"Lubimy spokój, bierność, boimy się jakiejkolwiek walki, z upodobaniem spoczywamy bez ruchu lub kołyszemy się na unoszącej nas fali, a tam gdzie dobro ogólne czy nawet nasze osobiste wymaga od nas śmielszego czynu, cofamy się przed nim i nie mając odwagi przyznać się do swego lenistwa lub niedołęstwa, wolimy uspokajać swe sumienie, okłamując siebie i innych, że czyn jest niemożliwy lub, że przyniósłby szkodę"
(Roman Dmowski "Myśli nowoczesnego Polska")
Patrząc na jakość życia publicznego w Polsce można dojść do wniosku, że w narodzie utrwalił się pogląd - skądinąd zrozumiały - że polityka, to taka dziedzina, która nie przystoi człowiekowi uczciwemu (a za takiego każdy Polak się uważa), więc trzeba na nią machnąć ręką i robić swoje. To wystarczyło, by do polityki najęli się ci, którzy nigdy nie powinni się w niej znalezć.
Zamiast ozdrowieńczego krążenia elit, niezbędnego dla właściwego funkcjonowania państwa, obserwujemy festiwal miernot, wyłonionych na zasadzie śpiewać (czyt. robić politykę) każdy może, trochę lepiej lub gorzej. A wszystko przez nasze narodowe lenistwo, zwłaszcza umysłowe, które nie ogarnia skutków tak prostej czynności, jak właściwe skreślenie kartki wyborczej.
Nie wszyscy z nas zdają sobie sprawę, że politykiem jest każdy dorosły człowiek, który stawia sobie cel przekraczający zwykłą biologiczną egzystencję. Bywa, że ktoś taki wyrasta ponad przeciętność, emanuje wewnętrzną siłą, która jest przywilejem nielicznych. Jako polityk pociąga za sobą ludzi, motywuje ich do działania nie na zasadzie prostych recept i roszczeniowej postawy, ale indywidualnego wysiłku oraz określonej myślowej perspektywy. Dlatego tak bardzo potrzeba nam dzisiaj ludzi przykładu, wielkich osobowości, zdolnych porwać za sobą społeczeństwo, zwłaszcza teraz, kiedy na firmamencie politycznym dominują indywidua spłycające poziom życia publicznego.
Kreowanie elit zdolnych odpowiedzialnie pokierować życiem państwowym po dziesiątkach lat prania mózgów jest zadaniem niewątpliwie trudnym, tym bardziej, że w każdym społeczeństwie tylko niewielka część populacji wykazuje właściwe predyspozycje intelektualne i moralne, by tymi elitami być. Stąd trudno spotkać na niwie publicznej ludzi wybitnie uzdolnionych, posiadających polityczny talent, osadzonych w narodowej tradycji, a jednocześnie pozbawionych politycznego nawiedzenia i syndromu oszołomstwa.
To po części wynik tego, że po przodkach odziedziczyliśmy charakterystyczne dla nas historyczne słabości, które sprawiają, że wolimy marzyć, a na poprawę swojego losu mamy tylko jedną receptę - narzekanie. Nie potrafimy wzorem innych narodów brać indywidualnej odpowiedzialności za losy swoje i kraju, choć - o paradoksie - dzięki migracji zarobkowej z tym pierwszym zaczynamy sobie nieźle radzić.
Nie jest niczym odkrywczym stwierdzenie, że era prawdziwych mężów stanu, przenikliwych polityków, minęła bezpowrotnie wraz z końcem II Rzeczypospolitej. Po niej nastali poputczicy ideologii, już z definicji obcej rodzajowi ludzkiemu, pozbawieni jakiejkolwiek intelektualnej i duchowej więzi z polskością. Rzeź elit, jaka się dokonała w latach 1939-1954 z rąk funkcjonariuszy dwóch totalitaryzmów, do dzisiaj skutkuje tym, że pełne krążenie elit się u nas nie odbywa, gdyż ich po prostu brakuje.
Rodziny, w których powinny się one narodzić i ukształtować, zostały przenicowane przez kataklizmy dziejowe, zdziesiątkowane i rozrzucone po świecie. Nie było zatem komu przekazać tej swoistej, jedynej w swoim rodzaju duchowej i intelektualnej kindersztuby, która chroniłaby nasze życie publiczne przed tym, co dzisiaj oglądamy. Ci z kolei, którzy głośno mówią o sobie, że elitami są, najczęściej nie mają z nimi nic wspólnego, ani w klasycznym, ani w historycznym ujęciu.
Nie odtworzymy elit, jeśli nie docenimy konieczności zwiększenia zamożności społecznej, jako jednego z podstawowych czynników ładu społecznego. Zwracał na to uwagę wybitny polski historiozof Feliks Koneczny, wskazując, że brak zamożności w pełnej społeczności wiedzie do obniżenia moralności.
Słusznie zauważał, że zamożniejszy ma uboższego pociągać górę oraz pytał - "czy przestaliby wszyscy być nędzarzami, gdyby się nikt nigdy nie wydostał na poziom zamożności? Uczciwe bogactwo stanowi drabinę, po której inni mogą się wspinać. Od tego jest bogactwo, by ubogim dawać zarobek, a gdy inaczej nie można, jałmużnę".
Dzisiaj słowa te weryfikuje życie i społeczne aspiracje, pobudzone jak nigdy dotąd materialną rywalizacją społeczeństw, kreującą człowieka zdrowego i szczęśliwego, zachłannie konsumującego swój czas, wypranego z głębszej refleksji, podążającego za modą, by być trendy.
Za fasadą takiego modelu życia kryje się antropocentryczna wizja człowieka, kuśtykającego po omacku w świecie wyimaginowanych protez duchowych i intelektualnych, której uległy tzw. elity. To do nich z pewnością można skierować przestrogi przywołanego wyżej Feliksa Konecznego, który przytomnie zauważał, że nie wystarczy odrzucić jedną ideologię, by uchronić się przed popadnięciem w drugą, równie podstępną. Potrzeba nam ciągłej uwagi, by nie dać sobie wmówić kolejnych utopii, których w dzisiejszym świecie nie brakuje. Dlatego tak bardzo są nam potrzebne prawdziwe elity.
Inne tematy w dziale Polityka