Maciej Eckardt Maciej Eckardt
52
BLOG

Jubileusz pięknych ludzi

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 0

20. lat temu światło dzienne ujrzała „Gazeta Wyborcza”, organ luźno związanej z polską tradycją postępowej inteligencji, który w krótkim czasie stał się czymś więcej niż gazetą. Reprezentował, i w jakimś sensie wciąż reprezentuje, dość wpływowy odłam opinii publicznej, którego głównym spoiwem ideowym i intelektualnym jest LĘK. To atawizm sięgający czasów, kiedy protoplaści środowiska „Gazety Wyborczej” (zarówno ideowi, jak i genealogiczni) zabawiali się w komunizm. Najpierw w czasach dwudziestolecia międzywojennego, a następnie w okresie stalinizmu. Ten LĘK, to najoględniej rzecz ujmując – obawa przed Polską, zwłaszcza przed jej narodową i katolicką tradycją.

LĘK „Gazety Wyborczej” przed tym, co polskie i narodowe, w szybkim czasie przerodził się w natrętną manię prześladowczą, sprawiającą, że wszystko, co nie spodobało się redaktorowi naczelnemu, zyskiwało „endecką” etykietkę, a więc epitet najcięższy, obok antysemityzmu i ksenofobii, rzecz jasna. Pod pozorem badania prawdy historycznej „Gazeta Wyborcza” rozpętywała przeróżne krucjaty, np. przeciwko żołnierzom Armii Krajowej, oskarżając ich o mordowanie Żydów w Powstaniu Warszawskim, czy osadzając w roli historycznego autorytetu Jana Tomasza Grossa, cenionego na antypolskich salonach paszkwilanta.

To na łamach „Gazety Wyborczej” trwał stały dyżur spowiedniczy dla różnych komunistycznych gagatów, którzy ochoczo korzystali z natychmiastowego rozgrzeszenia redaktora Adama Michnika, uprawiającego szczególne posłannictwo w postaci wystawiania certyfikatów moralności tym, którzy za łamanie praw człowieka w każdym normalnym kraju siedzieliby w pace. To wreszcie na łamach „Gazety Wyborczej” dokonano jednej z najohydniejszej rzeczy, jaką była niespotykana kampania na rzecz zabicia nienarodzonego dziecka 14-letniej Agaty, która poddała się w końcu aborcji w wyniku szatańskiej obławy mediów, wśród których za psa przewodnika robiła właśnie „Gazeta Wyborcza”.

To z „Gazety Wyborczej” Polacy dowiadywali się, że dekomunizacja i lustracja nie mają nic wspólnego z demokracją, że są dla niej zagrożeniem i przejawem politycznej zemsty zaślepionych nienawistników, nie mających uszanowania dla chrześcijańskiego „przebaczenia” i „pojednania”.  To właśnie na łamach „Gazety Wyborczej” przymiotnik „chrześcijański” nabrał specyficznego, postępowego znaczenia, pełnego heretyckich ciągot, wspieranych przez „dyżurnych” duchownych, którzy pod wpływem tych ciągot żegnali się ze stanem kapłańskim, ale nie z „Gazetą Wyborczą”. Ta, porzucających kapłaństwo księży hołubiła niczym bohaterów, oddając im łamy, by z „troską” pochylali się nad nieludzkim celibatem i kostycznym Watykanem.

To wreszcie „Gazeta Wyborcza” stała się przystanią dla Lesława Maleszki ps. Ketman, wyjątkowo odpychającej kreatury współpracującej z SB, który ochoczo doradzał esbecji, jak skutecznie kompromitować swoich najbliższych przyjaciół. Pracę w organie Adama Michnika dostał, bo przeważyły ponoć względy „humanitarne i socjalne”, co doskonale oddaje obłudę tytułu prasowego, który reklamował się, że – nie jest mu wszystko jedno. Jak się okazuje nie w każdym przypadku, ale taki jest urok tego środowiska, o którego Himalajach hipokryzji opowiadali długoletni stażem dziennikarze, którzy mieli okazję poznać redakcję od środka.

Dzisiaj siła „Gazety Wyborczej” znacznie osłabła. Nie jest już tym, czym była dawniej, kiedy realnie wpływała na bieg wydarzeń politycznych w Polsce, kształtując ławy sejmowe i rządowe gabinety. To już wspomnienie, zwłaszcza po słynnej aferze Rywina, która zszargała jej „autorytet” i pozycję opiniotwórczego arbitra elegantiarum. Nie należy jednak lekceważyć tego medium, bo wciąż ma liczne, bezkrytyczne grono wyznawców, gotowe spluć każdego, kto podniesie wrażą rękę na laicką świątynię z ulicy Czerskiej w Warszawie. Wystarczy, że red. Michnik mocniej uderzy w stół, a zaraz po całej Polsce odzywają się nożyce, czyniąc wielce charakterystyczny rejwach i tumult.

Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym nie dostrzegał siły intelektualnej tego środowiska. Jak rzadko które w Polsce, jest środowiskiem zwartym, świadomym celów ku którym dąży, mającym wytrawne pióra i szeroką ławkę łebskich analityków oraz komentatorów. Jeśli atakuje, to całym sobą, wszystkimi jego członkami i odnogami, jeśli nienawidzi, to całym sercem i do końca. Jak się mści, to metodycznie i konsekwentnie, pieczołowicie pielęgnując urazy i doznane krzywdy. Siłę daje mu przekonanie o własnej nieomylności i wyższości nad innymi. Ta nieznośna dla innych maniera, będąc swoistym stymulatorem, pozwala temu środowisku przyjmować siarczyste ciosy i wyprowadzać kontry w pełnym moralnym znieczuleniu. 

I choć mam do „Gazety Wyborczej” stosunek wyjątkowo krytyczny, to nie przyłączę się do głosów, że należy ją wdeptać w ziemię. Choć wielokrotnie, kiedy czytam teksty tam zamieszczane, otwiera mi się nóż w kieszeni, to dostrzegam, że wpisuje się ona, czy nam się to podoba czy nie, w szeroki dyskurs społeczny. Dlatego że jest wydawana, powstało wiele fantastycznych książek i artykułów na jej temat, krytycznych i zjadliwych, rzecz jasna. Nie sposób nie zauważyć, że jej istnienie działa ożywczo na naszą krnąbrną polską duszę, bo wywołując zrozumiałą irytację, sprawia że krew zaczyna w nas krążyć, a nie zastygać. Jeśli żga nas w czułe miejsca, to daje jednocześnie okazję do polemiki, albo dumnego niereagowania.

Jest kontrapunktem, który w cyzelowaniu i ćwiczeniu intelektu odgrywa przecież pierwszorzędną rolę, z czego nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Pełni zatem „Gazeta Wyborcza” funkcję higieniczną, bo sprawia, że gimnastykujemy nasze szare polskie komórki, zmuszając je przysiadów i truchtów pod wpływem co bardziej bezczelnych i kłamliwych artykułów. Można oczywiście w imię tejże samej higieny zaprzestać czytania tego, co michnikowszczyzna wysmarowuje, ale co to za przyjemność nie wiedzieć, co się dzieje w obozie przeciwnika. Sięgać zatem po „Wyborczą” warto nie z miłości, ale zapobiegliwości, by mieć orientację, co w trawie piszczy.

I choć poziom gazety w ostatnich latach wyraźnie poszybował w dół, to wciąż jest to gracz wagi ciężkiej, którego ciosy są w stanie powalić każdego przeciwnika. Tyle, że tym ciosom coraz bliżej jednak do wątpliwej finezji Andrzeja Gołoty, niż maestrii George’a Foremana. W każdym razie na kolejne 20. lat życzę „GW” wielu wspaniałych i widowiskowych nokautów. To miłe w końcu popatrzeć, jak na chwiejnych nogach, ledwie łapiąc oddech (patrz podbródkowy Rywina), „Gazeta Wyborcza” wraca na ring i dalej boksuje, nawet jeśli nader często fauluje. Tyle uprzejmości z mojej strony. Było ich aż nadto. Moi ortodoksyjni znajomi znowu się na mnie obrażą.

www.eckardt.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka