Jak to mogło ujść uwadze ogółu? Oni nawet nie są do siebie podobni, więc jakim cudem komuniści tak nas nabrali?
Przecież Lech Wałęsa, nasz bohater z Solidarności wyglądał tak. To ten w środku z wielgachnym długopisem, żeby nie było wątpliwości.

Bolek zaś, który niepostrzeżenie zajął jego miejsce, to zwykły pajac, który wygląda tak.

Czy ktoś widzi jakiekolwiek podobieństwo? Więc o co my się spieramy?
Moja teoria na temat tego co się ostatnio wyprawia w sprawie tzw. Bolka jest prosta i tłumaczy wszystkie niejasności. No może prawie wszystkie. A historia potwierdza, że najbardziej prawdziwe są najprostsze wyjaśnienia.
Już w latach dziewięćdziesiątych Lech Wałęsa wspominał o tym, że władza ma jego sobowtóra, który lata po komisariatach i donosi na kolegów. Jego istnienie potwierdził także znany powszechnie incydent podczas strajku w Stoczni, otóż w tym czasie, gdy Lech przeskakiwał przez płot, SB przywiozła sobowtóra do Stoczni motorówką, co niektórzy świadkowie widzieli naocznie. Władza nie miała łatwo, bo musiała uważać, aby obaj nie byli jednocześnie w tym samym miejscu, ale jak wiemy z tym problemem poradziła sobie znakomicie.
Obecne zdarzenia tylko potwierdzają moją hipotezę. Wałęsa był prawdziwy i jeśliby istniały jakieś papiery na jego temat, to też musiałyby być prawdziwe, ale wiemy, że takowych nie ma. Ponieważ Bolek był sobowtórem i był fałszywy, a więc trzeba było stworzyć jego fałszywą historię i fałszywe teczki. Żona Kiszczaka powiedziała ostatnio w wywiadzie, co niektórym wydawało się niewiarygodne, że Wałęsa (nie wiedziała, że to był Bolek) przychodził do jej męża wielokrotnie i błagał, aby ten zniszczył wszystkie dokumenty na jego temat.
Zapytany wczoraj o to osobiscie u Moniki Olejnik najpierw kluczył w swoim stylu, a potem w końcu stwierdził, że namawiał Kiszczaka i Jaruzelskiego, by zniszczyli jego akta, bo były to... fałszywki.
Jedyną niewiadomą w tym wszystkim jest moment kiedy komuniści "zniknęli" nam na stałe prawdziwego Lecha, niezłomnego bohatera i podmienili na jego sobowtóra Bolka, jakiego znamy obecnie, czyli buca z przerostem ego, zarozumiałego pyszałka, chamowatego gbura, obrzucającego wszystkich błotem, napuszonego bęcwała jeżdżącego do Miami lansować się i "wykładać", fałszywego moralistę z Matką Boską w klapie (ten numer ściągnął od prawdziwego Lecha, ale matka też jakby inna) i kluczącego wciąż oszusta, mającego skłonności do konfabulacji.
Chociaż ten moment dokładnie trudno określić, ale wydaje mi się, że fotel prezydenta zajął już niestety ten drugi.
Jak wiemy, wczoraj nastąpił dalszy ciąg historii z aktami wdów i IPN zdobył teczki, tym razem z szafy Jaruzelskiego. Następne wdowy i przyszłe wdowy czekają zaś w kolejce, nie wiemy więc co historia nam jeszcze przyniesie.
Przypomniały mi się w tym momencie prorocze słowa wygłoszone niedawno przez redaktora Stanisława Michalkiewicza, który stwierdził, że - sati, czyli hinduski zwyczaj palenia żon wraz ze zwłokami męża nie jest wcale taki zły, a w polskiej obecnej rzeczywistości mógłby być przez wielu wprost pożądany.