Maciej Eckardt Maciej Eckardt
85
BLOG

Jarosława Kaczyńskiego "nie chcem, ale muszem"

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 4

Z wielu stron rozlegają się wołania, by Jarosław Kaczyński wystartował w wyborach prezydenckich. Najdonośniej wzywa, co zrozumiałe, aparat Prawa i Sprawiedliwości, bo słusznie czuje, że w dzisiejszych okolicznościach jedynie nazwisko „Kaczyński” może zatrzymać złą passę, która ciągnie się za PiS-em od przegranych na własne życzenie wyborów w 2007 roku. To niewątpliwie szansa, ale i przekleństwo całej tej sytuacji.

Śmierć patrona, rozbite w pył plany i scenariusze, personalna wyrwa, emocjonalne wyżyłowanie, to splot okoliczności, które nie sprzyjają podejmowaniu zimnej i przemyślanej decyzji politycznej. Stan wyższej konieczności, w którym znalazło się Prawo i Sprawiedliwość, będzie dla niego najcięższym doświadczeniem od początku istnienia. Czy Jarosław Kaczyński, obolały i przeczołgany stratą najbliższych mu ludzi, stanie do boju i zarazi entuzjazmem miliony Polaków, by właśnie na niego oddali swój głos? To się może zdarzyć. Zacznijmy jednak od tezy niewątpliwie na dzisiaj mocno uzurpatorskiej.

Jarosław Kaczyński jako Prezydent RP

Ranga urzędu choć wysoka, w polskich warunkach jest funkcją typowo pałacową. Prerogatywy głowy państwa w stosunku do rządu są niewielkie i raczej oczekuje się, że działania prezydenta będą komplementarne względem premiera, którego konstytucja, wbrew potocznym opiniom, czyni praktyczną i wykonawczą głową państwa. Z tego powodu ramy, w których przyszłoby poruszać się prezydentowi Jarosławowi Kaczyńskiemu, już na wejściu okazałby się za wąskie i krępujące. Biorąc pod uwagę temperament byłego premiera i jego imperatyw realizowania się w walce, śmiało można założyć, że od chwili zaprzysiężenia zacząłby rozsadzać krępujące go przepisy, a zakres swoich uprawnień bezceremonialnie „falandyzować”. Nie jest to absolutnie zarzut, a jedynie uznanie faktu, że szef PiS jest bardziej człowiekiem czynu, niż protokolarnej celebry.

Z pewnością wie to Jarosław Kaczyński i założę się, że w żaden sposób nie pali się do aspirowania do urządu, który będzie go ograniczał i hamował. To typ politycznego zagończyka, doskonale czującego się w kipiącym parlamencie, gdzie trwa nieustanna wymiana cisów, a harde potyczki, to obowiązujący standard. To człowiek, który uwielbia nagłe zwroty akcji, prowokowanie przeciwnika, odpalanie kilku lontów naraz i dozowanie napięcia ponad wytrzymałość adwersarzy. To osobnik, który najpełniej oddycha piersią w Sejmie i w siedzibie partii, a nie w leśnych ostępach. Dla niego polityczna młócka jest tym samym, czym zapach metanolu dla żużlowego kibica – detonatorem adrenaliny. Po co więc miałby się męczyć w uniformie skrojonym na kogo innego? Ano właśnie.
 
„Nie chcem, ale muszem”

Jarosław Kaczyński nie chce, ale musi. I choć autorem tych słów jest jego największy antagonista, to dzisiaj słowa te jak ulał pasują właśnie do szefa PiS-u. Śmierć Lecha Kaczyńskiego zburzyła delikatną równowagę w partii. Prezydent i jego kancelaria zapewniał PiS-owi niezbędny balans i otwarcie na centrum, a nawet lewą stronę sceny politycznej. Takie też były kalkulacje pałacu prezydenckiego na prezydencką kampanię. Z jednej strony Jarosław Kaczyński, hasający po prawicowych ostępach, z drugiej Lech Kaczyński, z troską wkraczający na socjalne zagony z hasłem Polski solidarnej. Kampania Lecha Kaczyńskiego miała oddychać dwoma płucami: stricte prawicowym oraz socjalnym. Dzisiaj te kalkulacje wzięły w łeb, bo Jarosław nigdy nie będzie w obszarze tzw. sprawiedliwości społecznej tak mocno autentyczny, jak jego świętej pamięci brat Lech.

Jarosław Kaczyński wystartować jednak musi, bo po pierwsze – nie ma innego kandydata w PiS-ie równie zdolnego i charyzmatycznego (cokolwiek to oznacza); po drugie – jako kandydat będzie trzymać w ryzach partię i przebierające nogami frakcje: ziobrystów (stronnicy dawnego ministra), zakonników (stare PC), spin doktorów (Bielan, Kamiński), lechistów (frakcja kancelarii prezydenckiej, Kluzik-Rostkowska, Jakubiak), kamerzystów (wolne elektrony prące na tzw. „szkło”, Girzyński, Poncyliusz); po trzecie – będzie najbardziej oczywistym depozytariuszem i kustoszem pamięci Lecha Kaczyńskiego; po czwarte – jest w stanie wykręcić najlepszy wynik z pośród wszystkich ewentualnych pisowskich kandydatów; po piąte – paradokslanie, wielka polityczna operacja jaką są wybory, pozwoli szybciej wrócić mu do równowagi, bo nic tak terapeutycznie nie pomaga zbolałej duszy, jak ciężka praca, a tej Jarosław Kaczyński się nie boi; po szóste – partia musi pokazać, że wódz żyje i dowodzi.

Ilu kandydatów?

Krótki termin na zebranie podpisów sprawia, że w wyborach nie wystartuje wielu egzotycznych kandydatów. W tej chwili pewniakami są kandydaci PO, PiS, PSL i SLD. Kłopoty z zebraniem podpisów będą mieli Andrzej Olechowski i Marek Jurek. W zasadzie tylko oni mogą doszlusować do wielkiej czwórki, bo wcześniej już pokazali, że zebranie 100 tys. podpisów nie jest ponad ich siły. Tyle tylko, że wówczas mieli na to więcej czasu. Marek Jurek w każdym razie przeciął spekulacje o swoim wycofaniu się z wyborów i zapowiedział walkę o zdobycie wymaganych podpisów. Z niepokojem przyglądać się temu będzie PiS, bo każdy konkurent po prawej stronie, to kolejne uciekające procenty, a te trzeba przed drugą turą ciułać. Kandydatura Marka Jurka staje się więc problemem, bo może ona skupić głosy tych wyborców prawicy, którzy do szefa PiS mają uzasadniony dystans i rezerwę.

Śmierć Lecha Kaczyńskiego pozwoliła honorowo wycofać się z wyborów Polsce Plus, która nie była w stanie zebrać w tak krótkim czasie wymaganych podpisów pod kandydaturą Ludwika Dorna. Dała też okazję do wykonania pojednawczych gestów w stronę PiS, co zapewne boleśnie rozczarowało członków i sympatyków partii Ludwika Dorna, którzy chyba nie takiego scenariusza oczekiwali. Wiernopoddańcza deklaracja Jarosława Sellina (Będę namawiał Polskę Plus do pojednania z Jarosławem Kaczyńskim i wsparcia jego kandydatury, jeśli zdecyduje się na start w wyborach prezydenckich – wypowiedź dla „Wprost”), jest tak naprawdę aktem kapitulacyjnym. Nie sądzę, żeby taka postawa zyskała przychylność w PiS-ie, wręcz przeciwnie, utwierdzi jedynie partię Jarosława Kaczyńskiego, że racja jest po jej stronie. W polityce przypowieść o synu marnotrawnym rzadko kiedy się materializuje, a jeśli już, to jako wariant taktyczny. Stąd dziwię się, że tak łatwo Polska Plus trwoni niewielki kapitał, jaki dotychczas wypracowała. Nikt za Polską Plus w PiS-ie nie tęskni i myślę, że szybko się o tym jej liderzy przekonają.

Krajobraz przed bitwą, krajobraz po bitwie

Jarosław Kaczyński zapewne rozważa, co się stanie z PiS-em, jeśli tych wyborów nie wygra, co jest dzisiaj scenariuszem najczęściej przez komentatorów obstawianym. Kolejna porażka z rzędu z pewnością zaktywizuje w partii nurt rozliczeniowy, który jest nurtem zauważalnym, ale jeszcze mocno strachliwym. Wyraźna przegrana w drugiej turze, np. stosunkiem 35-65 proc., będzie sygnałem, że porządki czas zacząć. Uchwycenie pułapu 40 proc., da z kolei Jarosławowi Kaczyńskiemu niezbędne paliwo do dalszej marszruty – wybory samorządowe i parlamentarne w przyszłym roku. Wielką niewiadomą jest w tej chwili rozkład sympatii Polaków, którzy wzruszająco żegnali Lecha Kaczyńskiego, ale niekoniecznie muszą swoją empatię przenieść na PiS i Jarosława Kaczyńskiego.

Wiele zależy od tego, jak sam zainteresowany skonsumuje ten czas, co powie Polakom i jak się zachowa jego zaplecze. Nie sądzę, by mogła tutaj zajść jakaś korzystna zmiana. Polityka bowiem nie karmi się sentymentalizmem, ale grą interesów, a te są zawsze bezwzględnie realizowane. Celem kampanii jest osiągnięcie jak najlepszego wyniku i dlatego ten cel będzie uświęcać różne środki, także te wątpliwe. Nie wierzę w żadne wyborcze dostojeństwo, ani zgodę ponad podziałami. Za dużo każda ze stron ma do stracenia. W bardzo krótkim czasie trzeba będzie przekonać do siebie zdezorientowanych Polaków, dlatego w sztabach wyborczych trwają gorączkowe badania grup fokusowych, jakim językiem przemówić do Polaków, by zyskać jak najwięcej. Jeśli wyjdzie z nich, że PiS powinno eksploatować tragedię Lecha Kaczyńskiego, to PiS to zrobi. Jeśli z badań wyjdzie, że Platforma nie powinna obnażać słabości tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego, to tego nie zrobi ani ona, ani Palikot. Zrobią to media.

Czeka nas zatem interesujący czas. Szykuje się polityczna wojna postu z karnawałem. Jej wynik do końca nie będzie pewny, bo nie ma dla tej sytuacji jakiejkolwiek analogii. Nigdy nie zdarzyło się, by okoliczności towarzyszące kampanii prezydenckiej, były tak szczególne i nieoczekiwane. Ciekaw jestem pierwszych starć harcowników, którzy już wyruszyli badać teren. Zastanawia mnie, czy głośniej będzie brzmieć pieśń żałobna, czy bitewne tarabany. Ile obłudy wkradnie się w wypowiedzi kandydatów i jaka retoryka zwycięży. Nie sądzę, żeby polskie piekiełko nagle zastygło. Jedyna pociecha, że zaraz po wyborach są wakacje. Będzie można się zresetować.

www.eckardt.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Polityka