Anna Bojarska Anna Bojarska
251
BLOG

"Agitka" - odcinek 3.

Anna Bojarska Anna Bojarska Kultura Obserwuj notkę 0

 

Publikując dzisiaj już trzecią część powieści Anny Bojarskiej "Agitka", chcemy zwrócić uwagę Czytelników na motto ksiażki, które nam uprzednio umknęło, a obecnie znajduje się w prawym, górnym rogu strony.

Przypominamy, że Autorka czeka na Państwa komentarze.

 

3

 

— Ktoś musi zacząć.

Wiecznie te same słowa! Wiecznie te same słowa, a taki mamy piękny świat, taki ciekawy świat, można być za rewolucją, więcej: nie można być przeciwko rewolucji, ale taki mamy ciekawy świat, jasne, rewolucja, o to właśnie chodzi: kiedy pomyślisz, że przyjdzie rewolucja i zniszczy to wszystko, Jean-Pierre, dopiero wtedy widać, jakie to piękne, wszystkie te głupstwa, które skończą się zresztą bez rewolucji, samego czasu wystarczy, więc o co chodzi? Zobacz, Jean-Pierre, to zupełnie jak o nas, to jest prawdziwe, spójrz tylko, Jean-Pierre, jaka w tym prawda!

Na rysunku w „Jours de France” para leży na łóżku, nad łóżkiem rewolucyjny plakat, w rękach rewolucyjne gazety, nawet spodnie i koszulki, jakie oboje mają na sobie, są rewolucyjne; dziewczyna ma ładniutką, nadąsaną buzię, podparła podbródek zaciśniętą pięścią i mówi do chłopca: „Boję się jednak tego świata, o który walczymy. Świata, w którym nie będzie przeciw czemu protestować!”

Niczego nie rozumiesz, Sylvie... ależ, Jean-Pierre! Niczego nie rozumiesz, Zjemy coś? Tak. Na rysunku w „Jours de France” siwowłosa staruszka robi na drutach; wchodzi młoda dziewczyna z transparentem i skarży się: „Nie jesteś miła, mamo! Nigdy nie przyjdziesz popatrzeć, jak manifestuję!”

Na ścianie wszystko, co powinno być na ścianie: Che Guevara w czapce z pięcioramienną gwiazdką (dobito go, rannego, we wsi Higueras, po torturach, serią z automatu od pasa w dół, żeby nie umarł od razu: straszliwe męki do chwili, w której któryś z żołnierzy, pijany, strzelił jeszcze raz), plakat Toulouse-Lautreca z May Milton w nocnej koszuli i czarnych pończochach, ten sam plakat, który wisiał w pokoju Picassa podczas jego Błękitnego Okresu, i jeszcze flaga wietnamska: słuchaj, Sylvie, o co ci chodzi z tym starym światem?

Ach, wszystkie te piękne rzeczy, które są naszą epoką, a których potem nie będzie, nigdy nie będzie, i będzie się o nich czytało jak o dyliżansach, albo jak o dorożkach na gumach, mieszkaniach oświetlonych gazem i o spódnicy Klaudyny, krótkiej, bo sięgającej tylko do ziemi... owszem, coś z tego zostało, le col Claudine, ale nic więcej! Reklamy w czasopismach: codziennie budzisz się z fanfarami, bo na śniadanie są biszkopty Gringoire! albo: Pierwsze perfumy dla kobiety samodzielnej!, a jakiś mężczyzna pisze do Kuriera Serc: „Kiedy wróciłem z wakacji, zobaczyła na moim palcu pasemko nieopalonej skóry i domyśliła się wszystkiego...” — mówisz, Jean-Pierre, że w społeczeństwie przyszłości nie będzie cudzołóstw, kłamstw, podwójnego życia, że ludzie będą wobec siebie bezwzględnie szczerzy, będą się porzucali, ale nie zdradzali, nie upokarzali; ale, Jean-Pierre, czy wtedy nie będzie nudno?

 

 

4

 

— Porażka nie jest argumentem — mówi Estravados, obrysowany ostrym światłem, z uniesioną, zaciśniętą ręką, podkreślającą swym ruchem padające słowa — i tysiąc porażek także nie jest argumentem dla zaprzestania walki... Jakim wspaniałym argumentem przeciw rewolucji była klęska 1905 roku! Lenin nie przyjął tego argumentu, i ponieważ za drugim razem zwyciężył, tchórze i nędznicy, tacy sami, jak ci, którzy dzisiaj — nazywając siebie marksistami! — piętnują jako awanturników i idealistów ludzi, którzy zginęli, dlatego właśnie, że zginęli, tacy właśnie nędznicy i tchórze upadli przed nim na kolana! A gdyby rewolucja zwyciężyła dopiero za trzecim razem? Gdyby interwencja osiemnastu państw odniosła skutek, gdyby rewolucję i tym razem pokonano, czy komuniści powinni byli przestać walczyć? Ci, którzy potępiają nas za to, że nie ograniczamy się do bogobojnej, grzecznej, miłej działalności związkowej, do popierania podwyżek płac i budowy żłobków, ci, którzy potępiają nas za to, że walczymy o przełom społeczny, potępiają jednocześnie Lenina i partię Lenina, która poniosła klęskę w 1905 roku! Potępiają Komunę Paryską! Potępiają rewolucję hiszpańską, za którą zginął mój ojciec, potępiają rewolucję indonezyjską; i potępiają także pierwszą, nieudaną rewolucją chińską, pierwszą, nieudaną rewolucję kubańską... Ale my odpowiadamy im oto z tej sali — mówię w imieniu wszystkich, którzy teraz na tej ziemi walczą czynnie w imię rewolucji socjalistycznej — odpowiadamy im oto, tchórzom i oportunistom, karierowiczom z legitymacjami partyjnymi, obrońcom imperializmu; odpowiadamy im oto: nie zatrzymamy się. Nie przerwiemy walki. Nasze zwycięstwo będzie dla nich najlepszą odpowiedzią. Niech żyje proletariacki internacjonalizm! Niech żyje rewolucja!

 

 

5

 

Przeżyliśmy Maj! Przeżyliśmy Maj, a co po Maju?

Jean-Pierre, nieś sztandar! Czarny sztandar w rękach Jean-Pierre'a. WSZYSCY JESTEŚMY NIEMIECKIMI ŻYDAMI! Kilkadziesiąt tysięcy pod Łukiem Triumfalnym, sztandary są czerwone i czarne, Międzynarodówka. To już rewolucja! Mamy sztandary, mamy wszystko, czego trzeba: to już rewolucja! Sztandary i portrety: gruby Chińczyk, podobny do Wisznu, do tego Wisznu, którego posążki sprzedaje się od lat jako posążki Buddy, Chińczyk, który prowadził Wielki Marsz, mając przy sobie tylko drewnianą miskę na ryż i zeszyt, w którym, na postojach, pisał wiersze: MAO! VIVE! A BAS! LONG LIVE! DOWN! Chudy Trocki w binoklach; rewolucja permanentna, rewolucja światowa, pociągi pancerne, płomienne przemówienia, rozpięty szynel i czapka z gwiazdką, polowanie na tygrysy w Turcji i „La Revolu— tion trashie”: VIVE! A BAS! LONG LIVE! DOWN! Ho Chi Mmh: rewolucja wietnamska! Lenin! MARKS! — ENGELS! — LENIN! — TROCKI! — ROSA! Inny portret: mężczyzna z wąsami, w wojskowej bluzie: MARKS — ENGELS — LENIN — STALIN — MAO! Niech żyje anarchia! Bakunin! Czerwony szalik na szyi Augusta Comte'a, pomnik w czerwonym szaliku! Czerwony sztandar wetknięty w dłoń innego pomnika! To już rewolucja! Samochody burżujów na barykady! Podpalić barykady, zanim je opuścimy! ZABRANIA SIĘ ZABRANIAĆ. Komuniści zdradzili! REVOLUTION — COPULATION. Co za idiota to wymyślił!? Ośmieszają nas tylko! W każdej chwili może wkroczyć wojsko! Rezerwa robotników! Strajkują, ale nie przyłączają się! Wina komunistów. Zdradzili. Nie, my tu jesteśmy komunistami. A my nie. Rewolucja! Nowy Październik! Nie: nowy 1905. Klęska.

Przeżyliśmy Maj, a co po Maju?

— O co ci właściwie chodzi, Sylvie?

Tym razem nie mówi już o pięknym starym świecie, o jego najpiękniejszych rzeczach, których byłoby szkoda, a które trudno jej nawet wyliczyć, biszkopty GRINGOIRE, boutiques Sheila, nie:

Jak długo to będzie trwało?

Sam siebie pytam!

Siedzą obok siebie na łóżku, pod plakatem z Guevarą, oboje w dżinsach i białych podkoszulkach, Sylvie zgarnia ręką czarną grzywkę, która ciągle rozjeżdża się na dwie strony, zamiast zasłaniać porządnie całe czoło: „Rewolucja, rewolucja, a teraz co?”

Pustka!

— Roland, co teraz będzie?

Roland nie wie, co będzie, ale nie można się załamywać, coś trzeba robić! Wszyscy do Mao Spontex: Roland zamieścił już dwa artykuły w „Vive la revolution”, ten chociaż coś robi... a więc?

— A więc? W każdym razie nie siedzieć bezczynnie! Robimy burżujom gorące lato, tak czy nie?

O tym mówią wszyscy: zrobić burżujom gorące lato! W tym roku zamiast wakacji będą mieli wojnę domową!

Partyzantka w środku Paryża, to ma swój urok: Sylvie, podaj pędzel. I czerwoną farbą na białym samochodzie: Precz z V Republiką! Albo: Pokój dla Wietnamu! Albo: Niech żyje Mao!

NIECH ŻYJE REWOLUCJA!

Napisali to na murze, wielkimi, mocnymi literami, trochę krzywo, ale taki pośpiech... I już kask policjanta. Uciekać! Tupot nóg po chodniku. To jednak coś!

Przebijają opony samochodów, tych najdroższych. Albo kamieniem w szybę. Kamieniem w witrynę. Czerwoną farbą na murze.

Czerwoną farbą na karoserii: GLINY PRECZ!

NIECH ŻYJE NOWY RUCH OPORU!

 

Dobrze, ale co więcej? Co dalej? Gorące lato nie wyszło: nuda. Przeżyliśmy Maj, a co po Maju?

 

Profesor Wiener nie miesza się do polityki, nigdy się do niej nie mieszał; siwa broda rozczesana starannie i jedwabista, siwe brwi rozrastają się krzaczaście nad błyskiem okularów, z chusteczki w kieszonce zawsze wyprasowanej marynarki bije zapach wody kolońskiej, drogiej wody; profesor Wiener ma zawsze cudownie wyczyszczone buty, przy niepogodzie nosi parasol, przed wykładem powoli, z denerwującym spokojem zapala cygaro, zakłada nogę na nogę, spodnie z idealnym kantem, i żadnej gołej skóry, żadnej owłosionej łydki nad piękną skarpetką, przed profesorem rozłożony brulion z notatkami, brulion jest elegancko oprawiony, pismo wyraźne, notatki porządne. Profesor Wiener jest poza polityką; ani się nie bratał z rozpłomienionymi studentami, nie chwytał za sztandar, nie nosił w kieszeni czerwonej książeczki i nie sprzedawał „Cause du peuple”, kiedy pismo zamknięto, aresztowano dwóch kolejnych redaktorów, i kiedy każdy rewolucjonista za punkt honoru poczytywał sobie kolportaż „Cause du peuple”, każdy postępowy nie-rewolucjonista także, Sartre ostentacyjnie sprzedawał „La Cause” na ulicy, zastąpił nawet aresztowanych redaktorów, żeby bronić w ten sposób pisma: Jego nie ośmielą się aresztować! — nie, profesor nigdy nie zrobił żadnego z tych pięknych gestów, ani też nie wzywał policji, nie donosił, to oczywiste i najbardziej denerwujące: ten człowiek rzeczywiście starał się być poza polityką! Wierzył, że to mu się uda! Z czego składał się jego świat? Chciał być tylko uczonym: w takim świecie! Tylko uczonym, wśród tych wszystkich, którzy padają w błoto tuż po trzasku wystrzału, wśród tych wszystkich, którzy budują barykady i ślepną od gazów łzawiących; chciał być tylko uczonym po zobaczeniu tego zdjęcia: trzech żołnierzy amerykańskich, odżywionych, roześmianych, fotografujących się na pamiątkę z obciętymi głowami trzech Wietnamczyków, nawet po tym! Powierzchnia ziemi pęka i rozpada się wokół niego, a on zakłada nogę na nogę, wyciąga chusteczkę, roztaczając na parę metrów zapach wody kolońskiej, zapala cygaro i zaczyna mówić o Bergsonie. Bergson!

Z czego składa się jego świat? W głębi, pod korą drobnych percepcji, pod powierzchnią rozszerzającej się i rozpływającej w świecie zewnętrznym kuli, pod warstewką ściętego lodu zewnętrzności trwa, przenikalna intuicją, ciągłość przepływu... Współodczuwanie intelektualne z tym, co najbardziej wewnętrzne w zewnętrzności: bezpośredni kontakt jaźni z samym sobą. Tym żyje: a świat?

Profesor wychodzi po wykładach, wieczorem, pada deszcz: rozłożył swój wielki, nowy parasol, jest ciemno. Przechodzi przez dziedziniec. Nagły ruch, trzy postacie, pojawiające się nie wiadomo skąd: „Le sale bourgeois!”

Ktoś wyrywa mu parasol, czyjaś ręka chwyta go za kołnierz: „Przeklęty burżuj!” Jego parasol, połamany na kawałki, tamci mają ze sobą młotek, mają nożyce, przygotowali się do tej chwili; wyciąga rękę — ratować! jego parasol! jego nowy parasol! — ale rękę mu wykręcono, czuje straszny ból, coś głośno chrupnęło, krzyczy. „Burżuj nauczy się moknąć na deszczu” — mówi dziewczyna, i zrywa mu z głowy kapelusz, rzuca go w błoto, przydeptuje, tańczy na nim jakiś zwariowany taniec, triumfuje. „Jakie białe rączki!” — mówi chłopak, przytrzymując ręce profesora, który przestał już powtarzać: „Ależ to pomyłka... panowie... nie rozumiem... to bezprawie!”, oniemiał, nie wyrywa się nawet, zresztą odkąd stłuczono jego okulary, nie wie, jak się bronić, widzi wokół siebie mgłę, bez okularów przestał być sobą, jest słaby, straszliwie słaby, jest bezbronny. „Na litość boską!” mówi tylko, a chłopak powtarza: „Jakie białe rączki! No, zrobimy burżuja czerwonym, Sylvie, dawaj farbę! — i pacnięcia farbą po rękach, po twarzy, resztą zachlapano palto, „Wkrótce wasz koniec, burżuje!” — mówi jeden z chłopców, a potem wszyscy troje rzucają się do ucieczki, ktoś idzie, pospieszne kroki, profesor Wiener stoi nad resztkami swego parasola i kapelusza, nad okruchami szkła ze stłuczonych okularów, czerwony od olejnej farby, w schlapanym farbą palcie, do którego przyczepiono napis:

 

PRECZ Z UNIWERSYTETEM GLIN!

 

cdn.

"A jednak ona istnieje, was biorę na świadków, dusze wrażliwe i czyste, istnieje ta namiętność czuła, przemożna, nieodparta, męka i radość wielkich serc, ten głęboki wstręt do tyranii, to rozpaczliwe współczucie dla uciśnionych, ta święta miłość ojczyzny, ta najwznioślejsza i najświętsza miłość ludzkości, bez której wielka rewolucja jest tylko olśniewającą zbrodnią, unicestwiającą inną zbrodnię; istnieje ta szlachetna ambicja stworzenia na ziemi pierwszej republiki świata, ten egoizm ludzi nieupodlonych, znajdujący niebiańską radość w spokoju czystego sumienia i w porywającym widoku powszechnego szczęścia. Czujecie ją w tej chwili, płonącą w waszych sercach; ja czuję ją także." (Robespierre)*************************************** "W polityce nie ma, nie było, i nigdy nie będzie sentymentów." (Stalin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura