Anna Bojarska Anna Bojarska
408
BLOG

"Agitka" - odcinek 2.

Anna Bojarska Anna Bojarska Kultura Obserwuj notkę 0

Jak gdyby wybuch rozsadził wszystko od środka, mit rozprysnął się bezładnie, rozpadła się nierzeczywistość; a co zamiast niej? Irlandia Joyce'a i tak dalej, długie wąskie ręce z kości słoniowej, wieża z kości słoniowej, Najświętsza Panna na wielkich ciemnych obrazach, w tęczy witraży, i płomyki świec, złote i srebrne serduszka, wota, ołtarz świętego Patryka, Dzień Świętego Patryka, u szczytu kościoła, ponad ołtarzem, małe, ciemne okienko otwarte na wieczność, krynico źródlana, fale morskie przy brzegu, kręta, biała droga w nieskończoność — a rzeczywistość? „Londyn, 13 marca” — pisał Karol Marks w 1855 roku. — „Irlandia zemściła się na Anglii, pod względem społecznym, ponieważ każde większe angielskie miasto fabryczne, portowe czy handlowe uszczęśliwiła dzielnicą irlandzką, a pod względem politycznym, ponieważ...” Książki! A jednocześnie — weekendy wystrzałów, weekendy trupów. Pierwsza barykada w Belfaście. Pierwszy podpalony dom w Belfaście. Rok po roku. Narastanie. Płomienie! Wybuchające cysterny z benzyną. Barykady. Kamienie, wyrywane z bruku. Wystrzały. Już nie w sobotę, nie w niedzielę: codziennie. Dziecko, zabite przez policję, i manifestacja, Martha Doherty po raz pierwszy na trybunie. Ale przedtem nierzeczywistość musiała się rozprysnąć. Wszystko, co nieważne. Wszystko, co drugorzędne.

„Irlandia jest sceną walki klasowej, nie — wojny religijnej!” — mówi Martha Doherty pierwszy, drugi, piąty raz, ręce splecione z tyłu, rude włosy wokół piegowatej twarzy. — „Najeźdźcy byli protestantami, podbici i okupowani katolikami: takie są fakty! Kłamstwo burżuazyjnej prasy, kłamstwo, w które nikt z was nie wierzy, usiłuje sprowadzić to, co się dzieje w Irlandii Północnej, do poziomu wojny religijnej, średniowiecznego przeżytku, drugiej wojny o włos z brody Mahometa! Nikt prócz reakcjonistów i głupców nie wierzy w to kłamstwo. Prawda jest taka: w Irlandii Północnej toczy się walka, która ma — następstwo historyczne! — aspekt narodowy, która ma aspekt religijny, to wszystko jest prawdą; ale która, przy tej swojej specyfice, przy tych swoich obciążeniach, jest walką klas. Chcemy Irlandii wolnej, zjednoczonej, socjalistycznej! Long live the socialist Ireland!”

Więzienie, zakonnice przebierające palcami jej włosy w poszukiwaniu wszy. Przez cały czas drżenie z niecierpliwości, gorączka niecierpliwości, bezsenność niecierpliwości: to wszystko, co się dzieje tam, za murami, a od czego ona jest odcięta! Rzeczywistość! A jednocześnie, po raz pierwszy od dawna, czas, cisza, spokój. Skupić się, zastanowić, pomyśleć. Teoria! Co z teorią? Przemyśleć wszystko jeszcze raz. Opracować. Napisać. Jak bardzo brak nam teorii! Studia po dwóch latach rzucone dla wieców, komitetów, manifestów, przemówień, walki. Ekonomia polityczna! Tyle braków. Nareszcie trochę czasu na ich uzupełnienie. Gdyby nie ta niecierpliwość! Za krótko. Za długo.

Wolność.

„Cóż bardziej naturalnego, niż dążenie do połączenia dwóch części wyspy, rozbitej przez obcych najeźdźców?” — kolejny meeting, ludzie, skandujący imię Marthy Doherty, jest już sławna, jest już legendą. — „W marcu 1971 połączyły się partie komunistyczne obu Irlandii. Wszystkie postępowe siły wyspy powinny...” — Anglia prowadzi przeciw Irlandii Północnej politykę faszystowską! Obecność wojsk angielskich w Ulsterze jest bezpośrednim zagrożeniem Irlandii i Europy przez faszyzm!

Oklaski, burza oklasków. Faszyzm! Irlandkom, spotykającym się z żołnierzami wojsk brytyjskich, goli się głowy, jak dziewczętom, które żyły z hitlerowcami: zdrada! Przywiązuje się je do latarń, oblewa smołą, tarza w pierzu: zdjęcia na pierwszych stronach gazet.

— To nie walka dwóch frakcji religijnych! — powtarza dziesiąty, dwudziesty, setny raz Martha Doherty — to walka z kapitalizmem! Prasa burżuazyjna kłamie! Zdemaskujemy jej kłamstwa! Co robi armia brytyjska w Irlandii Północnej? To samo, co armia amerykańska w Wietnamie! I to, co się dzieje teraz w Irlandii, nie da się oddzielić od światowego ruchu antyimperialistycznego, od światowej walki przeciw imperializmowi! Niech żyje zjednoczona Irlandia! Niech żyje Irlandia socjalistyczna!

Przemówienie za przemówieniem, meeting za meetingiem, w którymś momencie zniknęła trema, pozostało tylko jedno: treść słów, nic poza tym. Powiedzieć to, co trzeba powiedzieć! Nic poza tym. Irlandia zasnuta dymem. Irlandia w płomieniach. Który raz z rzędu?

Ale przedtem musiał nastąpić ten wybuch, wszystko musiało się rozprysnąć, cała nierzeczywistość, tęcze witraży i płomyki świec, ciemne okienka otwarte na wieczność, fale morskie przy brzegu. Najświętsza Panna na wielkich, ciemnych, popękanych obrazach — i miłość także, oczywiście, że miłość także! Tego też trzeba się było nauczyć: kolacja, hotel, i do widzenia na zawsze, masz na imię John, tak? Zresztą to bez znaczenia. Wstąpimy jeszcze gdzieś? Nie mam czasu! Było ci przyjemnie? Nieważne! Trzeba się było nauczyć: nie można tego godzić, miłości i walki, cokolwiek by o tym mówili idioci, nie można, nie można; i żeby wejść w rzeczywistość, żeby w niej utonąć, żeby ją kształtować — cudowne, sznurowate słowa; ciemną, chropowatą, nieforemną, gorzką, żeby nic prócz niej — z tym kłamstwem także trzeba było skończyć, z tą ostatnią słabością, z tą bańką mydlaną: rozbić ją. Jednym uderzeniem. Koniec złudzeń, wolność.

Tylko jeden prawdziwy romans: a potem wybuch, rzeczywistość. I już nigdy więcej!

Przez rok mówili tylko o miłości! Pięknie to brzmi, dopóki człowiek nie uświadomi sobie przyczyn: przez rok mówili tylko o miłości, bo nie mieli innych tematów.

Żabko, króliczku, ślimaczku, sarenko. Wilczku, zajączku, skarbie, kochanie. Naokoło było życie, a my byliśmy poza nim, miłość, tylko miłość, przez rok mówiliśmy tylko o miłości właśnie dlatego, że miłości nie było!

Głóg trzy razy ścinany, trzy razy łączył jeden grób z drugim, w ciągu nocy wyrastał ponad kaplicę, pałac miał być z kryształu, miał pachnieć różami i świecić o poranku, a trzynastoletnia dziewczynka dotykała bicia serca końcem noża — „Tu jest twe miejsce! Zbawczy puginale...” — i padała w dół, w mrok grobowca, Panowie miłościwi! dobrzy rybałtowie dawnych czasów, Beroul, Thomas i przewielebny Eilhart, i mistrz Gotfryd opowiedzieli tę opowieść dla tych, którzy miłują, nie dla innych — co mamy z tym wszystkim wspólnego? Zmarnowaliśmy taką szansę! Niestety, kochane dziewczę, cóż znaczy ten śpiew, i szaleniec bez pośpiechu oddalił się tańcząc. Niech Bóg ma kochanków w swojej pieczy! Co mieliśmy z tym wszystkim wspólnego?

Na ulicach wyrastały barykady, i wracało się z wiecu, i wracało się z bitwy do tego, co nie było ani rzeczywistością, ani miłością— Dotknij mnie obejmij pocałuj. Moja śliczna, moja ciepła — co to miało wspólnego z życiem, ten romans, ten głos przez telefon, ten samochód i „Why don't my mother love my hair?!!!” z malutkiego magnetofonu, który Martha trzyma na kolanach, i motele, hotele, wynajęte pokoje, restauracje i bary, i butelki, wypijane wieczorem, zanim się poszło do łóżka, i łóżko też, co to miało wspólnego z rzeczywistością, i pocałunki, kotku, wróbelku, kanarku, a potem wstyd, że się to przeżyło. — Ach, panie! Wiemy, czym jesteśmy, ale nie wiemy, co się z nami stanie. Trzecia w nocy, niebo już prawie jasne. Czarne domy, czarne okna, nie wracać, teraz na koniec świata, iść teraz na dworzec i do któregokolwiek pociągu, w którymkolwiek kierunku, w jakiekolwiek miejsce... Powiadają, że sowa była córką piekarza. Już schody! Na jak długo? Dzień? Dwa? Wieczność pustki do następnego spotkania. Niech wam Bóg pomaga przy wieczerzy. „Kochaj mnie!” — „Kocham cię”. — „Ale naprawdę!” — „Naprawdę”.

Z okna, z półmroku schodów: ciemna sylwetka, odchodząca szybko pod jasnym, sinawym niebem, między czarnymi budynkami: mrok zepchnięty z nieba (już jasno!) na ziemię, słońce ukryte, jeszcze przed wschodem... Boże was chroń, panowie, obyście mogli żeglować szczęśliwie! Ku jakiej ziemi płyniecie? — Do Tyntagielu. — Do Tyntagielu? Ach panowie, weźcie mnie ze sobą!

I tak przez rok! Żadnego innego tematu: kiedyś zaczęła mówić mu swój ulubiony wiersz, ale jej przerwał, bo właśnie stali przed domem, w którym mieszkał w dzieciństwie. Kiedy indziej przeczytał tekst jej przemówienia, i powiedział, że to czysty faszyzm: ich jedyna rozmowa na inny temat!

Wezwanie do użycia siły jest czystym faszyzmem!

A jak zwyciężyć bez użycia siły?

Demokratycznie!

Ach, demokratycznie! Daj spokój, my się nigdy nie zrozumiemy, nawet nie warto rozmawiać.

Faszyzm, Martha, to jest czysty faszyzm: zachwycać się Komuną Paryską! Równie dobrze mogłabyś uwielbiać Hitlera. I uwielbiasz go, prawda? Na pewno go uwielbiasz! Walka zbrojna! Kpiny z parlamentu! Nazywać demokrację spróchniałym szkieletem dawnego bohatera! Faszyzm, mówię ci, Martha, to jest czysty faszyzm, mówię ci, Martha... — Ach, daj spokój, przestań, przestańmy o tym rozmawiać, przestań, wilczku, pocałuj mnie, pogłaszcz mnie, wilczku, proszę, tutaj, dotknij mnie tutaj, ach, skończ z tym tematem, o, tak mnie dotknij, ach, jak mi dobrze, wystarczy, że mnie dotkniesz, a prawie mdleję, o Boże, ja zaraz zemdleję, wilczku, zającu, jeszcze trochę, jeszcze ciągle, zawsze, nie przestawaj, nigdy nie przestawaj...

I tylko jeden powrót do tego tematu: przygotowywała coś o faszyzmie, w jego mieszkaniu, siedząc przy jego stole pisała szybko o Hitlerze i tak dalej, „Ach, o Hitlerze!” — powiedział – „czy dałaś dostateczny wyraz swemu uwielbieniu?” A przecież nie mogła z nim zerwać, nikt inny nie umiałby jej tak dotykać, tego nie mogła się wyrzec, więc tylko: „Tak, dostateczny... chodź tu do mnie, ach, zdejmij to. Boże mój, zdejmij szybciej!”

A jednak, mimo wszystkich kompromisów, mimo wszystkich „Pocałuj mnie”, kiedy aż sztywniała z nienawiści, mimo tego wszystkiego, po roku: „Martha, nie możemy się pobrać, długo nad tym myślałem, wszystko nas dzieli, jesteś za wielką indywidualistką na małżeństwo, no i różnice światopoglądowe, to znaczy, ja nie mam światopoglądu, a poza tym, w gruncie rzeczy, Martha, ty mnie nie kochasz”, może wystarczyłoby parę pocałunków, żeby to naprawić, ale już nie chciała naprawiać, zbyt zmęczona tym wszystkim — przez rok rozmawiać tylko o miłości z braku innych tematów! kto by to wytrzymał? — i powiedziała tylko: „Wynoś się!”, a kiedy wyszedł, zaczęła robić wyciąg z najnowszych gazet amerykańskich, wszystko o Irlandii.

I raz na zawsze koniec z poważnymi historiami!

Tylko po nocach, i w ciągu dnia, w którejkolwiek chwili, przypomnienie i udręka: nikt już nie zrobi tego tak jak on, nigdy, z nikim, małżeństwo to bzdura, ale gdyby można było zawrzeć z nim układ, na dziesięć lat czy do końca życia: zwykłą umowę handlową, będzie do niej przychodził dwa razy na tydzień, nie powie ani słowa, będą się kochali, ona będzie mu płacić... ale trudno zaproponować coś takiego człowiekowi, z którym rozmawiali tylko o małżeństwie, ciągle o małżeństwie, więc trudno: przygody, hotele. A zresztą to drugorzędne, trzeciorzędne, pięciorzędne!

Tak więc doszła do dwudziestu czterech lat pozbywszy się wreszcie nierzeczywistości i złudzeń: teraz tylko prawda! Nic prócz prawdy! Estravados powiedział już ostatnie słowa, zastygł na moment z pięścią uniesioną w górę, wszyscy zerwali się z miejsc, E—STRA—VA—DOS! E-STRA-VA-DOS! CUBA SI, YANKEE NO! CZERWONA HISZPANIA! CZERWONA EUROPA! Ale jedni znów wołają swoje:... TROCRI! ROSA!, a inni: ... STALIN! MAO! — i znowu bitwa haseł, w ten sposób nigdy nie wypracujemy wspólnej linii, do diabła, czym obrzucają jedni drugich? Prawdą czy symbolami? Co znaczą te nazwiska? Czy to istota rzeczy, czy tylko słowa? A jeżeli jedność — to według jakiej linii, na jakiej podstawie? Niech żyje wolna Irlandia!

 

"A jednak ona istnieje, was biorę na świadków, dusze wrażliwe i czyste, istnieje ta namiętność czuła, przemożna, nieodparta, męka i radość wielkich serc, ten głęboki wstręt do tyranii, to rozpaczliwe współczucie dla uciśnionych, ta święta miłość ojczyzny, ta najwznioślejsza i najświętsza miłość ludzkości, bez której wielka rewolucja jest tylko olśniewającą zbrodnią, unicestwiającą inną zbrodnię; istnieje ta szlachetna ambicja stworzenia na ziemi pierwszej republiki świata, ten egoizm ludzi nieupodlonych, znajdujący niebiańską radość w spokoju czystego sumienia i w porywającym widoku powszechnego szczęścia. Czujecie ją w tej chwili, płonącą w waszych sercach; ja czuję ją także." (Robespierre)*************************************** "W polityce nie ma, nie było, i nigdy nie będzie sentymentów." (Stalin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura