andrzej111 andrzej111
519
BLOG

3. Dwadzieścia miesięcy pod ziemią, historia niewyobrażalnej udręki

andrzej111 andrzej111 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

1. "Po piekle warszawskiego getta, Kosów wydawał się być rajem"   https://www.salon24.pl/u/andrzej111/1014084,po-piekle-warszawskiego-getta-kosow-wydawal-sie-byc-rajem

2. "Niestety piekło dotarło za nimi również do Kosowa Lackiego"   https://www.salon24.pl/u/andrzej111/1015357,niestety-pieklo-dotarlo-za-nimi-rowniez-do-kosowa-lackiego

image  

Zakupami zajmował się Jan Góral, on też sukcesywnie sprzedawał kosztowności otrzymywane od Izydora, aby mieć gotówkę na bieżące potrzeby. Jak pisze Teresa Waligóra, wnuczka Jana Górala, biżuterię sprzedawał w Warszawie, aby nie wzbudzać podejrzeń mieszkańców Kosowa. To dobrze świadczy o jego przezorności. Jedzenie gotowała pani Góralowa przy pomocy starszych córek. Podstawowym posiłkiem była zazwyczaj zupa, którą przynoszono w dużym wiadrze o różnej porze, kiedy w pobliżu nie kręcił się nikt obcy. Przed wydaniem posiłku, dla bezpieczeństwa, ktoś z rodziny Góralów obchodził gospodarstwo z psem, sprawdzając, czy jest bezpiecznie. Otrzymywane posiłki dzielił na jedenaście porcji Izydor Koenigsztajn, co może świadczyć, że miał dominującą pozycję w grupie. Do zupy dostawali pokrojony chleb, który piekła pani Góralowa. Wyżywienie, mimo, że proste i monotonne, pokrywało jednak potrzeby ukrywających się , skoro żaden z nich nie zapadł na poważniejszą chorobę na skutek niedożywienia. Jedzenie Góralów niewiele się różniło od tego podawanego ukrywającym się w schronie.


Choć rodzina Góralów była dość liczna, to jednak dziwiła sąsiadki wielkość garnków, w których Góralowa gotowała, więc trzeba było zwracać uwagę nawet na drobiazgi, aby nie doszło do dekonspiracji. Stodoła, po urządzeniu w niej kryjówki i wprowadzeniu „lokatorów”, musiała nadal pełnić swoje pierwotne funkcje, m.in. prowadzono w niej omłoty, w których tradycyjnie pomagali sąsiedzi. Obecność obcych zwiększała ryzyko przypadkowego zdekonspirowania ukrywających się tuż obok zbiegów. Było to dodatkowe obciążenie psychiczne i dla nich, i dla rodziny Góralów. Jan Góral musiał po kryjomu kupować większe ilości artykułów spożywczych, a także mydła i nafty. O ile ziemniaki, warzywa (kapustę, buraki, marchew), jajka i może mleko, można było pozyskiwać z gospodarstwa, to z pewnością brakowało cukru, soli, herbaty, tłuszczy i mięsa. W warunkach okupacyjnych ograniczeń, na dodatek w małym miasteczku, gdzie było tylko kilka sklepów, dokupowanie tych produktów dla osiemnastu osób bez zwracania niczyjej uwagi musiało wymagać od Jana Górala niebywałego sprytu.


O ile na początku Góralowie mieli w swojej pieczy sześć osób w schronie, to niebawem liczba ta wzrosła. Najpierw pojawiły się dwie kobiety z Kosowa: matka z dorosłą już córką: Gitel i Feiga Głownia. Jan Góral nie odmówił ich przyjęcia. Do nich dołączyli trzej zbiegowie z obozu karnego Treblinka I. Mike pisze, że był jeszcze czwarty zbieg imieniem Ruven, który był mężem Feige i który znał Izydora, jak również wiedział, że ukrywa się on u Goralów. Prawdopodobnie ów Ruven wcześniej jeszcze dał Izydorowi pieniądze, aby ten załatwił z Góralem przyjęcie do kryjówki żony i teściowej. Tak więc w schronie, zaplanowanym dla sześciu osób, w strasznej ciasnocie musiało pomieścić się jedenaście. W wolnych chwilach, kiedy do schronu zakradała się nuda i zniechęcenie, grano w karty i opowiadano sobie różne historyjki. Kobiety wypełniały sobie czas robieniem na drutach, a następnie – po wykorzystaniu włóczki – pruciem. Druty i wełnę dostarczyła im pani Góralowa. Niekończącą się czynnością było wyłapywanie wszy w odzieży i na ciele.


Pani Koenigsztajn, która była osobą wykształconą, próbowała uczyć synów obcych języków. Ważną rolę w utrzymaniu morale było czytanie aktualnych wiadomości z gazet wydawanych po polsku i niemiecku, które regularnie dostarczał do schronu Jan Góral. Niekiedy Jan Góral schodził do schronu, i nie zważając na atakujące go pchły, prowadził długie rozmowy z Izydorem Koenigsztajnem i pozostałymi mężczyznami. Powtarzał też im zasłyszane od znajomych w Kosowie plotki o aktualnej sytuacji politycznej i walkach na frontach. Jak można się domyśleć, starał się też mieć orientację, jakie nastroje panują wśród jego „podopiecznych” i w miarę możliwości przeciwdziałać pesymizmowi i depresji. Synowie Izydora w swoich relacjach wspominają, że zwłaszcza ich matka podatna była na depresję i nawet zdarzyło się, że nawoływała do popełnienia samobójstwa po tym, jak grupa dowiedziała się o zamordowaniu Zylbermanów.


Nastrój poprawiał im też bimber, którego butelkę od czasu do czasu przynosił Jan Góral wraz z zakąską celem wspólnego wypicia. Papierosów nie palono z uwagi na możliwość zaprószenia ognia na słomę i siano składowane w stodole. Te częste spotkania i rozmowy Jana Górala z ukrywanymi, a zwłaszcza z Izydorem, który był nieformalnym przywódcą grupy żydowskiej, doprowadziły do tego, że początkowo chłodne stosunki nabrały bardziej przyjacielskiego charakteru. Początkowe obawy ukrywających się, że Jan Góral może, przez – ich zdaniem – nadmierną skłonność do alkoholu, doprowadzić do nieszczęścia, bo „wygada się” po wódce, że przechowuje Żydów, okazały się płonne. Jan Góral – mówiąc kolokwialne – nigdy nie „puścił pary z gęby”. Warunki życia pogarszał jeszcze jeden specyficzny dla okolicy Treblinki czynnik, a mianowicie słodkawy, mdlący odór . Przynosił go wiatr do Kosowa i okolicznych wiosek, gdy na rozkaz Himmlera załoga obozu Treblinka II zaczęła wydobywać z ziemi zwłoki zagazowanych ofiar i palić je dla zatarcia śladów popełnionego ludobójstwa. To była udręka nie tylko dla węchu mieszkańców schronu, ale i dla ich psychiki.




Cdn.

Te historie zostały  przedstawione w relacjach członków rodziny: Michaela (dawniej Michała) i Jerry' ego (dawniej Jerzego), po zmianie nazwiska – Koenigów, oraz Henryki Siniakowskiej (z domu Góral, córki Jana) i urodzonej po wojnie Teresy Waligóry (córki Czesławy z domu Góral, też córki Jana).

andrzej111
O mnie andrzej111

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura