Po długiej nieobecności na Salonie 24 pojawił się kontrowersyjny Jezuita polityk nie kryjący swych sympatii do obozu rządzącego kontynuując swoją misję z "prawdą objawioną", która niestety nie jest tej materii, jaka wynikałaby z profesji autora.
Ksiądz Krzysztof kontynuuje "masakrowanie" dokonań uznanych autorytetów w rodzaju polonijnych inżynierów Berczyńskiego, Biniendy, Nowaczyka i Szuladzińskiego razem wziętych kierując się wyłącznie swoimi przemyśleniami i intuicją, bo tyle może przeciwstawić inżynierskim symulacjom i obliczeniom.
Stara się ratować rozłożoną na łopatki misję propagandowej komisji Laska i wspierać do boju przed nadchodzącymi wyborami.
Upór w przekonywaniu publiki, że mamy do czynienia ze zwykłym przypadkiem i pod takim kątem wolno go tylko oceniać, a wszelki watpliwości to tylko nieuprawnione insynuacje każe mi przypomnieć, że wbrew temu co może się wydawać samoloty statystycznie spadają bardzo rzadko biorąc pod uwagę tysiące lotów z jakimi każdego dnia mamy do czynienia.
Samoloty z prezydentami praktycznie nie spadają w ogóle. W historii mamy do czynienia zaledwie z dwoma przypadkami i o dziwo oba bardzo wiele łączy, co tym bardziej daje do myślenia, ale jak widać też nie wszystkim.
Warto zatem przypomnieć ten drugi po smoleńskim, mniej znany przypadek.
19 października 1986 r. na terytorium RPA rozbił się Tu-134 z prokomunistycznym prezydentem Mozambiku na pokładzie. Oprócz prezydenta w samolocie znajdowały się 43 osoby, w tym kilkunastu ministrów i innych ważnych urzędników tego państwa.
Podobnie jak w przypadku katastrofy pod Smoleńskiem, maszyna roztrzaskała się, odchyliwszy się wcześniej o 37 stopni od właściwego toru lotu, a piloci obniżali samolot, zachowując się tak, jakby nie mieli świadomości, na jakiej wysokości się znajdują. Zignorowali też – tak jak polska załoga – sygnał ostrzegawczy GWPS, który włączył się 32 sekundy przed upadkiem.
Po katastrofie południowoafrykańska policja zabrała wszystkie czarne skrzynki, odmawiając poddania ich niezależnemu badaniu.
Oficjalny raport przygotowany przez śledczych RPA do złudzenia przypominał ustalenia Rosjan ws. katastrofy pod Smoleńskiem.
Jego tezy były następujące:
samolot prezydenta Mozambiku był w pełni sprawny,
wykluczono akt terroru lub sabotażu,
załoga nie przestrzegała procedur obowiązujących przy lądowaniu,
załoga zignorowała ostrzeżenia GWPS.
Rosjanie, którzy w katastrofie stracili wiernego sojusznika, gwałtownie oprotestowali raport komisji południowoafrykańskiej. Oskarżyli władze RPA o zamach polegający na... zakłóceniu sygnału nawigacyjnego samolotu (już wtedy znali ten numer). Wskazywały na to okoliczności wypadku, bardzo przypominające zresztą – jak już wspomnieliśmy – to, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem.
Po kilkunastu latach okazało się, że w tym akurat przypadku rację mieli komuniści. W styczniu 2003 r. Hans Louw, były agent służb specjalnych rasistowskiego reżimu RPA, przyznał, że samolot został strącony wskutek celowego zakłócenia sygnału nawigacyjnego przez południowoafrykańskich agentów. Dodał, że w wypadku niepowodzenia ataku maszyna miała zostać zestrzelona przez jedną z dwóch specjalnych ekip.
Upadł także ostatnio inny "koronny" argument, że taki odpowiedzialny i przewidywalny polityk, jak Putin nie posunąłby się do takiego barbarzyństwa.
Na pytania o kłamstwa Kopacz ksiądz Mandel odpowiedział dobrodusznie, że została wprowadzona podstępnie w błąd przez stronę rosyjską i powtórzyła nieopatrznie ich słowa.
Ciekaw jestem, czy dotyczy to również tej kwestii, gdy twierdziła, że brała osobiście udział w sekcji zwłok obok rosyjskich specjalistów? Tu też ją Rosjanie okłamali?
A czym ksiądz wytłumaczy żółwiki i dziką radość Tuska na miejscu tragedii przy spotkaniu z Putinem, gdy nie obserwowały tego kamery? Czy to może taki sposób wyrażania smutku?
Bo sam Donald Tusk jakoś nie potrafił i nawet nie próbował.
Inne tematy w dziale Polityka