1 listopada. Dzień szczególny. Coś wewnątrz kołata, przypomina, przymusza do refleksji. Przywraca i wyostrza pamięć o tych, którzy odeszli. Odtwarza z mroków niepamięci bliskich, ale także tych, o których zdawałoby się zapomnieliśmy, których kontury ledwie majaczą na obrzeżach naszych wspomnień. Powracają wyblakłe i pożółkłe od patyny niepamięci twarze ciotek z czasów dzieciństwa, które umilały nam chwile cukierkami, powracają dostojne i pełne ciepła spojrzenia prababć i pradziadków, którzy odeszli, zanim mogliśmy ich lepiej poznać i zadać mądrzejsze pytania. Przewijają się twarze i postaci towarzyszy dziecięcych zabaw, którzy nie doczekali dorosłości, a z którymi smakowaliśmy świat cukrowej waty, niedojrzałych jabłek z ogrodu sąsiada, solidarnie podartych spodni na płocie i rowerowych wypraw. Oni wszyscy odeszli. Do świata ciszy i spokoju. Dyskretnie i po cichu ulotnili się z naszego życia zasiawszy przedtem w nas ziarno pamięci, które ciągle wzrasta. Tak jak dzisiaj.
Wracają wspomnienia chwytające za serce, szarpiące strunę jakiegoś niespełnienia i tęsknoty za tymi, do których chcielibyśmy się znowu przytulić, posłuchać ich głosu, popatrzeć na nich, po prostu być z nimi… Zamieszkują w naszej pamięci, przysypywani kurzem niepamięci dnia codziennego. Nie narzucają się nam, bo wiedzą więcej niż my, wiedzą jak „tam” jest i czekają na nas. Czasami proszą dyskretnie modlitwę, bo jest ona dla nich pomocą i wsparciem, ciepłem jakie możemy im ofiarować - nienazwaną formą miłości, która przenika przez śmierć.
Na co dzień rzadko kto myśli o tym, że zegar naszego życia zaczął odmierzać czas od chwili naszych narodzin. W dobie niezwykłych osiągnięć techniki, kiedy informatyka zaczyna regulować nasze życie, a zdrowie i zadowolenie z życia są atrybutami szczęścia, śmierć ze swoją nieuchronnością, nierozpoznana przez dostępne człowiekowi instrumenty, uwiera.
Z jednej strony spowszedniała i zbanalizowana przez kulturę masową, z drugiej wzbudzająca obawę i niepewność, gdy człowiek zostaje sam na sam z myślami znanymi tylko jemu, pośród pytań, od których nie sposób uciec.
W jakimś sensie życie samo przygotowuje nas na ostateczność. Wraz z wiekiem staje się to pełniejsze i wyraźniejsze. I być może dlatego natura starzenia się polega właśnie na psychicznym wyciszeniu się, refleksyjności i w końcu na pogodzeniu z nieuchronnością. To ludzie starsi najlepiej wiedzą, co oznaczają noce spędzone na rozmyślaniach, samotności i czuwaniu, kiedy dynamika życia zostaje zastąpiona dynamiką przeczuwania, wyostrzającą te zmysły, które u młodych zagłusza hałaśliwa codzienność, ich tężyzna i witalność. A gdy jeszcze choroba, często nieuleczalna, podcina ostanie lata życia, wtedy dogasające życie nabiera, jakby na przekór, owego niesamowitego blasku, widocznego jedynie dla tych, którzy widzą człowieczeństwo w pełnym wymiarze, jako odbicie tego co nas czeka za bramą wielkiej ciszy.
Za rok znowu będzie listopad, a w miesiącach go poprzedzających odejdzie na zawsze ktoś z naszych bliskich, jakiś wielki mędrzec i wielki przywódca. Nie wezmą nic z tego świata. W proch się obrócą…
Pociechą niech będzie dla nas mądra inskrypcja wyryta na zboczach Alp, którą uwiecznili na miejscu śmierci alpinisty jego najbliżsi przyjaciele:
„Nie pytamy dlaczego nam go zabrałeś, ale dziękujemy Ci, że nam go dałeś”.
Inne tematy w dziale Polityka