Nie, nie cieszą mnie kłopoty tzw. frankowiczów, to byłoby niemoralne. Przyznam też, że nie mam w tym temacie wystarczającej wiedzy, stąd moje pytanie.
Jeden z blogerów na moim blogu pisze:
"Nie ma Pan pojęcia o problemie frankowiczów. W skrócie umowy te były nierównomiernie obłożone ryzykiem. Poza tym to nie były żadne kredyty walutowe. Koszty tych umów powinny być poniesione równomiernie przez obie strony co oznacza, że dzisiaj te koszty częściowo powinny ponieść banki." Z dalszych wywodów wynika, że nie ma on nic także przeciwko współuczestniczeniu w spłacaniu podwyższonych przez zmianę kursu kredytów przez podatników, całkowicie rozgrzeszając za zaistniałą sytuację samych zainteresowanych i ich nietrafione oczekiwania.
Dodatkowo na moje pytanie, czy jest skłonny również współfinansować moje straty wynikłe z podejmowania przeze mnie decyzji biznesowych pisze tak:
" Życie to nie biznes. Biznes zawsze może się nie udać."
Ten wpis zainicjował pytania o genezę problemu, który dziś obserwujemy.
Nawet, jeśli umowy obarczone były ryzykiem, to moje pytania brzmią:
Czy to ryzyko znane było w momencie zawierania umów?
Czy banki dopisywały kolejne kaluzule już po zawarciu umowy?
Czy ktoś gwarantował definitywnie kredytobiorcom, że frank będzie zawsze stabilny, lub co najwyżej stanieje?
Czy istnieją jakiekolwiek przesłanki, że mamy do czynienia z ewidentnym oszustwem?
Jeśli odpowiedź na te wszystkie pytania brzmi nie, to czym różni się dzisiejsze ubolewanie frankowiczów, od lamentów gościa, który obstawił zakłady Totolotka i nie wygrał? Dlaczego ktoś oczekuje, że to bank przejmie części jego straty, skoro zgodził się wcześniej, że tak nie będzie? Dlaczego ktoś ma za niego dogadywać się dziś z bankiem i zmieniać warunki umowy? Nie chcę przesądzać, ale jeśli kredytobiorców we frankach nikt nie oszukał, tylko sami pomylili się w swych założeniach, to kto dzisiaj powinien odpowiadać i ponosić materialne konsekwencje ich niefrasobliwych decyzji?
Przyznam, że nie przyszłoby mi do głowy brać kredytu we frankach, dolarach, czy rublach na zakupy, skoro mam go wydać w złotówkach i w tych złotówkach zarabiam, aby go spłacić. Ale być może jestem odosobniony w takim myśleniu?
Być może wzmożenie tematu teraz, to zwykła kiełbasa przedwyborcza, a może politycy zasłaniając się dobrem obywateli, chcą załatwić swoje problemy, bo zapewne niejednego z nich to dotyczy.
Znając politykę banków trudno spodziewać się, że wezmą oni stratę na swoje barki, co więc mogą wnieść rządowe negocjacje? Rząd może zastosować jakieś skuteczne formy prewencji na przyszłość, a w tym przypadku może tylko apelować , co nie wróży sukcesu, lub zapłacić pieniędzmi innych w bardziej otwartej, lub zakamuflowanej formie. Tylko, że worek potrzeb i najpilniejszych spraw, na które brak pieniędzy, wydaje się nie mieć dna.
Czy wszyscy powinni dokładać do niefrasobliwych decyzji innych? A skoro tak, to dlaczego pozostawiamy bez takiego współfinansowania nieszczęśliwych klientów Providentów i innych podobnych instytucji?
Nie tędy droga, chyba że rząd czuje się współwinny za zakłamywanie rzeczywistości i podawanie spreparowanych danych, na podstawie których moc polskiej gospodarki rośnie, co powinno skutkować wzrostem wartości złotego, a tym samym spadkiem wartości do niego innych walut?
Ale skoro poszczególni ministrowie kłamali w tej kwestii i na równi ponoszą winę, to może niech osobiście zapłacą z własnych kieszeni?
Nieprzekonani do końca, lub zwolennicy teorii, że wszyscy powinnismy zrzucić się i zrekompensować straty, zamiast spodziewanych zysków, frankowiczom niech odpowiedzą sobie i innym na proste pytanie, dlaczego nikt nie wspominał, aby podobny mechanizm zastosować w przypadku oszukanych tysięcy rodaków przez firmę Amber Gold? Dlaczego nie zastosowano tego mechanizmu w przypadku poszkodowanych przez Warszawską Grupę Inwestycyjną?
Podałem te dwa przykłady nie bez powodu. W obu oszustów wspierały i firmowały swymi twarzami znane postacie z pierwszych stron gazet i szeregów politycznych, którym do dzisiaj za to głos z głowy nie spadł i dalej funkcjonują i kandydują, obiecując, że wciąż "będą robić nam lepiej".
Frankowicze mają narzędzia w postaci pozwów zbiorowych, odpowiednie instytucje państwowe być może posiadają w granicach prawa jakąś możliwość nacisku w tej sprawie na banki i z tego warto korzystać, natomiast nie mnożyć grup tzw. "świętych krów" do których wszyscy muszą dopłacać ponosząc konsekwencję ich wyborów, bo jest ich u nas i tak sporo.
Mając na uwadze polskie doświadczenia w rozwiązywaniu problemów choćby dotyczących górników cała akcja może dążyć ku podobnemu rozwiązaniu. Wkrótce może się okazać, że w kraju nie pozostał prawie nikt, kto byłby skłonny tu pracować i płacić podatki.
Sami politycy i urzędnicy zdaje się, to trochę za mało?
P.S.
all
Chciałbym podziękować wszystkim za zainteresowanie się tematem i za komentarze.
Naszła mnie jeszcze jedna refleksja, stąd kolejne ważne chyba pytanie.
Czy pomimo wzrostu kursu franka kredyty pobrane w tej walucie mimo wszystko nie są korzystniejsze, w domyśle nie mają mimo wszystko niższego oprocentowania, niż podobne kredyty brane na hipotekę w złotówkach?
Być może tak jest, więc wtedy cały ten lament nad frankowiczami byłby nieuzasadniony i brakłoby równowagi w trosce i traktowaniu kredytobiorców w polskiej walucie.
Inne tematy w dziale Polityka