Nic bardziej nie poprawia mi humoru, jak młócka między postkomunistycznymi tygodnikami. Od dwóch tygodni moc uciech daje widowiskowa wymiana ciosów pomiędzy „Wprost” i „Polityką”, nazywanymi, nie wiedzieć czemu, tygodnikami opinii. Nie przebierając w słowach redakcje epatują siebie oraz mocno zdziwionych czytelników wynurzeniami naczelnych redaktorów, którzy robią wszystko, by okazać się świętszymi od papieża. Ale ad rem.
Pierwszy do boju ruszył lekko zastygły ostatnimi czasy towarzysz Marek Król z „Wprost”, chlapiąc piórem niezłomniej Doroty Kani w te oto słowa: Jerzy Baczyński, obecny redaktor naczelny tygodnika „Polityka", w lipcu 1981 r. został zarejestrowany przez SB jako kontakt operacyjny Bogusław. Tak wynika z materiałów Instytutu Pamięci Narodowej, do których dotarł „Wprost". W aktach bezpieki nie ma jednak żadnych podpisanych przez Baczyńskiego donosów. Powiało w sumie grozą i niegrozą.
Okazało się, na podstawie akt IPN, które skwapliwie wyciągnął "Wprost", że red. Baczyński wyjeżdżając za komuny do Paryża, podpisał się wojskowym służbom wielce ciekawymi słowami: „Po powrocie ze stażu widzę możliwość ponownego spotkania się z pracownikiem wywiadu oraz przekazania opinii i obserwacji mieszczących się w ramach zainteresowań wywiadu i moich zainteresowań zawodowych, o ile mogą być one przydatne w tworzeniu warunków dla wyprowadzenia kraju z kryzysu". Na wieść o tym, red. Baczyński obrazowo i organoleptycznie stwierdził, że "Wprost" rzucił w niego ubeckim łajnem. Fakt, pączek z marmeladą to nie był.
Pośpieszył zatem z egzegezą słów, które wywlókł mu „Wprost”, tłumacząc: Wtedy, w połowie 1981 r., taka niezobowiązująca deklaracja wydała mi się sensowna i do przyjęcia, bo jak wielu ludzi Solidarności wierzyłem w potrzebę jakiegoś dialogu z władzami dla opanowania tragicznej wewnętrznej i zewnętrznej sytuacji kraju. Prawda, że uroczy żarcik i kumplecik? Dalej, już nie żartując, redaktor Baczyński nafaszerował redaktorkę Kanię i samego Króla amunicją, po czym całość zdetonował: Podtrzymuję swoją opinię, że cała akcja „Wprost” jest próbą odwrócenia uwagi od sprawy M. Króla. Mam także nadzieję – tu nie pozbyłem się naiwności – że raczej wcześniej niż później, choćby przy okazji kilku toczących się procesów sądowych, dowiemy się więcej o działalności M. Króla, a także jego i jego gazety powiązaniach ze starymi i nowymi służbami specjalnymi. Już chyba byłby czas. Przyznać trzeba, że riposta celna i w sedno Króla trafiajaca.
Na to dictum, awansem, bo numery pism ukazują się niemal równolegle, towarzysz Marek Król wydobył z siebie dość dziwnej urody słowną filipikę - Jakem Marek Tuwim (pseudo Króla - aut.), pytam: dlaczego przez tyle lat redaktor Jerzy Baczyński ukrywał przed nami swoją heroiczną przeszłość? Apeluję: dość publicystyki analnej, zamieńmy „poubeckie łajno” w nawóz ogrodu naszych marzeń o przeszłości, której nie było. Hmm... Skoro mówi to agent Marek Król, co niedwuznacznie sugeruje Baczyński, to znaczy, że ten agent wie co mówi.
Można by to wszystko spuentować stwierdzeniem – przyganiał kocioł garnkowi. Upstrzone dawną i obecną agenturą lewicowe tygodniki, postanowiły wspiąć się na wyżyny niepamięci i uderzyć w tarabany przyzwoitości. Młócąc się na poziomie redaktorów naczelnych, etykietują się wzajemnie, kto ma bardziej zachlapany życiorys i redakcję. Kto ubabrał się w komunę mocniej, a kto tę komunę ledwie liznął.
Otóż, oba tygodniki to nic innego jak uwspółcześnione wersje gadzinówek PRL-u, obie ładne i kolorowe, z tym że jedna jest starsza, a druga młodsza. Jedna jest przaśna i plebejska, a druga lekko podintelektualizowana i wyfiokowana. Jedna chce uchodzić za centrową z niewielką domieszką specyficznego konserwatyzmu, druga za centro-lewicową w lekkiej poświacie PRL-u, którą to poświatę zapewniać mają rarogi ludowej żurnalistyki, udzielające się tam w postaci felietonów.
Zadziwia mnie w tym wszystkim ciągle jedno. Co w jednej z tych gadzinówek robią przyzwoite prawicowe pióra? Dlaczego uwiarygodniają coś, co z daleka zalatuje postkomunistycznym truchłem przefarbowanym na nowe. Coś, co służbami jedzie na kilometr, coś co samo wymyśla fakty i konfabuluje, robiąc od każdego piątku czy soboty z czytelników debili, zapowiadając na stronach internetowych zjawiska i znaki, jakich świat nie widział, o ile oczywiście któryś z nich wysupła w poniedziałek 4,5 złocisza i podrasowanego medialnie gniota kupi.
Panowie prawego pióra i myślenia, odpowiedzcie szczerze, co tam robicie? Pieniądze pieniędzmi, ale gdzieś nad tym wszystkim unosi się chyba jednak kwestia smaku, tego smaku, w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia. Te słowa przecież od waszego klasyka pochodzą, a nie od klasyka towarzysza Marka Króla.
www.eckardt.pl
www.stukot.pl
Inne tematy w dziale Polityka