No i wyszło jak zawsze. Kiedy my tu sobie w naszym słodkim grajdołku tradycyjnie do oczu skakaliśmy, pluliśmy na siebie (również tradycyjnie), odsądzaliśmy od czci i wiary, tocząc naszą polityczną kampanię wrześniową, Ameryka zakomunikowała nam, nomen omen 17 września, że tarczę antyrakietową możemy sobie wybić z głowy, bo administracja prezydenta Obamy stawia na inne rozwiązania, lepsze i skuteczniejsze. Ponoć mamy na tym skorzystać, bo będą u nas uzbrojone „patrioty”, co sprawi, że nowy system obrony przeciwrakietowej skutecznie obejmie nasz kraj, inaczej jak w przypadku poprzedniej koncepcji, która broniła naszego dobrego samopoczucia, a nie terytorium.
Być może strategicznie jest to bardziej opłacalne, a być może nie. Lepiej tego nie sprawdzać, bo coś mi mówi, że i tak nic i nikt nas nie obroni, jeśli nie obronimy się sami. Ale nie o tym chciałem. Otóż całe to wrześniowe zamieszanie ukazało we właściwej perspektywie, jakim państwem jest dzisiaj Polska. Zarówno w wymiarze wewnętrznym, jak i zewnętrznym. Najpierw, „czcząc” pamięć naszych przodków, ofiar niemiecko-rosyjskiego barbarzyństwa, doprowadziliśmy do dantejskich scen na ich grobach, okładając się epitetami i lżąc wzajemnie, plugawiąc tym samym pamięć tych, w imię pamięci których stoczyliśmy kolejną absurdalną wojnę domową, choć wątpię, żeby Oni sobie tego akurat w tych szczególnych dniach życzyli.
To sprawiło, że świat przyglądał nam się z niedowierzaniem, a nawet niesmakiem, bo co to za kraj, w którym oficjalne czynniki państwowe wygrażają sobie wzajemnie, prowokują bezpardonowo i czekają na potknięcia rywala o katyńskie groby. Krew i dramat całego września’39, zamiast połączyć, podzielił kolejnych Polaków, pogłębił rowy między ośrodkami władzy w państwie, podgrzał nienawiść w sprawach, w których nie powinno być krzty nienawiści. Znowu pokazaliśmy światu, że jesteśmy mistrzami wojny domowej, że nie potrafimy wznieść się ponad urazy i wzajemną niechęć w imię spraw wyższego rzędu, że nie bacząc na interes państwa, zamiast czcić swoich bohaterów, gramy nimi dla doraźnych korzyści partyjnych. Nie trudno przewidzieć, że wielka radość zapanowała w związku z tym i w Rosji i w Niemczech.
Nic dziwnego zatem, że i w relacjach międzynarodowych sprowadzeni zostaliśmy do właściwych proporcji, czyli hałaśliwego, niewielkiego kraju. Nasze wybujałe ambicje wpływania na politykę międzynarodową od Kaukazu po Europę Środkowo-Wschodnią, wywołują wprawdzie sporo dymu, ale nie ognia, chyba że za taki uznać salwę w stronę naszego prezydenta na gruzińskiej granicy. Staliśmy się protektorami polityków niezrównoważonych (Saakashvili) i niechcianych (Juszczenko), żyrując ich politykę, która z polskimi interesami ma niewiele wspólnego, a w niektórych obszarach wręcz im szkodzi. Na to wszystko nakłada się polski dwugłos w polityce międzynarodowej, wynikający z różnic w jej rozumieniu przez premiera i prezydenta.
Wrzesień’09, oprócz wstydu, przyniósł nam jednak rzecz ważną. Pokazał jacy jesteśmy jako Polacy: zacietrzewieni, zapalczywi, marnotrawiący energię na spory nierozstrzygalne, na udowadnianie sobie, kto jest większym patriotą, a kto „ruskim” sługusem. Targając się po szczękach, nie dostrzegliśmy, że nagle znaleźliśmy się w swoistej międzynarodowej próżni, którą przypieczętował właśnie „deal” amerykańsko-rosyjski w sprawie tarczy antyrakietowej. Mści się tym samym prowadzenie przez długie lata bezalternatywnej polityki zagranicznej, opartej na wierze w amerykańską miłość, europejską bezskuteczność i ślady rosyjskich niedźwiedzich kłów na naszym gardle.
Ta uproszczona i naiwna wiara, podzielana na serio tylko przez Polskę, właśnie z hukiem runęła. Okazało się, że Ameryka kocha tylko siebie, a nie nas, Europa boi się naszych fobii, bo ich po prostu nie rozumie, a Rosja, owszem, kły szczerzy, ale wcale nie ma zamiaru zatapiać ich w naszym gardle, bo od tego ma ropociągi i surowce naturalne, którymi dysponuje, a które są nam potrzebne, podobnie jak chłonny rosyjski rynek. W związku z tym wycofanie się USA z Europy środkowo-wschodniej, bo tak to trzeba oceniać, stawia nas w niezwykle problematycznym położeniu. Triumfuje Rosja, cieszą się Niemcy, z ręką w nocniku budzą się kraje bałtyckie, a po Ukrainie za chwilę sunąć będzie łakomy jęzor rosyjskiego niedźwiedzia.
Ruch Obamy zdestabilizował kruchy mikroklimat Europy środkowo-wschodniej i tylko od jednolitego działania państw ją tworzących zależeć będzie, czy ich głos zyska odpowiednią rangę w nowym międzynarodowym ładzie, który się właśnie kształtuje. Tu rolę wiodącą powinna odegrać właśnie Polska, mobilizując do akcji rozsianą w USA i Europie Zachodniej Polonię. Bo chuchać trzeba na zimne, w tym przypadku raczej gorące, gdyż utożsamianie decyzji USA w sprawie tarczy antyrakietowej jedynie z aspektem taktyczno-militarnym jest błędem. Mamy bowiem do czynienia z decyzją o daleko idących skutkach politycznych dla naszego regionu.
To wystarczający powód do mobilizacji, ale też i okazja do przewartościowania dotychczas prowadzonej polityki, w której za dużo było dezynwoltury kaukaskiej, a za mało działań spajających siłę państw Europy środkowo-wschodniej, działań opartych o konkretne interesy, pozbawionych historycznej emocji i mocarstwowego zacięcia. Rysuje się właśnie szansa zbudowania silnego ośrodka, opartego o katalog wspólnych środkowo-europejskich interesów, będącego buforem między Rosją a Europą Zachodnią, z którego znaczeniem, nie tylko strategicznym, liczyć się będą musiały w swoich kalkulacjach także Stany Zjednoczone. Należy tylko wykorzystać koniunkturę, która właśnie się rysuje, a która wbrew pozorom wcale nie będzie sprzyjać przereklamowanej w moim odczuciu Rosji. Pytanie tylko, czy jesteśmy gotowi na jej wykorzystanie?
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka