Takie obrazy tkwią w świadomości i uwierają jak kamyk w bucie, drzazga w palcu lub paproch w oku. Jest to scena z filmu „Admirał”. Film ten był poświęcony Aleksandrowi Kołczakowi, carskiemu admirałowi z Białej Armii, dowódcy Floty Czarnomorskiej. Temu, który próbował powstrzymać nawałę bolszewicką.
W jednej z ostatnich scen tego filmu, Kołczak ginie zastrzelony w jakiejś podłej piwnicy przez czekistów. Jest sroga zima. Bolszewicy nie zwykli grzebać swoich wrogów. Niosą więc jego ciało do jeziora. Gdy już doszli do jeziora to zauważyli gotową przerębel. Wtedy jeden z nich pyta drugiego (cytuję z pamięci):
- Ty, dlaczego ta przerębel jest w kształcie krzyża?
- To chyba ich jakieś święto.
Ta scena jest dla mnie najmocniejszą sceną z tego filmu. Dotarło bowiem do mnie, że to jest przecież Rosja, jest początek XX wieku. Jak się tych dwóch uchowało, że nie wiedzieli co to jest Święto Jordanu? Skąd oni się tam wzięli? Przecież mówili po rosyjsku. Przecież mieli po co najmniej dwadzieścia kilka lat. Gdyby byli stąd, z Rosji to musieliby wiedzieć co najmniej raz procesję nad rzeki lub jeziora w to święto. Myśl ta nie daje mi spokoju ilekroć przypomni mi się ten film.
Wczoraj szedłem Drodze Krzyżowej ulicami mego miasta. W pewnym momencie gdzieś obok w bloku ktoś otworzył okno posłuchał naszych modlitw, naszych wielkopostnych pieśni i po chwili wydał z siebie głośne beknięcie.
Skąd się biorą tacy osobnicy? Przypomniałem sobie co mówił Stanisław Cat-Mackiewicz o bolszewizmie. Jak to dziś aktualnie brzmi:
„Bolszewizm - niczym Smierdiakow Dostojewskiego z „Braci Karamazow” - to zjawisko zrodzone z sodomii pijanego intelektu z histerią chamstwa”. Koniec cytatu.
A wy mi tu już drugi dzień w kółko o jakiejś durnej babie, co z koryta jada.
Inne tematy w dziale Polityka