Antoni Dudek Antoni Dudek
1167
BLOG

Historia IPN (cz. 2): Geneza

Antoni Dudek Antoni Dudek Polityka Obserwuj notkę 7

 

Przedstawiam kolejny fragment mojej najnowszej książki „Instytut. Osobista historia IPN”, która właśnie trafia do księgarń. Tym razem zaczerpnięty z rozdziału I „Geneza”
 
 
Uczestnicy milczącego porozumienia zakładającego, że sukces transformacji ustrojowej wymaga rezygnacji z głębszego rozliczenia epoki PRL, trafili na podatne nastroje społeczne. Wykazali się jednak brakiem konsekwencji, bądź też zaskakującą pewnością siebie. Jeśli bowiem perspektywa rozliczeń nieuchronnie dzielących społeczeństwo miała zostać definitywnie przekreślona, należało zlikwidować ich najważniejsze potencjalne źródło, które tkwiło w aktach bezpieki. Rozumiał to doskonale ostatni komunistyczny minister spraw wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak, który w chwili powstania rządu Mazowieckiego (w którym został wicepremierem i pozostał szefem MSW) zaakceptował „spontaniczną” inicjatywę swoich podwładnych zmierzającą do zniszczenia (lub ukrycia) jak największej części archiwów bezpieki. Rozumiał to też szef Wojskowej Służby Wewnętrznej gen. Edmund Buła, który okazał się nawet odważniejszy od Kiszczaka i osobiście podpisał się pod rozkazem nakazującym niszczenie dokumentów tej instytucji zajmującej się inwigilacją wojska (i nie tylko wojska). Nie rozumiał tego natomiast premier Mazowiecki, który najwyraźniej uwierzył w możliwość szczelnego zamknięcia tej peerelowskiej puszki Pandory i w styczniu 1990 r. nakazał wstrzymanie procesu niszczenia dokumentów bezpieki. Wprawdzie papiery niszczono i ukrywano w dalszym ciągu, ale tempo tego procesu znacząco osłabło. Interwencje przełożonych, znakomicie pokazane w filmie „Psy” Władysława Pasikowskiego, sprawiły, że w magazynach utworzonego na bazie SB Urzędu Ochrony Państwa, a także w MSW, ostało się prawie 80 kilometrów akt. Góra papieru blisko dziesięć razy wyższa od Mount Everest. Dzięki ofiarnej pracy gen. Buły i jego podwładnych z WSW, połączonej wkrótce z wywiadem wojskowym i przemianowanej na Wojskowe Służby Informacyjne (WSI), w zielonych tajnych archiwach zachowało się wprawdzie znacznie mniej teczek, ale i tak było ich sporo. Dobrych kilka kilometrów. W ten sposób zwolennikom rozliczeń, a także wścibskim dziennikarzom oraz historykom dziejów najnowszych pozostawiono mroczny przedmiot pożądania.
            Dlaczego ekipa Mazowieckiego, a później Wałęsa nie zdecydowali się na wariant grecki? W tym kraju, po istniejącej w l. 1967-1974 prawicowej dyktaturze tzw. czarnych pułkowników, zniszczono niemal wszystkie archiwa tajnej policji politycznej[1]. W Polsce takie rozwiązanie z pewnością zostałoby poparte przez większość Sejmu kontraktowego, hipotetycznie było zatem możliwe do przeprowadzenia w majestacie prawa aż do jesieni 1991 r. Stało się inaczej, ale nie wynikało to bynajmniej z chęci zapoznania opinii publicznej z najciemniejszymi kartami z dziejów PRL. Przesądził interes staro-nowych służb specjalnych, czyli tych podwładnych Kiszczaka, którzy przeszli pomyślnie proces weryfikacji przeprowadzony w jedwabnych rękawiczkach przez Krzysztofa Kozłowskiego. Każdy, kto ma bodaj elementarne pojęcie o tym jak funkcjonuje każda policja (z polityczną na czele), zdaje sobie sprawę jak ważnym warunkiem jej skuteczności jest dobrze zorganizowane, bogate archiwum operacyjne. Skoro zaś UOP zbudowano w ponad dziewięćdziesięciu procentach na bazie SB, a WSI w stu procentach w oparciu o WSW i Zarząd II Sztabu Generalnego, to jak można było wymagać od tworzących go ludzi by zrezygnowali z podstawowego narzędzia pracy? Gdyby jeszcze dyktatura komunistyczna trwała w Polsce tyle co rządy czarnych pułkowników w Grecji, strata byłaby możliwa do przeżycia. Jednak zniszczenie tworzonych przez czterdzieści pięć lat archiwów UB/SB i służb wojskowych byłoby działaniem porównywalnym z pozbawieniem wzroku kandydata na kierowcę nowych władz RP. Dlatego właśnie – jak się później okazało na szczęście dla kilku pokoleń historyków oraz kondycji polskiej demokracji – pewna część archiwów bezpieki przetrwała okres narodzin III RP.
            Przerywając proces niszczenia archiwów, nikt w ukształtowanym w 1989 r. gronie ojców-założycieli III Rzeczpospolitej nie zakładał, że zawarte w nich informacje staną się w dającej się przewidzieć przyszłości dostępne dla kogokolwiek poza wąską grupą strażników bezpieczeństwa państwa. Grono to tworzyć mieli obok funkcjonariuszy staro-nowych służb specjalnych wybrani politycy, piastujący niektóre wysokie urzędy państwowe. Szybko jednak okazało się, że nie brakuje też ludzi, którzy inaczej definiowali bezpieczeństwo demokratycznej Polski, uznając, że wymaga ono raczej ujawniania, niż ukrywania ocalałych archiwów bezpieki. Z całą pewnością niektórzy z nich dostrzegali w tym wygodne narzędzie eliminacji politycznej konkurencji, bowiem – jak wykazały kolejne lata – byli współpracownicy bezpieki odnajdywali się w niemal wszystkich znaczących ugrupowaniach politycznych III Rzeczpospolitej. Wśród zwolenników ujawnienia akt bezpieki byli też i tacy - w tym piszący te słowa - którzy sądzili po prostu, że mamy do czynienia ze źródłem historycznym o kapitalnym znaczeniu dla badania powojennych dziejów Polski. Tych ostatnich nie interesowała (a przynajmniej znacznie mniej interesowała) lustracja, rozumiana jako mechanizm eliminacji z elity III Rzeczpospolitej ludzi będących osobowymi źródłami informacji bezpieki, ale po prostu otwarcie archiwów. Niestety w sporze jaki rozgorzał w Polsce wokół akt bezpieki, postulat możliwie szerokiego otwarcia archiwów został utożsamiony z lustracją.
            Czy jednak lustracja, którą z różnym powodzeniem próbowano przeprowadzić w III Rzeczpospolitej, miała w ogóle sens w sytuacji, gdy zrezygnowano w niej z przeprowadzenia dekomunizacji rozumianej jako czasowy zakaz zajmowania stanowisk publicznych przez funkcjonariuszy aparatu PZPR? Wydaje się, że dość ograniczony i sprowadzający się głównie do zniechęcenia części dawnych współpracowników bezpieki do ubiegania się o stanowiska podlegające lustracji. Wprawdzie nie wiemy jak wielu z nich przestraszyła perspektywa złożenia oświadczenia lustracyjnego, ale nie wydaje się – zważywszy na to jak wielu innych nie zawahało się tego uczynić – by warto było przez lata ciągnąć ten proces, który zaowocował głównie spektakularną kompromitacją wymiaru sprawiedliwości. Dlaczego jednak, skoro zdołano uchwalić prawo eliminujące z życia publicznego (przynajmniej potencjalnie) człowieka, który ukrył, że przed laty – niekiedy rzeczywiście sterroryzowany i zastraszony – zgodził się współpracować z bezpieką, nie udało się uchwalić przepisów ograniczających czasowo prawa publiczne ludzi z aparatu PZPR, którzy ponosili główną odpowiedzialność za funkcjonowanie dyktatury komunistycznej w Polsce? Wszak od strony czysto technicznej nieporównanie łatwiej można było ustalić kto był I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR, czy też nawet pracującym w nim instruktorem, aniżeli zidentyfikować większość osobowych źródeł informacji SB czy WSW.
            O fiasku tak rozumianej dekomunizacji przesądził ewolucyjny charakter transformacji ustrojowej, w którym pierwszoplanową rolę odegrali ludzie z aparatu PZPR. Ich partnerzy z dominującego nurtu opozycji najpierw obawiali się recydywy ancien regime’u, a później – gdy po rozpadzie ZSRR stało się jasne, że demokratyczne przemiany w Polsce będą miały trwały charakter – uznali, że trzeba dać szansę zaistnienia w nowej rzeczywistości możliwie jak największej części ludzi go współtworzących. Dlatego też wszystkie, pojawiające się w kolejnych parlamentach, inicjatywy zmierzające do personalnej dekomunizacji struktur państwa były błyskawicznie odrzucane.


[1] Nie przeszkodziło to jednak Grekom w przykładnym ukaraniu głównych autorów zamachu stanu. Już w 1975 r. dwudziestu prominentnych przedstawicieli reżimu czarnych pułkowników postawiono przed sądem, a trzej najważniejsi – Georgios Papadopoulos, Nikolaos Makarezos i Stylianos Pattakos – otrzymali wyroki śmierci, zamienione następnie na karę dożywotniego więzienia. Pattakos i Makarezos byli więzieni do 1990 r., natomiast Papadopoulos aż do swej śmierci w 1999 r.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka