Maciej Eckardt Maciej Eckardt
61
BLOG

Czy Jarosław Kaczyński jest Warrenem Buffetem?

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 15

Rynki finansowe, niczym słynna społeczność międzynarodowa, zawładnęły arsenałem pojęć, mających porządkować świat i tłumaczyć jego skomplikowaną naturę, zwłaszcza na styku gospodarki i polityki. Każdego dnia w audycjach gospodarczych największych stacji telewizyjnych wyzierają z ekranów elegancko wyfraczeni młodzi, pełni zapału eksperci różnych domów maklerskich, banków czy towarzystw ubezpieczeniowych. Z marsowymi minami zauważają, analizują, prognozują.

Prawdę z ich ust spijają media, niosąc w lud funta kłaków warte analizy i domniemania. Kurs akcji zmalał, indeks poszedł w górę, inwestorzy się niepokoją, bessa za nami, a papiery dłużne rządu straciły na wiarygodności - z troską na twarzy recytują wyuczone formułki zaklinacze rzeczywistości. Wszystko to służy oczywiście wywieraniu wpływu na politykę, bo czyż można być obojętnym, kiedy zaniepokojenie lub uznanie wyrażają wpływowe rynki finansowe? Któż nie ulegnie tej presji i blichtrowi świątyń współczesnych finansów. Nawet sympatyczny premier Marcinkiewicz jedną ze swoich konferencji zorganizował na warszawskiej giełdzie, która nagrodziła go za to wzrostem notowań indeksu.

Jaki się okazuje, rynkami finansowymi można walić każdy rząd po głowie, bez szczególnych konsekwencji. Stały się one zgrabną gazrurką do naganiania opornych na nową świecką wiarę finansową, która - co warto zauważyć - ma wszelkie potrzebne jej atrybuty - swoisty uniwersalizm finansowy (tzw. finanse międzynarodowe), główne centra kultu (najważniejsze giełdy światowe), rytuał (misterium odbywające się między otwarciem i zamknięciem giełdy), kapłanów (maklerzy), parafie (domy maklerskie), świadomych wyznawców (posiadacze rachunków maklerskich) i kaznodziejów (tzw. eksperci i doradcy). Kiedy jeszcze dodamy do tego media propagujące wiarę finansową, możemy śmiało mówić o fenomenie.

Bożek nowej wiary, jak na bożka przystało, nagradza pojętnych i wiernych wyznawców (hossa) oraz karze (bessa) niezbyt rozgarniętych i uważnych parafian. Każdy z wyznawców rozpoczyna dzień od porannej medytacji (nabożne czytanie tabel kursów i indeksów) i taką samą medytacją dzień kończy. I choć wiara finansowa jest systematem niejednolitym, gdyż mamy w jej ramach różne ryty i proroków (często się zwalczających), to jednak zdołała wypracować swój kod porozumiewawczy i swoistą metafizykę.

Religia ta oraz jej wyznawcy nie znoszą, co ciekawe, rozdziału od państwa. Ba, dążą do swoistej teokracji, a w niektórych przypadkach wręcz fundamentalizmu. Mamy zatem państwa teokracji finansowej, które niosą w świat nową wiarę, a na ich czele nierzadko czynnych hierarchów finansowych, co w przypadku "wyznań niefinansowych" byłoby nie do pomyślenia. Nowa religia potrafi też bezwzględnie dyscyplinować. Gniew kapłanów na własnej skórze za odstępstwo od ortodoksji odczuła swego czasu nawet wierna córa finansowej oligarchii, którą jest Anglia, kiedy została wypchnięta z europejskiego koszyka walutowego przez guru finansów Georga Sorosa, płacąc miliardowe daniny na rzecz obrony rodzimej waluty.

Siłą nowej religii jest to, że łączy w sobie różne opcje i nurty polityczne. Ani lewica, ani prawica nie kwestionują prymatu giełdy nad sferą finansowo-gospodarczą, co najwyżej stosują inną egzegezę wybranych elementów systemu. Przychodzi im o tyle łatwo, że wiara finansowa nie jest systemem formalnie zhierarchizowanym i bardziej opiera się na punktach brzegowych, dając poszczególnym kaznodziejom wolną rękę, oczywiście w ramach wypracowanej tradycji.

Oczywiście to, co napisałem jest przerysowaniem i proszę ewentualnych tropicieli finansowej Bestii z Brukseli, kodów kreskowych i chipów na czole o nie uleganie tej wizji. Ma ona tylko dać oddech od namolnej agitacji i wróżenia z fusów kapłanów nowomowy ekonomicznej uprawianej w mediach elektronicznych, ku uciesze bardziej lub mniej świadomych akcjonariuszy, czyli wyznawców. A swoją drogą, skoro jesteśmy przy pojęciach finansowych, bardzo ciekawą mogłaby być propozycja zastosowania w naszym systemie polityczno-partyjnym tzw. opcji, z prawem jej realizacji przed upływem kadencji. Ciekawe, jak takie instrumenty polityczne (swoiste derywaty partyjne vel kontrakty futures) wyznaczałyby wartość danej partii. Takie swoiste instrumenty pochodne byłyby dla partii politycznych znacznie lepszą przesłanką do ustalania strategii, jej dyscyplinowania, niż wszystkie badania opinii publicznej razem wzięte. Instrumentem takim dysponowałby bowiem elektorat, który niezadowolony ze swoich wybrańców wiedziałby już jaki z niego zrobić użytek.

Utopia? Wartość (poparcie) dla partii ustalana za pomocą instrumentów pochodnych? Dlaczego nie, skoro Euronext, jeden z największych rynków instrumentów pochodnych w Europie, jako pierwszy zaczął onegdaj przebąkiwać o nowym instrumencie - kontrakacie futures na pogodę. Chodziło oczywiście o branże, których wyniki finansowe są uzależnione od warunków pogodowych (rolnictwo, energetyka, turystyka). Skoro biznes może zabezpieczać się stosownymi instrumentami przed ryzykiem związanym ze zmianami pogody, to równie dobrze z podobnego instrumentu mogliby korzystać wyborcy, zawczasu zabezpieczając się przed robieniem ich w bambuko przez partie desygnowane przez nich do parlamentu. Po co czekać aż cztery lata. Ale co na to powie społeczność międzynarodowa i demokracja? Strach pomyśleć.

Póki co, mamy przedterminowe wybory, a więc tradycyjne rozwiązanie. I co ciekawe, akcje firmy, która je ogłosiła i zaryzykowała oddając władzę, mocno poszybowały w górę. Czyżby Jarosław Kaczyński był polskim politycznym Warrenem Buffetem?

www.eckardt.pl
www.kamraci.org

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Polityka