto wydawać  w bawarskiej miejscowości Passau znajdującej się w amerykańskiej strefie okupacyjnej. Jej właścicielem i wydawcą był Hans Kapfinger, który  jeszcze w latach dwudziestych ub. wieku pisał paszkwile przeciwko NSDAP i Hitlerowi. Aresztowany przez Gestapo przeżył wojnę, ale jego krytyczny stosunek do nazizmu nie przekładał się na linię programową koncernu. Jego dziennikarze przewodzili w nagonce na kanclerza Willy Brandta, rzecznika normalizacji kontaktów NRF z krajami bloku wschodniego, w tym przede wszystkim z Polską. Z wściekłością atakowali też Guentera Grassa za jego wypowiedzi na temat "utraconych ziem wschodnich".

   Na przełomie lat 80/90 ub. wieku koncern, wspierany przez niemieckiego giganta medialnego Bertelsmanna zainwestował znaczne środki w zakup wielu tytułów prasowych w Austrii i Czechach, a następnie w Polsce. Przejął także dziennik „Nowości” ukazujący się od 50 lat w Toruniu, mieście, które uhonorowało wspólnie z Getyngą Guentera Grassa prestiżową nagrodą literacką im B.Lindego. Pewnie dzisiaj nie byłoby już to możliwe.

  Komentarze  rezydującego w Bydgoszczy obecnego redaktora naczelnego „Nowości” Artura Szczepańskiego buzują wrogimi i nienawistnymi sformułowaniami kierowanymi pod adresem obecnego rządu, co niemieckich właścicieli gazety z pewnością  nie irytuje.

  Może zatem jednak nie chodzi -jak sugeruje Jan Maria Rokita- o małą przyjemność kilku pisowskich działaczy, ale  o coś znacznie ważniejszego, o narodową tożsamość  i te wszystkie inne niepraktyczne wartości , które odciągają nas od Europy, ale za to pozwalają ciągle jeszcze żyć w przekonaniu, że jesteśmy we własnym kraju.

Andrzej Szmak - absolwent wydziału prawa UMK, dziennikarz, reporter, felietonista (ITD, Przegląd Tygodniowy, Wprost, Przegląd Sportowy, Polskie Radio, Polska Kronika Filmowa, dyrektor programowy TVP w Bydgoszczy, redaktor naczelny dziennika toruńskiego "Nowości" i "Ilustrowanego Kuriera Polskiego"), pomysłodawca i dyrektor Festiwalu Piosenki i Ballady Filmowej. Odznaczenie Ministra Kultury: "zasłużony dla kultury polskiej"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura