Maciej Eckardt Maciej Eckardt
62
BLOG

Kandydata do Sejmu uwag kilka

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 13

Stało się tak jak założył to Jarosław Kaczyński - sejm skrócił swoją kadencję, a prezydent momentalnie zarządził wybory na 21 października. Od tego momentu pełzająca kampania wyborcza nabrała rumieńców. Na szczęście dla wyborców będzie ona krótka. Być może będę jednym z kandydatów, któremu przyjdzie stanąć w szranki wyborcze. Oczywiście z dalszego miejsca, co wcale mnie nie martwi, a wręcz przeciwnie, krotochwilnie nastraja. W odróżnieniu od wielu kandydatów nie mam ciśnienia na poselski mandat, bo - odpukać - mam co robić, a brak wymarzonego mandatu nie będzie dla mnie oznaczać tragedii i niebytu. Niemniej garść uwag przedwyborczych rzucam, żeby nie było, że poglądów nie mam. Może kogo zdenerwuję, zwłaszcza z lewa, bo o to też chodzi, by się czasami poszczypać i politycznie wytarmosić. Dla zdrowotności i higieny rzecz jasna.

Polska wymaga ciągłej i permanentnej odbudowy, ciągłego i systematycznego umacniania, by szybkimi susami doganiać rozwinięte kraje europejskie. Nie da się wykluczyć z tego procesu szczególnej roli i pozycji państwa, jako instytucji uzbrojonej w wielkie prerogatywy i siłę, co dla mnie, skłaniającego się z definicji do ograniczania roli państwa, np. w gospodarce, jest pewną niedogodnością, acz na tym etapie sytuacją zrozumiałą. To właśnie państwo, czy się to komuś podoba czy też nie, ma dzisiaj w swoim ręku najważniejsze instrumenty służące rozwojowi gospodarczemu i infrastrukturalnemu. To ono decyduje o jego kierunkach w ujęciu strategicznym, a nie jedynie niewidzialna ręka wolnego rynku, jak chcieliby tego liberałowie. Dlatego ważne jest, jaki rząd i jaki premier kieruje nawą państwową i czy wystarcza mu sił i determinacji, by wspierać tych, którzy wypracowują dochód narodowy i czy ma on odwagę twardo bronić naszej suwerenności ekonomicznej poddawanej przemożnej presji unijnych przepisów, często bzdurnych i szkodliwych. O szansach wynikających z przynależności do Unii Europejskiej nie wspominam, bo rzeczą oczywistą jest, że trzeba je wykorzystać z nawiązką.

W tych wyborach ugrupowaniem, które mam zamiar wesprzeć jest Prawo i Sprawiedliwość. A to dlatego, że są tam środowiska i osoby, z którymi wiele mnie łączy i z którymi odnajduję wspólny język. Będę wspierał listę Prawa i Sprawiedliwości także dlatego, że plują na nie ci, którzy zawsze pluli na to co jest mi drogie i na to, co uważam za podwaliny życia narodowego. Będę wspierał PiS także dlatego, że w sprawie dla mnie istotnej dotrzymało danego mi słowa. Nie oznacza to, że zgadzam się we wszystkim z Prawem i Sprawiedliwością. Tak nie jest. Ale różnice, które tu występują należą do kategorii tych, które nie dystansują, a raczej pozytywnie ożywiają.

Wspierać wreszcie będę PiS także dlatego, że wymaga tego sytuacja polityczna i zdrowy pragmatyzm. Pragmatyzm rozumiany w klasycznym, narodowym ujęciu, daleki od chciejstwa i nieziszczalnych mrzonek. Nie pociąga mnie żar szaleństwa i błędni rycerze spod znaku LPR, z którymi kiedyś byłem związany, ani ich świat baśni i groteski. To nie są moje klimaty. Nie pociągają mnie również szlachetne intencje Prawicy Rzeczypospolitej Marka Jurka, którego sobie bardzo cenię, a który zrobił przykry, niestety, prezent tym, którzy liczyli na jego silny i jednoznaczny głos właśnie w ramach PiS-u, na przkór okolicznościom i słowom, które go zraniły. Tam było jego miejsce. Nie pociąga mnie także sojusz LPR-PR-UPR, bo jest to porozumienie desperatów, z których zwycięzko wyjdzie tylko jeden z nich - Roman Giertych. Skasuje ewentualną dotację budżetową, która przypadnie LPR, jeżeli oczywiście zdoła ona przekroczyć 3 proc. próg poparcia. Ot, cała filozofia Giertycha. Tak jak wycisnął z politycznych soków Kaczmarka, bo mu to było potrzebne, tak bez skrupułów wyciśnie Jurka i Korwina-Mikke, a następnie zrobi z nimi to, co zawsze robi - odstawi na bok i w najlepszym razie uda, że gości nie zna. Tyle wyborczych reminiscencji, czas na moje poglądy.

GOSPODARKA. Sięgając do historii, w patrzeniu na gospodarkę bliskie są mi poglądy Romana Rybarskiego, czołowego działacza narodowego, naukowca i polityka, którego myśl gospodarcza jednoznacznie wiązała program narodowy ze swobodą gospodarczą, sprzeciwem wobec etatyzmu, wszelkiego socjalizmu i wszędobylstwa państwa. Jego poglądy, choć formułowane przed dziesięcioleciami, mogą być, ze względu na swoją uniwersalność, bliskie nie tylko zwolennikom myśli narodowej, ale i tym, dla których słowo „wolność” w gospodarce nie jest pustym sloganem. Odczytane właściwie i roztropnie spożytkowane mogą poglądy Rybarskiego stać się wyciągniętą dłonią do tych, którzy naprawę państwa i swoją aktywność obywatelską widzą na gruncie swobody gospodarczej, która w pierwszym rzędzie decyduje o jakości życia obywateli i ich zaufaniu do państwa. I żeby nie być gołosłownym, zwłaszcza dla tych, którzy z Rybarskim nigdy nie mieli okazji się zetknąć, warto przytoczyć fragment jego książki “Idee przewodnie gospodarstwa Polski” napisanej w 1939 roku, z  rozdziału - Prawo a wolność i przymus w gospodarstwie, cyt.:

(…) Czasami nawet w ustawach wyraża się bardzo pięknie ogólne zasady, które na pierwszy rzut oka dają zupełne bezpieczeństwo obrotowi gospodarczemu, precyzują ściśle przypadki, w których może wkroczyć władza wykonawcza; ale gdzieś na końcu znajduje się artykuł, który mówi, że “w razie konieczności”, “potrzeby publicznej” itd., ta władza może robić wszystko, co chce. Bardzo wyraźnych ilustracji pod tym względem dostarcza nam dziedzina polityki i administracji podatkowej.

Gospodarstwo potrafi się przystosować nawet do bardzo ciężkiego systemu podatkowego; ale nie zdoła znieść, na dłuższą metę, niepewności podatkowej i dowolności władz podatkowych. Podatek stanowi jeden z elementów kosztów produkcji. Każde przedsiębiorstwo dąży do tego, by w swej kalkulacji miało jak najwięcej elementów stałych, by ryzyko było sprowadzone do właściwej miary. Kiedy dołącza się niepewność podatkowa, stawki podatków zaczynają skakać tak, jak kursy na giełdzie, kiedy można odbierać moc przyznanym ulgom, a władze podatkowe zaczynają wymierzać podatki nie na podstawie stwierdzonych danych, lecz zależnie od chwilowego zapotrzebowania pieniędzy przez skarb państwa, to wtedy życie gospodarcze zostaje sparaliżowane. W ostatecznym rezultacie także i skarb państwa na tym traci “. 

Klarowna i logiczna analiza niszczycielskich zapędów państwa, które zawsze ma przewagę nad podatnikiem. Jak widać, niezależnie od ustroju i kontekstu historycznego, prawidła opresji podatkowej są zawsze takie same. Dlatego wolność nie jest wymysłem pięknoduchów, ona jest koniecznością, bo się człowiekowi zwyczajnie należy jak psu zupa. Stąd od dawna już postuluję, być może nazbyt naiwnie, by na gruncie prawa podatkowego, każde wprowadzenie zmian w systemie podatkowym lub stawkach podatkowych skutkowało 4-letnim vacatio legis (powinien być to zapis konstytucyjny), na ich wejście w życie. Po to, by żadna władza, od lewa do prawa i na odwrót, nie mogła skasować ludziom ich ciężko zapracowanych pieniędzy, a jeśli już zdecyduje się na drenaż ich kieszeni, to żeby ludzie przez cztery lata mogli się przygotować no to, żeby oskubać się nie dać. Wolność gospodarcza człowieka, to dla mnie taka sama wartość konstytucyjna, jak pozostałe wolności wyszczególnione w konstytucji, ani gorsza, ani lepsza. Po prostu przynależna człowiekowi z definicji. Im szybciej ją się zapisze w konstytucji, tym lepiej.

PRAWO. Nie sposób rozpocząć jakiejkolwiek dyskusji o prawie bez odniesienia się do systemu w jakim ono funkcjonuje. To system prawny i jego stosowanie są podstawą państwa prawa, gdyż to właśnie tutaj ma miejsce najbardziej czuły styk interesów obywateli i państwa. W przypadku środowisk narodowych, konserwatywnych jak i katolickich, wyznacznikiem jakości systemu prawnego jest stopień jego zakotwiczenia w zasadach i ramach cywilizacji łacińskiej, a z tym w Polsce bywa kiepsko.

Na gmachu warszawskiego sądu widnieje zakurzony stary, niezbyt rzucający się w oczy napis: “Sprawiedliwość ostoją mocy i trwałości Rzeczpospolitej”. To, co do niedawna nazywano polskim prawem było raczej jego monstrualną karykaturą, zaprzeczeniem przejrzystego, jednoznacznego i skutecznego prawodawstwa. Uwikłane w układy przez kilkadziesiąt lat środowiska sędziów i prokuratorów, absurdalnie długie terminy procesów, niejasne i skandaliczne procedury, skandaliczne i niezrozumiałe wyroki - to wszystko tworzyło wrażenie, że polskiej Temidzie ukradziono wagę. Nowelizowane w niezrozumiały ustawy co rusz chwiały polskim systemem prawnym, wprowadzały anarchię, nad którą coraz trudniej było zapanować. To na szczęście się zmienia, choć największy atak i niechęć w tym zakresie przypuściła ta część środowiska prawniczego, która hołdowała dotychczasowej zasadzie – wiemy, że to bagno, ale my w tym bagnie całkiem dobrze prosperujemy.

Dlatego bez prawa jasnego, równego dla wszystkich bez wyjątku, rzadko modyfikowanego, jednoznacznego, a jednocześnie surowego i sprawiedliwego, nie sposób myśleć o naprawie państwa. Państwa, w którym łżący publicznie prokurator bez ceregieli lądowałby za kratkami, a przekupnego sędziego nie broniła korporacja i koledzy sędziowie. W sądach i prokuraturach trzeba wciąż dokonać wielu zmian, także wbrew korporacjom prawniczym, które w głównej mierze są odpowiedzialne za bałagan, jaki obserwowaliśmy i jeszcze obserwujemy w polskich sądach. Partykularne interesy, horrendalne stawki notarialne, adwokackie i sądowe, wciąż skutecznie czynią sprawiedliwość towarem wysoce deficytowym i komercyjnym. Tutaj wolność i konkurencja powinny być rozumiane jako złamanie ładu (a raczej nieładu) korporacyjnego, będące najskuteczniejszą de facto drogą przywrócenia obywatelom dostępu do wymiaru sprawiedliwości, bez narażania ich na nieuzasadniony drenaż kieszeni i czasu.

WOLNOŚĆ. W gospodarce to warunek konieczny, by jej krwiobieg pozbywał się zakrzepów i stanów zapalnych. Gospodarka to taka dziedzina, na której każdy Polak, obok polityki i zdrowia, zna się wyśmienicie. Na zawołanie sypie pomysłami, koncepcjami i…toczy żółć, kiedy przypomni sobie o ZUS-ie, Urzędzie Skarbowym i drogich kredytach w banku, o cenach benzyny nie wspominając. Z tej burzy obywatelskich mózgów wynika jedno - państwo jest wciąż za drogie, podatki za wysokie, administracja przerośnięta, a przepisy prawa do kitu. I jest to ludowa mądrość, która na szczęście, choć bardzo pomału, znajduje jednak ożywcze ujście w postaci zmienianych ustaw regulujących polskie życie gospodarcze. A ono nie znosi doktrynerstwa i dogmatów, gdyż jest przestrzenią, w której najpełniej mogą realizować się ludzie marzenia o dobrobycie. Mogą, o ile dokonują się w warunkach swobody.

Wszelkie naukowe ”izmy” (socjalizmy, keynesizmy, liberalizmy, monetaryzmy, neoliberalizmy, syndykalizmy, korporacjonizmy, itp.), to doktrynalne zaklinanie rzeczywistości i ubieranie zgrabnej “dziewczyny” jaką jest gospodarka w socjalistyczne drelichy, albo liberalne bikini. Pierwsze skutecznie krępują ruchy, a drugie, wprawdzie swobody nie ograniczają, ale nie na każdą okazję pasują. To porównanie jest oczywiście dużym uproszczeniem, niemniej pokazuje powszechny u części polityków brak zaufania do naturalnego biegu procesów gospodarczych, polityków, którzy w zależności od wiejących aktualnie wiatrów politycznych i sondaży przykręcają śrubę wolności lub ją poluzowują. I żeby nie było wątpliwości, mi również podoba się gospodarka w stroju bikini, odziana w prawną i ustawową prostotę, z pełną swobodą ruchów i wdzięcznie wyglądającą. Ale ta prostota i wdzięk nie ma nic wspólnego z bezwstydnym gospodarczo negliżem liberałów.

Na wolność w gospodarce nie mają monopolu liberałowie. Dla nich wolność to dogmat, dla mnie środek i przestrzeń do właściwego czynienia sobie ziemi poddanej. Krępowanie i dławienie każdego pomysłu, każdej inicjatywy, jest z gruntu nieskuteczne. Wolność gospodarcza nie bez powodu jest obok własności jednym z podstawowych filarów zdrowego, sprawnego państwa. Niekoniecznie trzeba dawać prawo każdemu podatnikowi do handlu bronią, ale - na Boga! - nie można mu kazać już przy zakładaniu działalności gospodarczej tracić kilku tygodni i masy pieniędzy, by zaspokoić biurokratyczną i fiskalną hydrę! To, na szczęście, dzięki obecnemu rządowi i i tzw. casusowi Kluski, zaczęło odchodzić w przeszłość.

Nie bójmy się słowa WOLNOŚĆ! Domagajmy się jej dla ludzi, w gospodarce, polityce, mediach i w zwyczajnym życiu, bo taki jest współczesny świat i emancypujący się, chcąc nie chcąc, człowiek. Warto zaufać Polakom, oni będą wiedzieli najlepiej, co z wolnością zrobić, bo ta WOLNOŚĆ siedzi w nich od pokoleń, zraszana obficie krwią, wymadlana, tracona i odzyskiwana. Trzeba nadać właściwy sens temu słowu, wykoślawionemu przez permisywne środowiska i media, przez tych wszystkich czcicieli “wolności”, która w ich wydaniu żadną wolnością nie jest. Nie warto też wchodzić z butami w życie prywatne Polaków, bo to czuła sfera. Zawsze grzeszyli i grzeszyć będą. Lepiej konsekwentnie i z taktem proponować konfesjonał, aniżeli wyprawy krzyżowe a'la LPR. Pilnujmy natomiast w życiu publicznym zwykłej przyzwoitości i standardów. Ale najpierw zacznijmy od siebie, róbmy ciągły rachunek sumienia na prawicowym podwórku, tak szczerze, bez kuglowania, tak by ludziom zawsze chciało się pójść razem z prawicą w przysłowiowy ogień.

ROLA PAŃSTWA W GOSPODARCE. Z pewnością nie wszystkim się to spodoba, zwłaszcza niektórym moim znajomym zezującym w lewo, ale rola ta powinna ograniczać się do roli strażnika wolności gospodarczej, równych szans uczestników obrotu gospodarczego i poza wyjątkowymi, ściśle określonymi ustawowo sytuacjami nadzwyczajnymi, do niczego więcej. Im mniej państwa i biurokracji w procesach decyzyjnych i koncesyjnych, tym lepiej dla jego siły i sprawności. Nie oznacza to, że państwo czy samorząd mają przestać być właścicielem lub współwłaścicielem firm o szczególnym dla nich znaczeniu. Tak nie jest nawet w krajach, w których wolność gospodarcza jest standardem. Jednak w sytuacji, gdy prywatny przedsiębiorca ma konkurować z państwowym molochem, utrzymywanym również z jego podatków, rodzi się niezdrowa zależność. Wtedy mamy politykę, koterie, partyjne szachy i przestrzeń dla  różnego rodzaju nadużyć i niejasności. Im mniej urzędniczej twórczości na styku z gospodarką, tym lepiej, także dla urzędników, którzy dzisiaj - a jakże! - zapowiadają, że na żadną odpowiedzialność majątkową za swoje błędne decyzje się nie zgodzą. Opór materii przed jaką stanęło Prawo i Sprawiedliwość w tym zakresie jest nielichym wyzwaniem. Warto w tym miejscu zacytować przywoływanego wyżej Romana Rybarskiego, cyt.:

(…) Jeżeli się chce zachęcić wytwórczość prywatną, by lokowała kapitały w wielkich inwestycjach, by angażowała się w przedsiębiorstwach, które dopiero po długich latach zaczną dawać owoce, nie można utrzymywać sfery gospodarczej wolności w ciągłym zawieszeniu. Jeżeli ktoś nie wie, czy jego przedsiębiorstwo za pewien czas nie ulegnie wywłaszczeniu, jeśli nie ma pewności, że za roku lub dwa nie wystąpi do konkurencji z nim uprzywilejowane państwowe przedsiębiorstwo, nie będzie miał ochoty do nowych przedsięwzięć. Zamiast stać się czynnym przedsiębiorcą, woli być biernym kapitalistą.

PODATKI. Tematem, którym na okrągło żyją miliony Polaków są podatki. To wrażliwy i najbardziej widoczny oraz odczuwalny w świadomości społecznej instrument państwa do ściągania należności koniecznych do jego funkcjonowania. Truizmem jest dzisiaj twierdzenie, że podatków powinno być jak najmniej i jak najniższych. Podatnik w polskich warunkach, to notorycznie oskubywany Numer Identyfikacji Podatkowej, chłostany radosną twórczością urzędników skarbowych, który najczęściej ma świadomość, że płaci tylko jeden podatek - dochodowy. Nie wie, że państwo w postaci różnego rodzaju podatków pośrednich wyciąga mu pieniądze, które sam mógłby spożytkować znacznie rozsądniej. Stara i sprawdzona zasada mówi, że im mniejsze podatki, tym tańsze państwo. Im tańsze państwo, tym - wbrew pozorom - bardziej skuteczne.

Stawki podatku dochodowego w polskich warunkach mają wtórne znaczenie, ważniejsze są progi podatkowe, które aparat fiskalny ustawia w zależności od potrzeb państwa, a właściwie jego urzędników. Warto może, także w naszym środowisku, podyskutować nad zaletami i wadami dwóch progów podatkowych lub podatku liniowego, a w przypadku osób prawnych, podatku obrotowego lub od kapitału, co skutecznie mogłoby ukrócić wszelkie kombinacje przy mnożeniu kosztów i transferu zysków za granicę. Nie ukrywam, że wiele z pomysłów pani prof. Zyty Gilowskiej w tym zakresie jest mi miłych, zwłaszcza, że jest i mam nadzieję że wciąż będzie ministrem finansów.

Warto być może poruszyć lawinę i zapytać czy akcyza, kontyngenty i limity, są w ogóle potrzebne, a jeśli tak, to jakie i dlaczego. To właśnie akcyza na paliwo i jej zróżnicowane stawki w zależności od rodzajów paliwa, kompletnie destabilizowały polską gospodarkę, hodując mafie paliwowe oraz uzależniając nasz rynek paliw od dziwnych dostawców i służb specjalnych. O skandalicznej jakości paliwa lanego do naszych baków nie warto nawet wspominać, ale to jest właśnie między innymi cena za to, że “chłopcy” z ferajny bezkarnie ochraniani przez polityczny układ buszowali w dżungli nienormalnych i celowo mąconych uregulowań prawnych.

I na koniec tego wątku - oczywistym jest, że deklaracja podatkowa powinna mieścić się na jednej stronie formatu A4. Nie ma powodów, by w normalnej gospodarce i państwie, które powinno mieć zaufanie do swoich obywateli marnować hektary lasów na nic nie znaczące rubryki, załączniki i tabelki. Ceną za prostotę i zaufanie państwa do obywatela w tym zakresie powinny być bardzo surowe sankcje za podawanie nieprawdziwych danych lub ukrywanie dochodów. Tu państwo powinno wkraczać z pełną determinacją i surowością. Kłamstwo w deklaracji podatkowej powinno być traktowane, jako przestępstwo przeciwko państwu i obywatelom.

NIERÓWNOŚCI SPOŁECZNE. Były, są i będą. Wbrew pozorom są siłą napędową dziejów. Pilnować jedynie trzeba, by nie pogłębiały się i nie powstawały w wyniku patologii gospodarczej, walki klas, poprawności politycznej, braku równych szans, czy opresji podatkowej. Istnienie warstw zamożnych nie jest żadnym zagrożeniem dla sprawiedliwości i kondycji życia społecznego, o ile do swoich majątków doszły one drogą uczciwą i wielopokoleniową. Ich istnienie ma swój głęboki sens. Zwracał na to uwagę wybitny polski historiozof Feliks Konieczny, wskazując, że brak zamożności w danej społeczności często wiedzie do obniżenia moralności (ciekawa dyskusja mogłaby się tu wywiązać), co niestety obserwujemy dzisiaj gołym okiem. Słusznie zauważał, że to zamożniejszy ma uboższego pociągać górę, pytając: czy przestaliby wszyscy być nędzarzami, gdyby się nikt nigdy nie wydostał na poziom zamożności. Uczciwe bogactwo stanowi drabinę, po której inni mogą się wspinać. Od tego jest bogactwo, by ubogim dawać zarobek, a gdy inaczej nie można, jałmużnę. Tyle Konieczny. Właściwie odczytany skłania do postawienia pytań o zakres pomocy państwa w walce z ubóstwem, wykluczeniem społecznym, dyskryminacją, czy zrządzeniami losu, które każdego przecież mogą wpędzić w biedę i sytuację bez wyjścia.

Tu rodzi się oczywiste pytanie, czy tylko państwo powinno mieć monopol na obracanie publicznym groszem w zakresie polityki społecznej. Czy nie warto, używając modnego ostatnio słowa, dywersyfikować strumienia pieniądza płynącego na pomoc społeczną i dać szansę na zajmowanie się nią znacznie skuteczniejszym i tańszym na tym polu instytucjom kościelnym, fundacjom, stowarzyszeniom oraz organizacjom określanym mianem pożytku publicznego. Na szczęście wiele się tu zmieniło i ten proces trzeba pogłębiać. Co roku ogłaszane są konkursy i granty dla organizacji, które działalność na rzecz ludzi w potrzebie czują znacznie lepiej niż państwo, a nawet samorząd, których koszty działalności są nieporównywalne z kosztami generowanymi przez instytucje państwowe świadczące usługi w zakresie pomocy społecznej. Przejrzystość takiej formy, uczciwość zasad, a przede wszystkim skuteczność, to elementy, które przesądzają o stopniowym odbieraniu państwu monopolu na “zwalczanie” biedy, którą samo zresztą potrafi fundować swoim obywatelom, np. poprzez złe prawo gospodarcze.

Chcę państwa, które będzie traktowało obywatela jak partnera. Chcę państwa prostego w swojej strukturze, a przez to silniejszego. Symbolem zmiany będzie dla mnie moment, gdy urzędnik podatkowy grzecznie odpowie na wątpliwości podatnika, wskaże najwłaściwsze rozwiązanie, zamiast bez zastanowienia nasyłać na niego kontrolę. Na szczęście pomału zaczyna się to zmieniać. Wciąż za wolno i wciąż za mało. Chciałbym te zmiany przyspieszyć. Bo człowiek potrzebuje przestrzeni dla siebie, na różnych poziomach swojej egzystencji i państwo nie powinno mu tej przestrzeni odbierać. Bo człowiek potrzebuje wolności, tej prawdziwej, a nie deklarowanej i wykoślawianej. Bo wolność, jak stwierdził w pamiętnych słowach Jan Paweł II, jest człowiekowi nie tylko dana - ale i zadana. A skoro jest ona zadana człowiekowi, to zadana jest również państwu, jako instytucji budującej i chroniącej ład społeczny.

 „Jeden drugiego brzemiona noście” – pisze św. Paweł do Galatów (6, 2), a słowa te mają wielką nośność. „Jeden… drugiego”. Człowiek nie jest sam, żyje z drugimi, przez drugich, dla drugich. Cała ludzka egzystencja ma właściwy sobie wymiar wspólnotowy – i wymiar społeczny. Ten wymiar nie może oznaczać redukcji osoby ludzkiej, jej talentów, jej możliwości, jej zadań.

Właśnie z punktu widzenia wspólnoty społecznej musi być dość przestrzeni dla każdego. Jednym z ważnych zadań państwa jest stwarzanie tej przestrzeni, tak aby każdy mógł przez pracę rozwinąć siebie, swoją osobowość i swoje powołanie. Ten osobowy rozwój, ta przestrzeń osoby w życiu społecznym jest równocześnie warunkiem dobra wspólnego.

Jeśli człowiekowi odbiera się te możliwości, jeśli organizacja życia zbiorowego zakłada zbyt ciasne ramy dla ludzkich możliwości i ludzkich inicjatyw – nawet, gdyby to następowało w imię jakiejś motywacji „społecznej” – jest, niestety, przeciw społeczeństwu. Przeciw jego dobru – przeciw dobru wspólnemu. 
 
(Jan Paweł II, Homilia podczas Mszy św. do świata pracy, Gdańsk, osiedle Zaspa 12 VI 1987 r.)

www.eckardt.pl
www.kamraci.org

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Polityka