Byłem ścigany przez ZOMO na demonstracji 3 maja. Bodajże 1983 lub 1984 roku. Znam poczucie tego neandertalskiego strachu gdy na klatkę schodową wpada kilku wściekłych zomowców. Znam to uczucie gdy liczysz ich kroki jak się zbliżają. Znam tę ulgę, gdy dobiegają do II piętra i zawracają. Bogu za to dziękuję cały czas. Bo gdyby dopadli do ostatniego piętra, w budynku, który nie był zamieszkały… Znam ten widok, gdy roztrzęsiony ze strachu przez nagonkę, z ostatniego piętra przez okienko na klatce schodowej obserwowałem polowanie na zwierzynę w pobliskim parku, gdy zomowcy uprawiali pałowanie uciekających ludzi.
Piszę tę notkę poruszony przypadkiem wykorzystania zdjęcia z demonstracji w Lubinie do celów reklamy wódki. Ta demonstracja i ta śmierć miała miejsce też w maju i tez chyba w tym samym dniu, gdy ja przerażony uciekałem przez bandą rozjuszonych zomowców. Widząc to bydlackie zachowanie agencji reklamowej wykorzystującej zdjęcie z zabitym człowiekiem czuję się z tym tak, jakbym nagle po wejściu do ciemnej piwnicy zobaczył przed sobą wypasionego, odrażającego szczura, który patrzy uporczywie na mnie.
Czy mam pretensję do tej młodej, wykształconej kobiety z dużego miasta? No właśnie do niej chyba nie, nie w stopniu największym. Wyobrażam sobie bowiem, że jej ojciec, gdy była takim małym dzieckiem był w oddziale ZOMO pacyfikującym demonstracje. Musiała się bardzo bać o niego, gdy mówił, że jedzie walczyć z kontrrewolucją. Możliwe, ze nasączył ją nienawiścią do tego ciemnego ludu, z tego kraju, który śmie podnosić rękę na władzę ludową. Mamusia jej zapewne chodziła kupować ekstra szyneczkę do milicyjnych Konsumów (bez kolejki oczywiście i po zaniżonych cenach). PRL dla niej to jest utracony na zawsze raj. Więc trudno mi mieć do niej mięć największe pretensje.
Natomiast proces decyzyjny, jak ma wyglądać kampania reklamowa produktu jest zatwierdzany na wielu szczeblach. Od pomysłodawców, przez project managerów, przez dyrektorów agencji aż po ostateczną akceptację klienta. Na każdym etapie tego procesu mógł się pojawić ktoś i po prostu walnąć pięścią w stół: „pojebało was kretyni?!”. Nie znalazł się nikt taki. Wyobrażam sobie dyrektora kreatywnego takiej agencji, który mówi: „dla mnie spoko!”. Wyobrażam obie klienta, który jęknął z zachwytu: „konkurencja klęknie przed nami!”. Więc ludzie, którzy klepnęli decyzję „robimy to” to jest pewien nowy gatunek człowieka, który pojawił się na ziemi kilka lat temu. Nazywam go polszewią. Nie mam tu na myśli wyłącznie partii, która pieczołowicie gromadzi taki elektorat. Mam tu na myśli ten stan umysłu, który do takich zachowań prowadzi. Ten przypadek z wykorzystaniem zdjęcia zabitego przez ZOMO człowieka do celów sprzedaży wódki jest typowym dla tego gatunku zachowaniem. Są ludźmi bez Boga, Honoru i Ojczyzny, których Melchior Wańkowicz nazywał ludźmi z wyrwanymi korzeniami. Słowa te doprowadzają ich do szału jak diabła świecona woda.
Dosyć pustego gadania. Policzmy głosy. Można głosować na różne sposoby. Kartką wyborczą, nogami lub ekonomicznymi decyzjami.
Posłuchajcie palanty. Sądów się nie boicie. Wykręcicie się sianem. Odwrócicie kota ogonem. Będziecie się śmieli w twarz rodzinie zabitego.
Ale jednej rzeczy boicie się jak Armagedonu. Że przestaniemy kupować wasz produkt. Że puścimy was z torbami. I zróbmy to wszyscy, którzy pamiętają „Solidarność” i mają w sercu tam ten czas. Powiedzmy po prostu nie barbarzyńcom.
Inne tematy w dziale Polityka