Przepadł wypacykowany Wojciech Olejniczak. Najbardziej nieudany, bezpłciowy i miałki lider postkomunistów, jaki im się przytrafił po 1989 roku. Namaszczony przez Aleksandra Kwaśniewskiego, by po rządach Millera odmienił sieriozno-kombinatorskie oblicze SLD, padł pod ciężarem własnej nieokreśloności i niezrozumienia, czym jest prawdziwe dziedzictwo PZPR, stanowiące kościec mentalny SLD. Doskonale natomiast zrozumiał to Grzegorz Napieralski, odwołując się w wewnętrznej walce o przywództwo do tęsknot i fobii frakcji jurajskiej, najliczniej reprezentowanej w obozie postkomunistów.
W sumie można powiedzieć, że na kongresie Sojuszu Lewicy Demokratycznej bezbłędnie zadziałał instynkt samozachowawczy postkomuny. Po okresie “kundlenia się” z demokratami i odszczepieńcem Borowskim, wraca stary sprawdzony SLD – antyklerykalny, świecki, zajadły i historyczny. Nadchodzi klimat na Senyszyn i Gadzinowskiego, twardą obronę zdobyczy PRL-u, związków jednopłciowych i uciech wszetecznych. Edukację seksualną, aborcję i eutanazję. Pigułki “dzień po”, walkę z lustracją i religią w szkołach. Jednym słowem – przyszło nowe, czyli wróciło stare.
Wróciło jednak w bardzo groteskowej postaci, bo powielaczowej. Zapowiedź Napieralskiego, że ma zamiar stać się drugim Zapatero, wywołuje u co bardziej rozgarniętych obywateli, a także u wielu wyznawców lewicy niedwuznaczny uśmiech politowania. Porównanie tych dwóch postaci w niewielu fragmentach wskazuje bowiem na podobieństwa. Zapatero jest premierem Hiszpanii o ugruntowanym lewicowym formacie intelektualnym (niestety taki format też występuje), a Napieralski ze swoim formatem daje się sformatować co najwyżej do skali powiatu, choć ambicji i sprytu odmówić mu nie można, czego dowodem jest wygryzienie pewnego siebie Olejniczaka. Ale cóż, jaka partia, taki format przywódcy.
Wybór Grzegorza Napieralskiego na szefa SLD, to bardzo dobra wiadomość dla Prawa i Sprawiedliwości, a zła dla Platformy Obywatelskiej. Po lewej stronie, po okresie stagnacji, ma szansę powstać realny kontrapunkt dla partii Jarosława Kaczyńskiego, którym nie będzie Platforma Obywatelska. Dotychczasowa anihilacja lewicy była dla partii Tuska sytuacją wręcz komfortową. Świadczą o tym nerwowe wypowiedzi posła PO Stefana Niesiołowskiego, który komentując na gorąco wybór Napieralskiego, dostrzegł w tym omalże spisek PiS i SLD w celu osłabienia jego partii. I choć spisku w tym na pewno nie było, to nerwowy niepokój pana posła Niesiołowskiego nie jest tutaj pozbawiony podstaw.
Po półrocznym okresie epatowania polityką miłości nożyce zaczną zaciskać się na partii Tuska coraz mocniej. Z lewej strony naciskać będzie SLD hasłami aborcyjnymi, antyklerykalnymi, socjalnymi i – a jakże – europejskimi. Z prawej PiS kontratakować będzie konserwatyzmem, zabarwionym społeczną nauką Kościoła, hasłami kontynuacji walki z korupcją, lustracją i naporem niemieckich roszczeń. W tej sytuacji PO zmuszona będzie wyjść spod pijarowskiego klosza i włączyć się w ostrą konfrontację, o ile nie chce zostać zmarginalizowana w dyskursie publicznym przez swoich antagonistów, dla których tematy „kontrowersyjne”, wywołujące emocje społeczne, są ożywczym powiewem na skołatane elektoraty.
Dzięki wyborowi Napieralskiego temperatura politycznego sporu ma szansę znacząco się podnieść, co dla Prawa i Sprawiedliwości jest sytuacją wprost wymarzoną. Takich momentów nie zwykł marnować Jarosław Kaczyński, który w politycznych bombardowaniach i klinczach czuje się jak ryba w wodzie, czego nie raz dowiódł, a które sam wielokrotnie udanie prowokował. Co innego Platforma Obywatelska, dla której każde nierozważne odezwanie się, może skończyć się odfrunięciem części elektoratu, na który czekają już PiS i SLD. A tego Platforma najmniej by sobie życzyła, zwłaszcza, że marzy o dowiezieniu obecnego wyniku z sondaży do wyborów prezydenckich.
Dzięki polaryzacji i mobilizacji ideologicznej na politycznych biegunach sytuacja może za chwilę przypominać sceny z polowania na grubego zwierza, wokół którego biegną czujne – niedorżnięte jak się okazuje – watahy, kontrolujące słabnącego przeciwnika, by w odpowiednim momencie rzucić mu się do gardła. Brocząca coraz mocniej niezadowoleniem elektoratu Platforma Obywatelska, będzie zmuszona płacić z dnia na dzień większą cenę za spokój i ochronę swojego premiera, którego wizerunkowi podporządkowano wszystko. Stąd obserwowane sztuczki medialne, wpasowujące Donalda Tuska w każdy rodzaj oczekiwań społecznych, kiedy to pan premier bywa za, a nawet przeciw sobie, wyciąga grzeszki młodości, mrugając przy tym znacząco do młodych, obiecuje laptopy dla każdego czy zniesienie abonamentu. Ot, taka nowa, społecznie wrażliwa forma liberalizmu.
Tymczasem Napieralski to dla Platformy koniec spokoju na lewej flance. To konieczność obrony lewicowo-centrowych przyczółków, jakie PO udało się zdobyć oraz utrzymania ich przy sobie, co wiązać się może z ustępstwami programowymi. Kto wie zatem, czy nie jedynym logicznym ruchem dla Platformy, byłoby otworzenie się na sieroty po LiD-zie, u których po wyborze Napieralskiego na szefa SLD poczucie sieroctwa musiało wzrosnąć do frustrujących rozmiarów. Pokusa jest, ale z kolei bardziej tradycyjny i ortodoksyjno-liberalny elektorat PO, będący matecznikiem Donalda Tuska, może lewicowo-centrowej flancy nie zaakceptować i w całości ją odrzucić. I tak źle, i tak niedobrze. Jedyna nadzieja w Grzegorzu Napieralskim, że pozostanie tylko gawędziarzem, że przejdzie do historii jako kieszonkowy Zapatero, na co ma wielką szansę. Ale to i tak nie jest dobra wiadomość dla Platformy.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka