Maciej Eckardt Maciej Eckardt
57
BLOG

"Kobietony" i kobiety

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Kultura Obserwuj notkę 3

Swego czasu Jacek Kurski z PiS-u dokonał rzadkiej urody rozróżnienia semantycznego, dzieląc płeć piękną na „kobiety” i „kobietony”. Co miał na myśli przezornie nie zdradził, wywołując zrozumiały harmider i medialną biegunkę. Znając jego poglądy nie trudno domyślić się, że „kobietony” to postaci społecznie wyzwolone, wolnomyślicielsko czupurne, wolne od dogmatów, karmiące się walką płci i zdegustowaniem na punkcie samczej populacji. W tym ostatnim przypadku nie bez przyczyny, co jako przedstawiciel trefnej części populacji z przykrością stwierdzam. Ale nie o tym chciałem.

Nie wspominałbym o tym wszystkim, gdyby nie fakt, że spotkałem niedawno „kobietona”. Wyglądał jak na niego przystało, czyli miernie. Nadrabiał wyszczekaniem, tupetem i nonszalancją. W grubych obcisłych dżinsach i gryzącej się z nimi bluzce, zza denkowatych szkieł wciśniętych w czerwone oprawki, starał się mnie przekonać, że kobiety w Polsce wiodą los obywatelek Iranu i Arabii Saudyjskiej, i że jeszcze tylko chwila, kiedy „faszystowski” rząd wprowadzi obowiązkowe czadory i kwefy. Nieśmiało zasugerowałem, wymownie wpatrując się w “kobietona”, że to wcale nie takie głupie. Niezrażony “kobieton” perorował jednak dalej, utyskując na zakaz aborcji, homofobię i dyskryminację płciową, podpierając się niezbędnikiem intelektualnym made in Senyszyn.

Jak mogłem starałem się współczuć "kobietonowi", twierdząc, że to oczywisty skandal, iż „kochający inaczej” nie mogą w faszystowskim kraju cieszyć się przydziałowym potomstwem płci pokrewnej, tudzież nie mogą brać ślubów, co jest jawnym skandalem i władzy nadużyciem. Im dalej płynąłem w krytyce panujących wstecznych stosunków społecznych, tym bardziej “kobieton” się zapalał i przyznawał mi rację, sugerując, że nadałbym się do polityki, bo jak na faceta, to całkiem do rzeczy gadam. Skromnie załopotałem powiekami, bo to i zaszczyt wielki i odpowiedzialność.

Nieśmiało zapytałem “kobietona”, w jakiejże to postępowej formacji mógłbym swoją świeżo odkrytą smykałkę społeczną zwiwisekcjonować? Oczywiście w „Zielonych”, odpowiedział zdziwiony moją niewiedzą “kobieton”. I kiedy już miałem dobijać politycznego targu, tuż obok przeszło, a właściwie przepłynęło, przecudnej urody dziewczę, ubrane w lekką zwiewną sukienkę, uśmiechnięte radośnie, omiatając figlarnie mnie i “kobietona”, wywołując znane całemu samczemu ciemnogrodowi tak zwane "zjawisko". Żal było nie odprowadzić wzrokiem czegoś tak oczom wdzięcznego… i odpowiedzieć uśmiechem na uśmiech.

Nie wiedzieć czemu “kobieton” stał się nagle oschły, mrożąc mnie zwężonym syczącym wzrokiem. Poczułem jak moja świeżo zadzierzgnięta polityczna kariera obraca się w gruzy… W oczach “kobietona” wyczytałem pogardliwe – facet! Znaczy się nierogacizna.

“Kobieton” poszedł. Chwilę postałem. Ruszyłem, jak zawsze gdy jestem na mieście, do księgarni… bo lubię grzebać w książkach.  Tam pośród regałów stało… dziewczę, które skutecznie, acz mimochodem obróciło w pył moją karierę. Miało w ręku „Spór o prawdę istnienia – listy Edyty Stein do Romana Ingardena”. Spojrzała w moją stronę, uśmiechnęła się. Odwzajemniłem. To była Kobieta, nie “kobieton”.

Bo czyż nie miał racji Stanisław Wasilewski, kiedy przed bardzo wielu laty, pisząc o siedmiu duszach kobiety, przytomnie zauważał:

Staje mi czasem przed oczyma ta prosta, odwieczna, a jednak nieprawdopodobna prawda:

Oto człowiek, który „ziemię przemierzył i głębokie morze”, człowiek wiedzący, „jako wstają i zachodzą zorze”, człowiek, który wynalazł radiotelefonję, samoloty bez silnika i znakomite konserwy ananasowe, kuchnie gazowe, skarpetki jedwabne, sowiety, narty, podatek majątkowy, maszynę do szycia i dancingi, ten oto człowiek, król świata. Wobec problemu kobiety staje zawsze taki sam mądry, jak był za czasów jaskiniowych, kiedy stara włochata wiedźma, okryta skórą ichtjosaura (z którym przedtem zdradzała małżonka), pozamiatała nagle gałęzią jaskinię i urządziła pierwszy na świecie „żur-fix”.

Tyle tysięcy lat i nie dał rady! Tyle tysięcy lat, a one ciągle swoje! Wodzą za nos świat, historię i nas! I czy Ekklesjasta, czy Marceli Proust, mędrzec z Mahabharaty, czy Anatol France, wszyscy stoją jednako bezradni. Medycyna dzisiejsza umie wstawić człowiekowi sztuczny żołądek i namiastkę serca, w Szwajcarji nauczono się wyrabiać ementalera bez dziurek i skórek, w ślicznych kolistych pudełkach, w ogóle ludzkość umiała sobie cudownie urządzić życie. Nauka doskonale radzi człowiekowi, jak ma żyć z tem wszystkim, z tem sztucznem sercem, żołądkiem, z tym ementalerem, więc czemuż u diabła nie potrafi go nauczyć, jak sobie dawać radę z kobietą?… Diabelnie głupia, upokarzająca zagadka.

Właśnie… Choć kto wie, czy do rozwiązania tej zagadki los nie zesłał nam akurat “kobietonów”, jako punktów odniesienia. Bo między “kobietonem” a facetem nigdy nie zdarzy się to, co w wierszu Adama Asnyka – „Między nami nic nie było”. Nie zdarzy, bo “kobieton” i facet, to rzeczy nieprzystawalne, na siebie nie zachodzące i niekompatybilne… Co innego kobiety… ale te, jak już wiemy, są ową głupią i upokarzającą zagadką.

Między nami nic nie było!
Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych,
Nic nas z sobą nie łączyło
Prócz wiosennych marzeń zdradnych;

Prócz tych woni, barw i blasków
Unoszących się w przestrzeni,
Prócz szumiących śpiewem lasków
I tej świeżej łąk zieleni;

Prócz tych kaskad i potoków
Zraszających każdy parów,
Prócz girlandy tęcz, obłoków,
Prócz natury słodkich czarów;

Prócz tych wspólnych, jasnych zdrojów,
Z których serce zachwyt piło,
Prócz pierwiosnków i powojów
Między nami nic nie było!

Zaczytajmy się w tym wierszu jeszcze raz… jest tego warty.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura