Anna Bojarska Anna Bojarska
229
BLOG

"Agitka" - odcinek 5.

Anna Bojarska Anna Bojarska Kultura Obserwuj notkę 0

Kolejny fragment powieści Anny Bojarskiej "Agitka".

 

9

 

Kochałam go, kochałam go; więc co nas rozdzieliło? Nie był pierwszy, nie był trzeci, nie był piąty: byłam już wytrenowana, wytresowana, nauczona zabijać siebie w każdej sekundzie, której się nie spędza samotnie, ukrywać smutek, ból, wszystko, nigdy szczerości, kiedyś myślałam: „Nigdy nie powiem «kocham», nie kochając”, a jednak powiedziałam; kiedyś nie chciałam kłamać, potem kłamałam każdym spojrzeniem, każdym oddechem; czego chciano ode mnie? Żebym była miła! Nie chciano niczego, co prawdziwe, niczego: miałam być miła. Nigdy nie robić wyrzutów. Nie żądać. Jeżeli chcę czegoś więcej, niż mi ofiarowują (dodatkowego spotkania, dodatkowych piętnastu minut, rozmowy o moim umierającym ojcu) nie powinnam proponować tego, żądać tego: powinnam błagać.

Nauczyłam się błagać, nauczyłam się kłamać każdą sekundą życia, a potem właśnie te kłamstwa nas rozdzieliły: dlaczego? Ta straszna niesprawiedliwość! Od dziecka słyszałam, że jestem tylko przedmiotem. Od dziecka czytałam, że moim życiem ma być miłość, i tylko miłość. Żeby nadawać się do miłości, żeby być w niej coś warta, musiałam stać się przedmiotem do kwadratu, do sześcianu! Nauczyłam się. Najpierw byłam szczera, mówiłam: „Jest cudownie — Jest nudno — Boli mnie — Nie chcę — Musisz — Jak pięknie — Jak ohydnie”, potem byłam mądra, milczałam. Kiedy na moje pytanie, na moje pytanie o tydzień spóźnienia, o jego przyczynę, dostałam od Jose w twarz tyradą o zbrodni, jaką było to pytanie, groźbą, że jeszcze jedno — a odejdzie, bo nie lubi czuć się winny... Skąd miałam wiedzieć, że może być inaczej?

Co możesz wiedzieć o świecie, jeżeli nie wiesz nic nawet o mnie?

Jak możesz — tego nie rozumiem — jak możesz mieć od rana do wieczora usta pełne słów o skrzywdzonych i uciśnionych i głowę pełną myśli o skrzywdzonych i uciśnionych, a to, co zrobiłeś ze mną nie jest dla ciebie nawet myślą, nawet cieniem myśli! Jak możecie wszyscy wyznawać tę waszą ideologię, tę piękną ideologię, i deptać ludzi tak, jak mnie deptano, a potem jeść obiad i rozmawiać o rewolucji, mówić: „Jeżeli będziesz mi wypominać, że coś obiecałem, a nie dotrzymałem, odejdę, nie znoszę poczucia winy!”, a jednocześnie krzyczeć na wiecach: „Rząd nie dotrzymał swoich obietnic! Prezydent na szubienicę!” — i ja nie wierzę w twoją rewolucję, nie wierzę w twoją rewolucję!

Pablo Estravados, Chrystus rewolucji — mówią tak, a nie znają cię, ja cię znałam, dlaczego mnie porzuciłeś? Zostawiłeś mnie samą z dzieckiem w tym mieście z jego wieżowcami i oceanem, zostawiłeś mnie, żeby robić rewolucję, zostawiłeś mnie, bo nie wierzyłam w rewolucję, a jak mogłam w nią wierzyć? Znałam dwóch rewolucjonistów przed tobą, gęba pełna frazesów, w łapie czerwony sztandar, a naprawdę świnie, świnie, świnie: w życiu prywatnym świnie! A ty? Zostawiłeś mnie i dziecko, i pojechałeś walczyć Bóg wie gdzie, Kuba, Boliwia, Chile, Afryka, Azja, sama nie wiem! „Maria, to jest dla mnie ważniejsze od wszystkiego na świecie”. — „I ode mnie też?” — „I od ciebie”. I mogłam wypłakać oczy, i mogłam wyklęczeć kolana, ważniejszy ode mnie był dla ciebie Stalin i Trocki, który z nich miał rację; ważniejsze ode mnie było to, czy słusznie rozwiązano Międzynarodówkę w 1942, i jak stworzyć nową Międzynarodówkę; rozumiałabym chociaż, gdybyś chciał w ciągu roku zbawić świat, to jest cel, ale ty chciałeś stworzyć nową Międzynarodówkę, która musiałaby walczyć jeszcze Bóg wie ile lat po twojej śmierci; chciałeś stworzyć nowe Brygady Międzynarodowe, chciałeś zjednoczyć prawdziwą lewicę, odciąć od niej wszystko, co skorumpowane, dogmatyczne, oportunistyczne, socjaldemokratyczne i tak dalej, sto razy to słyszałam! Pablito, czy to jest cel życia dla mężczyzny? Zarazić świat internacjonalizmem! Ja cię kochałam, kochałam, kochałam: a jeżeli umrzesz? I ta twoja wściekłość!

No to umrę, Maria, co to znaczy, co znaczy śmierć jednego człowieka, może to nawet miałoby sens, gdyby moja śmierć mogła stać się przykładem, człowiek ginący w imię internacjonalizmu, rozumiesz, Maria? Może to byłoby więcej warte, niż dziesięciolecia mrówczej pracy, zginąć i w ten sposób narzucić światu ideę internacjonalizmu, choć na jeden dzień...

Ależ ja cię kocham!

A ty na to:

Maria, na litość boską, nie mów jak kwoka!

Co miałam zrobić? Co miałam zrobić? Jestem kobietą, kochałam cię: co mogłam zrobić?

Chciałeś, żebym została rewolucjonistką!

Przecież jestem kobietą.

A ty na to: Róża Luksemburg, Klara Zetkin, La Passionaria! I jednym tchem: jakieś dziewczyny z tej waszej partyzantki, jakieś Bóg wie co, daj mi spokój!

Nawet nie chciałam cię pożegnać, kiedy wyjeżdżałeś.

Człowiek jest przede wszystkim odpowiedzialny za swoją rodzinę! — a ty na to: A za świat? — Odpowiedzialny przed tymi, którym obiecał... — a ty na to: A obowiązek wobec siebie? Człowiek przede wszystkim nie ma prawa być szmatą!

— Właśnie, mówiłam, nie ma prawa porzucać żony i dziecka!

A ty: — Nie ma prawa żyć spokojnie, kiedy świat...

Daj spokój z tym twoim światem!

Historia oceni tych wszystkich, którzy żyli w naszej epoce spokojnie, z rodzinami i miłostkami, jako zbrodniarzy!

Ach, mówisz głupstwa!

A ty na to o tej twojej drugiej półkuli, z której w końcu jesteś, jakieś Niemcy, jakiś Hitler dochodził do władzy, a oni żyli spokojnie, między żoną a kochanką, jeszcze z miłymi bobaskami na dokładkę; doszedł do władzy, patrzyli na płonące książki, na ginących ludzi, na pogromy, na zbrodnie, i żyli sobie spokojnie, między żoną a kochanką, jeszcze z miłymi bobaskami na dokładkę; a kiedy im kazano, poszli równie spokojnie mordować, palić, niszczyć — czy dopiero wtedy stali się zbrodniarzami? Czy też byli nimi przedtem? A więc i ja byłbym zbrodniarzem, gdybym choć jeden dzień mojego życia przeżył spokojnie... adios, Maria!

I tyle lat, tyle lat, czytałam o tobie, słyszałam o tobie, przez radio, nawet w Głosie Ameryki, Don Kichot — mówili w Głosie Ameryki, Amerykę Łacińską zbawi Sojusz na rzecz Postępu i opieka Stanów Zjednoczonych, nie marksizm— leninizm, marksizm— stalinizm, marksizm— maoizm... Pablo Estravados, człowiek wielkich możliwości i wyjątkowego charakteru, człowiek, którego nawet jego wrogowie muszą szanować, bawi się w rewolucję, jak harcerz w podchody! I: szkoda człowieka. Ach, jak ty błądziłeś! Odszedłeś ode mnie i powróciłeś: legendą.

Nagle zacząłeś pisać do dziecka, do małej: pisałeś do mnie i prosiłeś, żebym oddawała małej listy, jest już w takim wieku, że może zrozumieć wiele, dziewięć lat, dziesięć lat, jedenaście, pisałeś do niej: „Conchita, nie jesteś już małym dzieckiem, tak bardzo chcę, żebyś zrozumiała, dlaczego jestem daleko od ciebie, Conchita, tak strasznie chcę, żebyś zrozumiała rewolucję, musisz być rewolucjonistką, kiedy dorośniesz, prawdziwą rewolucjonistką, inni ludzie nic nie są warci, wytłumaczę ci, co to znaczy...” I: „Conchita, już mając dziesięć lat możesz służyć rewolucji!” I: „Conchita, gdybyś zdała sobie sprawę, w jakiej wspaniałej epoce żyjemy!” Pisałeś jej o jakimś Chińczyku, którego widziałeś w Szanghaju, o jakiejś bitwie, o jakiejś manifestacji: skąd właściwie przychodziły te listy? Jaką drogą? Nie dawałam ich małej, ani jednego nie oddałam małej, nie pozwolę zatruwać jej duszy; czytałam je i paliłam, płakałam nad nimi i paliłam: kochałam cię, kochałam cię!

A jednak jak bardzo musisz być samotny. Jak bardzo musisz być samotny, jeżeli piszesz te listy do dziecka, którego nie widziałeś od jego niemowlęctwa, jeżeli piszesz te dorosłe listy, te długie listy: czyżbyś nie miał z kim mówić o tym wszystkim, o czym piszesz? „Conchita”, piszesz, „być może trudno ci to będzie zrozumieć, ale chcę, żebyś zrozumiała: nie tylko nie jest żadną winą to, że opuściłem ciebie i mamę, ale byłbym zbrodniarzem, gdybym pozostał z wami... Będą ci mówić o donkiszoterii, każdy ci powie, że twój ojciec to Don Kichot, biedny romantyczny wariat walczący z wiatrakami, chyba czytałaś już tę książkę, maleńka? — ale zrozum, Conchita, na to wszystko jest odpowiedź, jedna odpowiedź, i to są najpiękniejsze słowa świata: KTOŚ MUSI ZACZĄĆ. Conchita, ktoś musi zacząć: chcę, żeby te słowa stały się twoją dewizą, twoją także, Conchita, nie słuchaj głupców, nie słuchaj tchórzy, nie słuchaj większości, przede wszystkim to, pamiętaj o jednym, pamiętaj, że naszego świata nie byłoby, że niczego me byłoby bez ludzi, którzy — we wszystkich epokach, zawsze — mówili sobie: „Ktoś musi zacząć”. Conchita, zapamiętaj te słowa. Zapamiętaj je na zawsze. Tak bardzo chcę, żebyś zrozumiała to wszystko, za co walczę, żebyś sama o to walczyła; słuchaj mamy, maleńka, ale myśl równocześnie; kiedy myślisz, niech nie będzie w twojej głowie mamy ani nauczyciela, bądź sam na sam z tym, o czym myślisz: Conchita, nie ulegaj autorytetom, nie ulegaj większości! Będziesz samotna, ale będziesz coś warta, Conchita, nie ma nic straszniejszego, niż pytać siebie samego u kresu życia: Po co żyłem? To brzmi jak banał, ale człowiek, który żył dla wielkiej sprawy, nigdy nie jest naprawdę samotny, najlepsi ludzie wszystkich czasów są przy nim, są mu tak bliscy, jak nigdy nie będzie bliski ktoś, z kim przeżywasz dzień po dniu, lata po latach; i nie tylko to: jeżeli będziesz walczyć, spotkasz ludzi, którzy walczą o to samo, a to jest największe szczęście, to, co piszę, brzmi jak banał, ale to jest największa prawda: przeczytaj to jeszcze raz, kiedy będziesz starsza, zachowaj ten list, Conchita. Zresztą tak wiele można zrozumieć już w twoim wieku, prawie wszystko, tylko głupcy nie zdają sobie sprawy, jak wiele może zrozumieć dziecko, a ja wierzę w ciebie, Conchita. Wierzę w ciebie!”

 

Tego listu nie spaliłam, ale nie oddałam go małej, nigdy go jej nie oddam, wiem, czego chcę dla Conchity: żeby wyszła za mąż lepiej ode mnie, za człowieka, który zrozumie, o ile ważniejsza jest miłość, chcę, żeby była szczęśliwa, nie pozwolę jej walczyć z wiatrakami, wystarczy, że jej ojciec był wariatem, nie zmarnuję życia mojego dziecka! Nigdy nie pisałeś o mnie, nigdy wprost, ale te zdania, te zdania o kobietach starej epoki, o ofiarach mitów, albo to, że nic tak nie unieszczęśliwia ludzi, jak dążenie do szczęścia, jak najwyższy nakaz reakcji — reakcji! — być szczęśliwym. Nigdy się nie dowie. Kochałam cię, co ze mną zrobiłeś? Co zrobiłeś z moim życiem? Nie jestem szczęśliwa! Nie jestem szczęśliwa!

"A jednak ona istnieje, was biorę na świadków, dusze wrażliwe i czyste, istnieje ta namiętność czuła, przemożna, nieodparta, męka i radość wielkich serc, ten głęboki wstręt do tyranii, to rozpaczliwe współczucie dla uciśnionych, ta święta miłość ojczyzny, ta najwznioślejsza i najświętsza miłość ludzkości, bez której wielka rewolucja jest tylko olśniewającą zbrodnią, unicestwiającą inną zbrodnię; istnieje ta szlachetna ambicja stworzenia na ziemi pierwszej republiki świata, ten egoizm ludzi nieupodlonych, znajdujący niebiańską radość w spokoju czystego sumienia i w porywającym widoku powszechnego szczęścia. Czujecie ją w tej chwili, płonącą w waszych sercach; ja czuję ją także." (Robespierre)*************************************** "W polityce nie ma, nie było, i nigdy nie będzie sentymentów." (Stalin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura