Ostatnio ponownie przeczytałem Ostatnie dni caratu Aleksandra Błoka. Ta nieduża książeczka jest naprawdę niezwykła. I to nie tylko dlatego, iż napisał ją jeden z najznakomitszych rosyjskich poetów, ale przede wszystkim ze względu na to, że Błok był jednym z pierwszych, który otrzymał zgodę na dostęp do archiwum upadłej monarchii. I zapoznawał się niemal na gorąco z depeszami i notatkami głównych bohaterów tych dni, które wstrząsnęły światem (według Reeda). Mógł też porozmawiać z bezpośrednimi aktorami ostatniego aktu tego dramatu, zanim jeszcze umieścili niektóre niewygodne informacje w niebycie niepamięci. Jakże wielce pouczająca to lektura…
Gdy czytam jak Błok zestawiając fakty i opierając się na dokumentach rekonstruuje historię kilku tygodni, które poprzedziły abdykację ostatniego cara Rosji to mam - nieodłącznie towarzyszące mi w czasie lektury - wrażenie, że właśnie jesteśmy świadkami ostatnich tygodni rządów Tuska… Błok pokazał, że nikt nie jest w stanie zrozumieć końca swojego świata. Widać to szczególnie mocno, gdy car Mikołaj II już po abdykacji odezwał się do swojego współpracownika: ,,Przykro mi teraz będzie spotykać się z przedstawicielami zagranicznymi w Kwaterze Głównej, sądzę, że i dla nich to również będzie kłopotliwe”.
Jak wiemy doskonale żadnej Kwatery Głównej nie było! ...
Tusk też nie jest w stanie pojąć, iż zbliża się nieuchronnie koniec jego - nieszczęsnej dla Polski - epoki. Jeszcze niby rozdaje karty, jeszcze się puszy podczas przeróżnych, czasem dziwnych, przemówień jak choćby to na moście we Wrocławiu, ale już chyba powoli zaczyna docierać do niego chybotliwe światełko zwątpienia i ciemności…Tylko, że wciąż myśli - jak właśnie Mikołaj II - iż będzie dalej ,,kimś ważnym” w ,,Kwaterze Głównej”…
Otóż nie będzie...widzę go wyłącznie na niechlubnych kartach historii…