
Ponieważ oboje z małżonką jesteśmy już w słusznym wieku i co ludzkie nie jest nam obce, rozmawiamy więc także często o "rzeczach ostatecznych".
Pamiętam, jak swego czasu zaproponowałem małżonce w formie żartu następującą umowę:
"Jeśli którekolwiek z nas umrze, jako pierwsze, to wtedy podejmę wszystkie oszczędności i udam się w podróż dookoła świata".
Piszę o tym dlatego, że tak prawdopodobnie wyglądała umowa między Januszem Korwinem-Mikke, a Pawłem Kukizem. Obaj dżentelmeni umówili się, że ten, który będzie cieszył się mniejszym poparciem wycofa się z wyborów i sceduje swoje głosy na tego drugiego.
Umowa umową, ale zapewne mało kto przypuszczał, a zapewne najmniej już sam Mikke, że tuż przed wyborami, to Kukiz będzie zdecydowanym liderem i sprawa się rypła, jak mówią.
Bezpardonowy atak jaki przypuścił Korwin Mikke na swego zaskoczonego "koalicjanta" i jego sztandarowy pomysł podczas debaty nie świadczy o nim najlepiej. W dodatku widać było po przygotowanych wcześniej planszach, że nie było to zagranie spontaniczne, tylko uknuty na zimno spisek.
Ci, którzy cenili w Korwinie "słowność" i niezmienność poglądów mają teraz trudny orzech do zgryzienia. Powoływanie się przy tym na esemes sprzed miesiąca do jego syna zwalniający jakoby z umowy o nieagresji jest jeszcze bardziej żenujący, zwłaszcza że jak wyjaśnił Kukiz w miedzyczasie wszystkie wątpliwości zostały wyjaśnione.
Pokazał tym samym nasz odwieczny, niespełniony kandydat na prezydenta swoje prawdziwe oblicze i niesamowitą determinację w parciu do władzy. Dla tego celu jest gotów poświecić wszystko łącznie z honorem i wiarygodnością. I gdyby rzeczywiście był poważnym kandydatem i mógł wygrać, ale przecież w tym przypadku chodziło wyłącznie o kilka procent w słupkach poparcia. Czy tym zagraniem nasz sztandarowy liberał nie przekreślił całej swej dotychczasowej działalności? Pytanie też, czy byłby równie konsekwentny w wypełnianiu swych wyborczych obietnic, gdyby jakimś cudem udało mu się wreszcie kiedyś wygrać?
Inne tematy w dziale Polityka