Jak co roku, w marcu, swoje gody przeżywają koty, filosemici i antysemici. Wszyscy z wiadomych powodów. Koty, bo natura ciągnie ich ku sobie, co zwiastują bezczelne miauczenia i zawodzenia (dziwnie pod oknami nad ranem), filosemici, bo wiadomo Marzec’68, antysemici, również wiadomo - ten sam Marzec’68. Mamy zatem kakofonię kociokwiku i miauczenia, która rozciąga się od przyblokowych piaskownic i śmietników (kocice i kocury), poprzez nobliwe różowe salony (areopag autorytetów), na szacownych mediach ogólnopolskich skończywszy (Żakowski, Poradowska, Michnik & co.). Swoją ekstazę przeżywają również towarzysze spod znaku Moczara i Gomułki, a także zwykli szczerzy obywatele, dla których marzec’68 był przepięknym czasem, kiedy to ”żydokomuna” wyjeżdżała z Polski z biletem w jedną stronę. Ot, co człowiek, to inna motywacja.
Przyznam, że na mnie Marzec’68 nie robi żadnego wrażenia. Ani nie jest czymś przełomowym, jak chciałoby wielu historyków, ani nie jest czymś bez znaczenia, jak chcieliby inni. Marzec’68 to element bezwzględnych walk frakcyjnych pomiędzy komuną o polskich korzeniach, a komuną o rodowodzie żydowskim. Obie są dla mnie obrzydliwe, bo komuna w każdej postaci jest obrzydliwa sama w sobie, zarówno pod względem estetycznym, jak i intelektualnym. Nie ma dla mnie różnicy, czy o prządkach w Łodzi, czy o górnikach na przodku, ględził z emfazą buraczano-powiatowym językiem Władysław Gomułka, czy wyfiokowany retorycznie Zygmunt Bauman. Komuna ludyczna i obskurancka jest taką samą komuną, jak komuna uniwersyteckich katedr czy salonów. Obie są intelektualnie i logicznie dysfunkcyjne.
Marzec’68 chwały Polsce nie przyniósł. Przy okazji wewnętrznej komunistycznej dintojry dostało się niewinnym Polakom o żydowskich korzeniach, nieuwikłanym w system, których jedyną winą było to, że ich babcia zamiast do kościoła chodziła do synagogi, a dziadek zamiast modlitwy „wieczne odpoczywanie” odmawiał kadisz. Musieli się z Polski wynosić, bo ich rysy twarzy nie miały nazbyt piastowskiego pierwiastka, a ręce nie nosiły śladów szpadla i kilofa. Mówili zbyt gładkim językiem i ciągnęło ich do wolnych zawodów. Po hitlerowskiej hekatombie nie byli w stanie wykrzesać z siebie miłości do ludu pracującego miast i wsi, ale z przyczyn innych, niż opisuje to Gross. Po prostu musieli mieć więcej czasu na dojście do siebie, a tego Polska Ludowa już im nie dała.
Tym ludziom, w imię partyjnych porachunków, kazano się wynosić z ich ojczyzny, która choć siermiężna, była jedank ich ojczyzną, pomimo dojmującej tragedii, jaka ich z ręki Niemców w tej ojczyźnie spotkała. Rwały się zatem przyjaźnie, walił na głowę świat, a łzy tylko w niewielkim stopniu zmywały brud szalejącej wówczas nienawiści i głupoty, jaką “chamy” i “żydy” wzajemnie sobie i społeczeństwu zafundowali. I dlatego najbardziej żal mi tych, którzy musieli wyjechać nie z własnej winy, bo cóż oni byli winni temu, że komuna żydowska z komuną polską wzięły się za swoje tępe łby, wywołując przy okazji rejwach na cały świat.
Z drugiej strony żaden żal mi serca nie ściska, kiedy pomyślę, że Polskę opuścili wówczas żydowscy zbrodniarze, którzy wespół z czerwoną hałastrą ze wschodu glajszlachtowali Polskę, skazywali na śmierć polskich patriotów, sączyli czerwony jad w umysły Polaków, siali terror i zniszczenie. Nawiali nie osądzeni, niestety, stalinowscy sędziowie, ubecy i propagandziści, wywożąc przy okazji pokaźne majątki, piejąc do tego na cały świat, jaka to krzywda ich spotkała ze strony ciemnego kudłatego polskiego luda (Panie Gross, temacik podrzucam). Kto wie, czy pochowane w Izraelu, Szwecji czy Wielkiej Brytanii różne Wolińskie, Morele i Szechtery, nie zechcą się wpisać w szeroką falę pokrzywdzonych, którym państwo polskie potwierdzi utracone obywatelstwo, uhonoruje i kto wie, czy czołem o ziemię nie zasalutuje.
Tak stać się może, bo w kwestii Marca’68 zapanowały w Polsce odruchy stadne, każące każdemu na baczność stawać przed krzywdą marcowej emigracji. Ja na baczność nie staję, bo nie ma przed czym, ani przed kim. Nie płaczę, że gdzieś tam na marcowe jasełka nie zaproszono Michnika, a z MSZ odchodzi Szlajfer, bo nie dostał odpowiedniego stolca, co w kuriozalnym tytule oznajmił jeden z portali, kłapiąc: „Przywódca protestów Marca’68 odchodzi z pracy”. Nie wzrusza mnie groteskowa Gołda Tencer, kiedy utuczona na państwowych dotacjach leje na Dworcu Gdańskim krokodyle łzy nad emigrancką niedolą. Ani ziębi mnie, ani parzy, czy teatr Którego Tam Dnia, w imię michnikowskiej solidarności, odda ordery do Pałacu Prezydenckiego, o czym z dziką egzaltacją donoszą WSI24, tak jakby co najmniej meteoryt tunguski spadł na Warszawę.
Z dystansem patrzę na pomysł potwierdzania „z automatu” przez wojewodów obywatelstwa polskiego dla całej marcowej emigracji, bo wiem, że innych Polaków, rozsianych po dawnych polskich kresach, stepach Kazachstanu czy dalekiej Syberii, zaszczyt taki ze strony wojewody spotkać nie może, gdyż państwo polskie wykazuje w tej mierze dziwną omnipotencję. A to właśnie tym naszym rodakom takie obywatelstwo i wynikające z niego prawa są najbardziej potrzebne. Rzuceni przez los i komunę na nieludzką ziemię, egzystują poniżej wszelkiego minimum, zdani na łaskę i niełaskę otoczenia.
Konsekwencją tego jest, że oni i ich potomkowie, coraz słabiej kultywują polskość, chociaż ona w nich siedzi i wystarczy naprawdę niewiele, by na nowo w nich rozkwitła. Czas najwyższy ku temu, by pokazać światu, że Polska troszczy się o swoich rodaków, że dla polskich władz słowo POLAK brzmi dumnie, i że gdziekolwiek jakiś Polak żyje i potrzebuje pomocy, to może na nią liczyć, jak i na UZNANIE jego polskości przez Rzeczpospolitą Polską. A zauważyć w tym miejscu warto, że wielu Polaków wyjeżdżało z Polski w bydlęcych wagonach wcale nie w marcu lecz zimą, podczas siarczystych mrozów, i nie do krajów o ugruntowanych demokracjach i łagodnym klimacie, a do wschodniego bezdusznego piekła, wycieńczającej pracy i ludzkiego upodlenia.
Dlatego właśnie w porównaniu ze wschodnią, marcowa emigracja pachnie mi bardziej kawiorem i pomarańczami, aniżeli zgniłą, butwiejącą kromką chleba i spleśniałą cebulą. Nie da się ich porównać, bo są do siebie nieprzystawalne. Niosą ze sobą inne przyczyny, wrażliwość i konsekwencje. Z tą różnicą, że jedna ma lepszy pijar, a druga nie ma go wcale. I to jest ta niesprawiedliwość, która sprawia, że Marca’68 w żaden sposób nie jestem w stanie poczuć i przyjąć jako coś swojego.
www.eckardt.pl
www.stukot.pl
Inne tematy w dziale Polityka