Porównano majątki i dochody wszystkich kandydatów na prezydenta i okazało się, że tylko Andrzeja Dudę i Janusza Korwina-Mikke nie można posądzić o to, że start w tych wyborach, to jest dla nich tylko zwykły skok na kasę. Mało tego, każdy z nich, jako obecny europarlamentarzysta, po wyborze na prezydenta RP wiele by stracił z obecnych dochodów. To tym bardziej uwiarygadnia ich poglądy i zamierzenia.
Dla pozostałych bez wyjątku kandydatów prezydencka pensja jest, jak szczęśliwy los w Toto-lotka i trudno wobec tego pozbyć się myśli, że może ona stanowić cel sam w sobie, okraszony tylko pięknymi hasłami dla zmylenia wyborców. Dotyczy to zarówno Palikota, którego obecne źródła dochodów nie są do końca znane, a kredyty i zadłużenia znacznie już chyba przewyższają posiadany majątek (warto tu przypomnieć o tajemniczych wielomilionowych pożyczkach od bezrobotnego brata), jak również urzędującego prezydenta, który poza byciem "politykiem" nic innego nie potrafi, podobnie jak pewien dyrektor z "Poszukiwanego poszukiwanej", który "zawsze był dyrektorem", jak wyraziła się jego żona.
Dodatkowo duże pieniądze, których posiadaczem stał się w tajemniczych okolicznościach na początku lat 90, udało mu się skutecznie stracić w piramidzie finansowej.
Warto tu przypomnieć, że w USA, które często stanowią wzór dla naszych polityków, prezydentami nie zostają gołodupcy i utracjusze, lecz ludzie majętni, a zgromadzony legalnie majątek ma zaświadczyć, że będą równie sprawni i skuteczni, jako prezydenci.
Inne tematy w dziale Polityka