Marszałek Piłsudski interesował się żywo zagadnieniami metapsychicznymi, doznawał w ciągu życia licznych samorzutnych przejawów psychicznego i fizycznego mediumizmu (przeczucia, wizje przyszłości, akty telepatycznego poznania, zjawiska telekinetyczne) i kilkakrotnie czynił sam doświadczenia ze sławnym jasnowidzem inż. Ossowieckim – informuje w wielce oryginalnej przedwojennej książce Ludwik Szczepański („Cuda współczesne”, Wydawnictwo „Natura i Kultura”, Kraków 1937). Biorąc ją do ręki byłem pewien, że po chwili ją odłożę, a to dlatego, że nie pałam szczególnym zapałem do zgłębiania zjawisk mediumicznych, lewitacyjnych, zagrzebywania się fakirów, czy też ekstaz.
Atoli, przeglądając spis treści, wzrok mój padł na wielce interesujący rozdział, a właściwie dodatek – „Zjawiska metapsychiczne w życiu marszałka Piłsudskiego”. Przyznacie Państwo, że trudno nie zerknąć do czegoś takiego, zwłaszcza, że tyczy to postaci historycznie kanonizowanej, mającej swoich głośnych i namiętnych wyznawców, a nawet kontynuatorów. Wiedziony wrodzoną ciekawością zajrzałem. Już na wstępie dowiedziałem się rzeczy ważkiej: Jak wielu genialnych ludzi, Marszałek sam posiadał w wybitnym stopniu zdolności metapsychiczne i był, jak dawniej mówiono, wysoce „sensytywny”, to znaczy: mógł w pewnych chwilach posługiwać się utajonymi władzami ducha, dochodzić do poznania bez pośrednictwa znanych zmysłów, wyczuwać przyszłość (przeczucia), sięgać w świat podświadomości a raczej „nadświadomości”… Nieźle, Marszałek prekursorem New Age. Kto by pomyślał.
Jednak takie postawienie sprawy byłoby krzywdzącym uproszczeniem. Zdolności „Ziuka”, jak się okazuje, były dużo większe, niż się to jego największym apologetom wydawało i wydaje. To, że posiadł zdolności porównywalne z samym Yodą z filmów Georga Lucasa, powiedzieć bym się jednak nie ośmielił, ale że był do tego na najlepszej drodze, to i owszem. Wprawdzie mieczem świetlnym Komendant natenczas nie wywijał, a jedynie ułańska szablą, niemniej w sferze ducha i kiełznania mocy, podobieństwa wydają się… oczywistą oczywistością. Oddajmy zresztą głos autorowi książki:
Świat pozazmysłowy pasjonował Marszałka. Jako na jeden z wymownych faktów swojego z tym światem kontaktu, wskazywał Marszałek wtedy na następujące opowiedziane tego wieczoru (podczas wizyty Piłsudskiego u prof. dr Wacława Jasińskiego w Druskiennikach w 1925 r. - moje) zdarzenie: Dziać się to miało w Belwederze. – Otóż pewnej nocy, kiedy wszyscy już wokół spali, Marszałek, wstawszy od biurka, przy którym pracował, skonstatował – biorąc do ręki papierosa – że zużył wszystkie zapałki. Ponieważ był namiętnym palaczem, odczuł brak zapałki wyjątkowo silnie. Nie chcąc nikogo budzić, przeszukał nie tylko biurko i stojące na nim drobiazgi, ale także kieszenie i popielniczkę, gdzie spodziewał się znaleźć nieużytą zapałkę. Gdy nie dało to rezultatu, począł Marszałek myśleć, jakimby sposobem ogień zdobyć. I przyszło Mu na myśl użyć do tego celu „Tajemniczego wysłańca”. Podszedłszy do okna, całą siłą woli zwrócił się o ogień do „niewidocznego” – i za chwilę na środku biurka, przy którym stał z niezapalonym papierosem, znalazł – pudełko zapałek. Marszałek zaznaczył, że był wtenczas wyjątkowo spokojny i że całe opowiedziane zdarzenie odbyło się jakby na jawie. – Wzmiankował także, że często komunikuje się ze swymi poległymi żołnierzami. Tyle prof. Jasiński.
Zaiste, można popaść w rozterkę, skoro „wybawca Ojczyzny”, spiż i posąg narodowej dumy, pomylił ordynansa z jakimś „niewidocznym”, teleportując na swoje biurko pudełko zapałek, ale co tam, w końcu jako naród lubimy niesamowitości. Pomijając sprawę zapałek, dowiadujemy się również, że podczas bytności w Belwederze „Ziuk” słyszał różne inne dźwięki, szurania i hałasy… Tłumaczył je sobie nadzwyczaj prosto – że to musi być jakaś materializacja moich sił duchowych, czy nerwowych… a to dlatego, że owe zjawiska zawsze się potęgowały wtedy, gdy byłem zirytowany. Oczywiście Marszałek nie byłby sobą, gdyby ograniczał się jedynie do słuchania nocnych stukotów i kładzenia pasjansa. Jak na prawdziwe medium przystało, doświadczał wirujących talerzyków i kontaktów z zaświatami, o czym wspomina gen. Wieniawa-Długoszowski, przywołując pamięcią grudniowy wieczór 1915 roku, a więc z czasów świetności I Brygady, kiedy to Marszałek żachnął się na nieudolne kręcenie talerzykiem przez towarzyszących mu oficerów, cyt. (tekst długi, ale jakże uroczy):
– Dosyć tego bałaganu, moi panowie. Może byśmy tak spróbowali w jakiś rozumny sposób ułożyć i poprowadzić wasze pytania. Bijemy się z Moskalami. Gdyby tak zaprosić do nas jakiegoś Rosjanina, może zechciałby porozmawiać z nami o sprawach bardziej żywotnych i bezpośredni nas interesujących?
Nikt chyba nie wątpi, że projekt Komendanta został przyjęty przez aklamację. Rozdokazywana banda sztabowców uciszyła się w mgnieniu oka, Komendant zaś swoim zwyczajem, to jest lakonicznymi zdaniami, regulował dalszy ciąg niepoważnego dotąd eksperymentu:
– Kto z waszego grona jest Galicjanuszką, nie znającym języka rosyjskiego?… Wieniawa i Dobrodzicki… Dobrze. Wieniawa i Dobrodziki będą trzymali talerzyk. W ten sposób unikniemy czynnika domyślności, świadomego kończenia zaczętych słów, oraz zdań. Poza tym w celu zapewnienia zupełnej bierności obu wymienionych mediów, zobowiążemy ich, by nie patrzyli na alfabet i śledzili za wskazywanymi przez talerzyk literami. Za nich będzie to robił Sosnkowski, który bez styczności z talerzykiem będzie notował literę za literą, w milczeniu, nie zdradzając ich sensu ni znaczenia. Pozostali panowie ograniczą się do roli milczących świadów… Pytania będę zadawał ja sam po rosyjsku, jeśli się raczy jakowyś rosyjski personat. Od czasu do czasu będziemy sprawdzali sens, czy też bezsens, notatek Sosnkowskiego.
W myśl dyspozycji Komendanta Adam Dobrodziki i ja zasiedliśmy nad talerzykiem, szef z ołówkiem i notesem stanął w pogotowiu obok nas.
– Wot priszołby k’nam – odezwał się w ogólnej ciszy Komendant – kakoj niebut ruskij gienierał. Pogoworiliby my s nim po duszam.
Talerzyk pod naszymi rękami zaczął powoli krążyć, po tym wykonał kilkanaście zdecydowanych ruchów i zatrzymał się.
– No cóż, szefie – zwrócił się Komendant do Sosnkowskiego – co tam u pana wyszło?
– Zdjes gienierał Liniewicz – odczytał szef ze swoich zapisków.
– Liniewicz? Czyżby ten znany z wojny japońsko-rosyjskiej? Obok Kuropatnika jeden z dowódców – odezwało się kilka głosów.
– Cisza panowie! – nakazał Komendant, a po tym znów w języku rosyjskim:
– Tak wy gienierał Liniewicz, adin iz rukowoditielej Rusk-japońskoj wojny? Moje pocztenje wasze prewoschoditjelstwo.
Nastąpił szereg ruchów talerzyka, potem znów pazua, i szef odczytał odpowiedź:
– Da, eto ja Liniewicz. No ja z tobol rozgoworiwat nie budu.
– A poczemu? – zapytał Komendant.
– Potomu, czto ty odstupnik.
– Kakim obrazom ja odstupnik?
– Potomu czto ty ruskoj poddanyj, a s Germańcami bijosz sia protiw ruskich.
– A po mojemu – uśmiechając się odpowiedział Komendant – skarije wy odstupnik, tak kak wy Polak, a służycie Ruskom Carlu.
Po tej replice Komendanta talerzyk zakręcił się kilka razy i przystanął, bez żadnej odpowiedzi.
– Możecie li wy otwietit na woproz zadanyj mysljenno? – brzmiało ponowne pytanie.
Ku naszemu zdziwieniu i dość nieoczekiwanie, wobec oświadczenia poprzedniego:
– Możems – brzmiała odowiedź w notatniku Sosnkowskiego.
Nastąpiła chwila milczenia, podczas której Komendant widocznie zastanawiał się nad treścią swego pytania. Po pewnej chwili talerzyk drgnął pod naszymi palcami i przez dłuższy moment wędrował od litery do litery, wreszcie zaczął znowu krążyć w różnych kierunkach, aż wreszcie stanął.
Wówczas Komendant przybliżywszy się do stołu położył swe palce na krawędzi talerzyka, który pod dotknięciem Komendanta, jakby prądem elektrycznym pchnięty, wykonał kilka niezwykle gwałtownych kół, po tym wyrwał nam się z pod palców i spadł na podłogę rozbijając się z trzaskiem na miał.
– Niedwuznacznie dano nam do zrozumienia, ze seans skończony – oświadczył Komendant – Przeczytaj szefie wasze zapiski.
– Bieriegities pierwago dnia prazdnika rożdjestwa – budjet ataka… no na was tolko demonstracja… ataka pojdjet jużnie… już… je już nie… już nie… nienje…
– Coś tu plącze się na końcu – dodał od siebie szef.
– A może powiada, że więcej już nie chce mówić – próbuje się domyślić ktoś z obecnych.
– Wszystko jest w porządku – zdecydował Komendant, wziąwszy się sam do odczytywania zapisków szefa – ataka pajdiet jużnieje – atak pójdzie bardziej na południe. – Krążenie i błądzenie, widoczne zresztą i w innych częściach, zapisywanego przez szefa tekstu, wynika z braku polskiego alfabetu dla pisania po rosyjsku, brak jest znaku „jat”, potrzebnego do słowa jużnieje. May zatem przepowiednie na święta. Musze przy tym wyznać, że pytanie moje, zadane w duchu, brzmiało istotnie – czy będziemy mieli spokojne święta?
(…) Okazało się, iż wszystko odbywało się według przepisu. Rosjanie zrobili na naszym odcinku grzmiącą ogniową demonstrację, natarciem w większym stylu uderzyli na pozycje austriackie pod Łuckiem. Natarcie owo skończyło się – mówiąc nawiasem – niepowodzeniem.
My zaś w naszej brygadowej rodzinie spędziliśmy beztroskliwe święta, podejmując serdecznie kochanego i dostojnego gościa, księdza biskupa Bandurskiego.
Marszałek Piłsudski, jako przedmiot świeckiego kultu specjalnie mnie nie wzrusza. Kult ten nie jest moim kultem i staram się go omijać. Nieswojo zaczynam się czuć dopiero wtedy, kiedy „życie i czyn” Marszałka zanadto wchodzą na ołtarze. Nie żebym kwestionował przynależność „Ziuka” do Kościoła katolickiego, bo od tego jestem daleko, choć głosy w tej sprawie bywają różne. Zastanawiam się tylko, jak z dzisiejszej perspektywy, żwawą predylekcję Józefa Piłsudskiego do świata magii i duchów, godzą jego gorliwi wyznawcy i galwanizatorzy. Bo tak czytam sobie właśnie Katechizm Kościoła Katolickiego i wychodzi mi, że katolicko wierzący, acz bezkrytyczni admiratorzy Komendanta Piłsudskiego, powinni poczuć się co najmniej nieswojo.
______________________________________________
KKK 2117 - Wszystkie praktyki magii lub czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągać nadnaturalną władzę nad bliźnim – nawet w celu zapewnienia mu zdrowia – są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności. Praktyki te należy potępić tym bardziej wtedy, gdy towarzyszy im intencja zaszkodzenia drugiemu człowiekowi lub uciekanie się do interwencji demonów. Jest również naganne noszenie amuletów. Spirytyzm często pociąga za sobą praktyki wróżbiarskie lub magiczne. Dlatego Kościół upomina wiernych, by wystrzegali się ich. Uciekanie się do tak zwanych tradycyjnych praktyk medycznych nie usprawiedliwia ani wzywania złych mocy, ani wykorzystywania łatwowierności drugiego człowieka.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka