
"Lekarze Marian Szamatowicz i Sławomir Wołczyński apelują do Senatu w sprawie ustawy o in vitro i wyrażają zaniepokojenie "wywieraniem presji światopoglądowej na niezależne instytucje państwowe".
O przyjęcie ustawy o in vitro zaapelowali w środę do Senatu profesorowie z Białegostoku. Byli oni w zespole, który ponad 27 lat temu doprowadził do pierwszych w Polsce narodzin dziecka poczętego metodą zapłodnienia pozaustrojowego."
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to zwykły skok na kasę i zapowiadane jeszcze przez posłankę Sawicką kręcenie lodów na służbie zdrowia przez Platformę O. i jej główną macherkę, jak była łaskawa nazwać Ewę Kopacz.
Platforma czuje, że traci władzę i rzutem na taśmę idzie na tzw. rympał nie siląc się nawet na pozory. Wyrwać w ostatniej chwili co się da, bo później już nie będziemy mogli.
Sama proponowana nazwa ustawy "o leczeniu niepłodności" jest kłamstwem i nadużyciem (proszę zwrócić uwagę, jak nazywa się pierwsze zapłodnienie tą metodą dokonane przed laty przez obu wymienionych lekarzy), bo jakie to leczenie skoro po zabiegu dalej mamy do czynienia z niepłodnością? Platforma broni się rękami i nogami, aby ustawy nie nazwać zgodnie z prawdą "ustawą o pozaustrojowym zapłodnieniu in vitro", bo będzie się to kojarzyć bardziej z jakąś nową formą adopcji, a nie leczeniem i ukaże prawdziwe materialne aspekty całego zamieszania.
Sytuacja byłaby diametralnie inna, gdyby metoda in vitro była w Polsce zakazana, a obecna batalia dotyczyłaby jej legalności. Ale problem jest w tym, że jest legalna, tylko jakoś unika się otwartego mówienia o tym i wszyscy zaangażowani udają, że chodzi im wyłącznie o dobro bezpłodnych par i umożliwienie zapłodnienia. Tymczasem chodzi tylko i wyłącznie o wyrwanie z kasy państwa kolejnej masy pieniędzy dla zaspokojenia nielicznych.
Sam znam kilka par i ich pociechy poczęte tą metodą w Polsce, które już mają po kilka lat.
Inna sprawa, że metoda jest droga, bo przeprowadzana prawie wyłącznie przez prywatne kliniki (znajomi, niezbyt bogaci, jak to młodzi, brali na ten cel kredyty i już dawno je spłacili) w związku z tym nie ma w tych klinikach oblężenia i chodzi o to, aby im napędzić klientów za "darmowe", bo sponsorowane z budżetu zabiegi. Jakoś nie widać podobnej troski w odniesieniu do tysięcy płodnych par, które boją się zakładać rodziny i starać o potomstwo z obawy, czy będą w stanie w obecnej niepewnej sytuacji na rynku pracy i płacy w Polsce poradzić sobie z codziennymi problemami i wyżywieniem potomstwa.
Nie widać także jakoś determinacji i podobnego zaangażowania środowiska lekarskiego, aby wywierać nacisk w celu zwiększenia środków na zabiegi ratujące życie, w tym także dzieci, już istniejących. To wszystko potwierdza tylko, że toczy się zwykła, cyniczna gra, o nasze podatkowe pieniądze, cała otoczka, to tylko gra pozorów. I jeszcze panowie profesorowie tak głośno nawołujący do przyjęcia ustawy to, pierwszy, czyli Marian Szamatowicz w 2009 roku uzyskał mandat radnego do sejmiku wojewódzkiego z ramienia SLD, a w 2014 z powodzeniem ubiegał się o reelekcję, ale już tym razem, jako kandydat Platformy, zaś Sławomir Wołczyński uczestniczył w przygotowaniu tego skoku na kasę, jako konsultant, więc trudno tu mówić o jakiejś spontanicznej akcji obiektywnych czynników.
Zainteresowani czują, że kasiora zaczyna wymykać im się z rąk i zaczynają podnosić larum, ot i tyle.
Nie pozwólmy się okraść przed wyborami.
Inne tematy w dziale Polityka