W weekendowej prasie ciekawy artykuł Marcina Króla pt. „Dzisiejsza polityka powoli się kończy”, opublikowany w Dzienniku-Gazecie Prawnej. Solidna porcja uwag do przemyślenia, zwłaszcza że autor poruszył sprawę niefunkcjonującą w świadomości ludzi zajmujących się życiem publicznym, a mianowicie przyszłości polityków jako takich. Czy będą w ogóle potrzebni, a jeśli tak, to na jakich zasadach? W jakim stopniu definicja polityka przyszłości będzie kompatybilna z definicją dnia dzisiejszego? Pyta zatem Król, wcale nie naiwnie:
Jakie jest miejsce i znaczenie polityków w demokracji przyszłości, czyli jakie będzie za lat 20 lub 50? Moje odpowiedzi wynikają z podstawowego założenia: należy bronić demokracji, a nie polityków. W demokracji bowiem politycy pełnią tylko usługi polityczne, tak jak krawcy - usługi krawieckie.
I jest w tym stwierdzeniu coś zaskakująco oczywistego – tak, zdarzyć się może, że politycy za chwilę będą pełnić rolę usługową w dosłownym tego słowa znaczeniu, bez ideologicznej ornamentyki, która współczesnego człowieka coraz mniej interesuje. A to dlatego, że ludzie oczekują od polityków jedynie - jak słusznie zauważa Król - świętego spokoju, poczucia bezpieczeństwa i nieingerencji w ich życie prywatne. Coraz mniej chętnie angażują się w krucjaty ideowe, a jeśli już, to na warunkach określanych nie przez partie polityczne, ale środki masowego przekazu, z ich „dramaturgią” i niewyszukaną narracją. W tym właśnie kontekście Król pochyla się nad corpus delicti współczesnego polityka i poddaje go beznamiętnej wiwisekcji:
Sądzę, że przyszła pora na ogłoszenie końca wieku reprezentacji, czyli na uznanie, że nasi reprezentanci już nas nie reprezentują. Dla porządku przyznajmy, że nie dotyczy to władz lokalnych czy samorządowych, ale tych na szczeblu krajowym. Nie trzeba wiele zgryźliwości, by stwierdzić, że działa także relacja odwrotna. Politycy wybrani na wszystkie stanowiska parlamentarne czy wykonawcze też nie mają poczucia, że nas reprezentują.
I coś chyba jest na rzeczy. Politycy coraz bardziej „gwiazdorzą” zamiast prowadzić dyskurs publiczny (mówi się, co przywołuje Król, że w przestrzeni publicznej mamy do czynienia z „deliberowaniem demokratycznym”, a nie debatą), a przygotowanie do pełnienia zawodu (tak, tak, większość, to zawodowcy) posła czy senatora, to w wielu przypadkach marność nad marnościami. Nie może być inaczej, skoro rozległa materia, z jaką przychodzi się stykać posłom i senatorom w procesie legislacyjnym, daleko przekracza możliwości poznawcze wielu z nich, a co dopiero twórcze, których efektem byłby ich wymierny wkład intelektualny w stanowione prawo. Stąd nie bez kozery Król pyta:
Czy politycy w czymkolwiek różnią się od obywateli w zakresie rozumienia zasad działania i opłacalności nowych źródeł energii lub wprowadzania nowych systemów przekazu danych komputerowych?
Odpowiedź przychodzi sama – niczym się nie różnią. Nieuchronna szczegółowość, która wkracza w rozwiązania prawne, będąca konsekwencją rozwoju cywilizacyjnego sprawia, że pytania o przyszły model przedstawicielstwa i reprezentacji, są pytaniami coraz bardziej aktualnymi. Kto wie, czy w nieodległej przyszłości nie zrodzi się silny ruch kontestatorsko-obywatelski osób, które nie będą sobie życzyły, by o ich losie decydowali parlamentarzyści, skoro i tak nie są w stanie ogarnąć materii, którą mają kształtować. Król, raczej nie antycypując takiej sytuacji, nie pozostawia jednak wątpliwości:
(…) wielu obywateli, straciło serce do idei reprezentacji, gdyż sama idea czy zasada zaczęła tracić sens. A za czas pewien utraci go bezpowrotnie, bowiem jak może rozumny człowiek sądzić, że ktokolwiek będzie reprezentował jego interesy, a tym bardziej poglądy. Jak można się spodziewać, że wybierani przez nas ludzie mają nas, a nie siebie na względzie? Gdyby tak było, to ich trzeba by uznać za nierozumnych, skoro doskonale wiemy, że egoizm - mniej lub bardziej skrywany - jest wrodzoną cechą człowieka.
I dalej:
Nie trzeba być radykałem antypaństwowym, żeby jasno zdać sobie sprawę, że w bardzo wielu dziedzinach: od policji po edukację obywatele społeczności lokalnych (samorządowych lub zorganizowanych inaczej) i mają najwięcej do powiedzenia, i najlepiej pojmują swoje interesy. Demokracja przecież opiera się na zaufaniu do mądrości obywateli, ale nie chodzi o mądrość intelektualno-prawną, lecz o zwyczajny zdrowy rozsądek. (…) W tej sytuacji rozsądni i dobrze opłacani administratorzy będą znacznie bardziej przydatni niż ambitni i marnie opłacani politycy. Nie będzie potrzeby podejmowania wielkich decyzji, których zresztą politycy nie potrafią lub które boją się podejmować nawet teraz.
Swój tekst kończy Król konstatacją, z której z pewnością nie będą zadowoleni politycy. Nie sposób jednak się z nim nie zgodzić, kiedy o głównych aktorach życia politycznego, infantylizujących politykę na niespotykaną wcześniej skalę, pisze tak oto obcesowo:
Do polityki garną się ludzie coraz gorszego gatunku, polemiki polityczne przekształcają się w walki wizerunkowe, a nie merytoryczne. Politycy są bezradni i nie potrafią uwzględnić faktu, że społeczeństwa się radykalnie zmieniły, że stały się i bardziej liberalne, i bardziej wykształcone, i wreszcie polityka coraz mniej ludzi interesuje. Chyba że media w swoim szaleństwie (jak w Polsce) podkręcają każdą, nawet najgłupszą sprawę. Ale wszystko to jest tylko powodem do radości, a nie do utyskiwań. Chyba żeby przyszedł czas bardzo trudny, ale wtedy polityka sama się odbuduje, bez pomocy obecnych polityków.
Aż prosi się, by autor zechciał podzielić się swoją wizją partii przyszłości. Bo to, że będą one ewoluować, wydaje się oczywiste. Na ile będą jednak, jak sugeruje to między wierszami Marcin Król, maszynami do zbierania głosów, a na ile instytucjami opartymi na modelu partycypacyjnym, wolnymi od wodzowskich zapędów, mocno ograniczonymi w swoich prerogatywach wpływania na państwo na rzecz „ekspertów”, pozostaje pytaniem intrygującym.
Jaki model przedstawicielstwa wybierze dla siebie społeczeństwo i czy jego wyrazem będą jedynie partie polityczne? Czy formuła partyjnego skanalizowania prawa wyborczego, galwanizującego de facto jedyny dopuszczalny przez prawo by-pass łączący władzę ze społeczeństwem, nie wyczerpuje pomału swojej formuły? Czy permanentnie niska frekwencja wyborcza nie jest wystarczającą przesłanką do refleksji nad tym? Ano, pożyjemy, zobaczymy.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka