Tomasz Lis zatoczył koło i - jak podają media - wraca triumfalnie do programu 2 TVP. Tej telewizji, z której wyfrunął w świat i którą jeszcze niedawno chłostał i batożył, siedząc w wygodnym polsatowskim fotelu. Batożył za upolitycznienie, przaśność, jednostronność i uprawianie kaczyzmu. Rwał pukle z lanserskiej fryzury, że media publiczne to parodia wolności, a jedyną jej oazą są telewizje prywatne. Ufryzowany na Toma Cruise’a wdzięczył się i błyszczał, w cielęcość wprawiał dziennikarskie siusiumajtki, troskał się w książkach o Polskę, brylował i szczęki ludziom z podziwu opuszczał. Ot, taka nasza nadwiślańska Oprah Winfrey w pekaesach.
Aliści szczęście nie trwało długo, bo z dnia na dzień sążnistego kopa wymierzył Lisowi sam Zygmunt Solorz, zmęczony obsesjami gwiazdeczki na punkcie Kaczora i Ziobry. Z miejsca też Lis zrobił spodziewany gewałt, bo kto to widział tak potraktować szacowny dziennikarski zadek, niekwestionowaną wyrocznię i międzynarodowy autorytet. Rozcierając obolałe półżyta, upadły gwiazdorek z miejsca rozpoczął akcję defamacyjną, kapując do „Newsweeka”, że za kopniakiem Solorza stała brudna polityka i PiS. Grzmiał, że prawdziwą stawką w jesiennych wyborach będzie demokracja i wolność słowa w Polsce. Powiało grozą, a starszym widzom w oczach stanął stan wojenny, koksowniki na ulicach i czołgi na rogatkach. Tak oto zareagował gwiazdor na wieść o tym, że się kończy kasa i robota. Nie żadna wolność, tylko najzwyczajniej kasiora. A nie od dziś wiadomo, że tam gdzie kasiora, tam dla niektórych zaczyna prawdziwa wolność.
Tomasz Lis należy do tej kategorii żurnalistów, którzy uwierzyli, że są demiurgami i kreatorami rzeczywistości. Stanowią crème de la crème medialnego lansu i inteligenckiego sztafażu, o jasno określonym bagażu ideologicznym. Zafascynowany – jak sam wyznał - profesorem Geremkiem, przejął on niego ogląd świata i jego interpretację. W sprawczą moc Lisa, oprócz niego samego, uwierzyła również państwowa telewizja pod wodzą pociesznego Andrzeja Urbańskiego, która niczym tania dziewka - niepomna na batożenie, kuksańce i publiczną obmowę - postanowiła wpuścić na wizję wyleniałego gwiazdora, oferując mu nielichą kasiorę i własny program. Znaczy się wolność jednak jest.
W tak zwanym międzyczasie okazało się, że Lis wystawił do wiatru Mariusza Waltera (TVN), który mniemał, że właśnie w jego stacji wyląduje gwiazdor wszechczasów. Z rozbrajającą szczerością Lis wyznał na łamach „Dziennika”, że owszem “była propozycja z TVN i wstępne trzy rozmowy. Ale negocjacji nie było i o pieniądzach nie rozmawialiśmy“. Tym samym Mariusz Walter i jego stacja przeszli przyspieszony kurs odzierania ze złudzeń, bo jak podaje ten sam „Dziennik” - Nie chodziło tylko o to, że wybrał telewizję publiczną, którą w ostatnich kilkunastu miesiącach wyjątkowo ostro atakował, ale też o to, że nie poinformował o swojej decyzji Piotra Waltera. Tym bardziej, że łączy ich prywatna znajomość. No cóż, przyganiał kocioł garnkowi.
Mamy zatem nudnego Lisa w wyjątkowo nudnej TVP, bo Tomasz Lis po prostu non olet. To kolejny powód dla którego z oferty, jaką daje mi mój telewizor, od dawna konsekwentnie wybieram Animal Planet, Discovery, National Geographic, TCM, Cartoon Network i Mezzo, do czego i państwa zachęcam.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka