Zjawisko emigracji wewnętrznej (w sensie, że wewnątrz Polski) to jest cholernie ciekawa sprawa. Ja tutaj już raz napisałam taki tekst z pogranicza polityki i obyczajowości, w którym tematu emigracji (wewnetrznej)dotknęłam, ale to ciągle mało. I teraz też pewnie będzie mało, ale mnie taki jeden krakus natchnął takim tekstem jak w tytule, więc muszę parę zdań z siebie wywalić.
Przyjeżdża taki z Krakowa, przyjeżdża tutaj (w sensie do Warszawy) za pracą, i z kopa czuje się od mieszkańców Warszawy, czy to rodowitych, czy też od nas (też przybyłych tutaj za pracą) lepszy. Od razu wie, że to miasto jest do dupy, od razu wie, że się tutaj nie da żyć, od razu wie, że się tutaj nie da jeździć autem (no może nie wiedział tak od razu, ale za chwilę to już wiedział na bank, i nie jeździ) od razu wie wszystko. OK ja go cholernie lubię, i sobie trochę to pisze żartobliwie, bo się kiedyś podobnie zachowywałam:-) ale mam taką przypadłość, że jak już gdzieś mieszkam, to jednak się staram znaleźć dobre strony mocy, staram się jednak gospodarzom specjalnie nie uchybiać, i jakoś tak próbuje się wkomponować, oczywiście bez przyklęku, nawet na jedno kolano, bo w końcu tutaj zarabiam, ale też tutaj wydaję.
W środowisko krakowskie wkomponować się ciężko, naprawdę wejść do ich domów, to jak sforsować twierdze malborską, albo dostać się na Wawel w trakcie wizyty mieszkańca Białego Domu. Ale to chyba jest przypadłość dużych miast, więc jakieś specjalne stygmatyzowanie Krakowa nie jest moim celem, i w sumie mi to nawet pasuje.
Wracając jednak do tytułu, faktem jest, że Kraków ma tę zaletę, że jak wieczorem wyjdziesz na miasto, to możesz wrócić i za tydzień, a jeśli masz do dyspozycji tylko jedna noc, to możesz chodzić od knajpy do knajpy, bez żadnego zagrożenia, że ktoś Ci o 2,oo lub 3.oo w nocy powie, że nie można wejść, bo właśnie odbębnili ostatnia kolejkę, albo, że zaraz zamykają, więc nie zdążysz wypić drinka. W Krakowie wejdzie, mało tego, wejdziesz i jak masz fantazję zatańczyć w zwykłym barze, to sobie zatańczysz bez kłopotu. Nie mówię, żeby od razu na barze albo na stole, ale między stolikami napewno, zaraz się ktoś znajdzie, kto odsunie stoliki, i nikt się temu specjalnie nie dziwuje.
No, więc o te knajpy mi chodzi, jak tutaj z 10 lat temu przyjechałam do przyjaciółki, która dopiero co zamieszkała, to pamiętam, że wzorem Poznania, pomyślałyśmy, że trzeba poprostu, miast rezerwować i szukać, skoczyć na Rynek (w sensie że na Stary Rynek, albo po krakowsku na Rynek Główny albo na Mały Rynek, albo na Kazimierz czy gdzietam) no i skoczyłyśmy, jak takie głupie żeśmy się naszukały czegoś co można nazwać normalnym pubem, w końcu wylądowałyśmy w jakiejś mordowni, wypiłyśmy cotam dawali, i w nogi, zanim się zacznie robić gorąco. Dobrze, że chociaż sklepy monopolowe były, jaka wszędzie, na każdym kroku, kupiłyśmy se flaszkę jakiejś wódki czy innego łiskacza, i poszłyśmy do domu, jak biali ludzie się napić, bo co było robić? No teraz wiem, trzeba było zawołać taryfe i kazać się wieźć do jakiejś fajnej knajpy, ale kto to wtedy widział?
No dobra, wracając do tego mojego kumpla, chciałam go zabrać do takiej fajnej knajpy ze wschodnim żarciem na Hożej, i się okazało, że tam tylko do 19,00 podają. Miałam zamiar poprostu zaprosić go w miejsce gdzie wiem, że nie dostanę psiny, ale podają do 19,00. Warszawa, stolica, a podają do 19,oo, napisałam mu że muszę chyba znaleźć coś innego bo tam podają do 19,oo, na co dostałam odpowiedź :
"Wy w tej Warszawie to macie knajpy..."
I co ja mam odpisać? że się nie identyfikuje z tym "Wy"? a w cholerę z tym wszystkim:-)
Inne tematy w dziale Rozmaitości