„Kup kota w worku” – zachęcił mnie przewrotnym tytułem swojego najnowszego tomu poezji (?) Tadeusz Różewicz. Wszedłem i kupiłem. W Matrasie, bo w Empiku nie mieli, choć powinni. Tam nigdy nic nie mają jako pierwsi. Kota skonsumowałem dzisiaj. Częściowo w wannie, częściowo przy obiedzie, częściowo na tapczanie. Skończyłem teraz, właśnie. Kot okazał się mieszaniną persa z dachowcem, co sierściuchowi wyszło tylko na dobre. Wiadomo, mieszanka. I to wcale nie wedlowska, której - z góry zaznaczam - nie lubię.
Różewicz zaskoczył. Nie dość, że wspak i na opak zestawił różne gatunki, to całość zręcznie zilustrował rysunkami, nad którymi popłakać by się mogli esteci od sztuki, ale z pewnością nie czytelnicy. Tym ostatnim Różewicz zafundował przemarsz po świecie ich otaczającym, szydząc niemiłosiernie z podnoszonej do rangi sakrum tandety, żgając lanserów różnej maści czy kpiąc z tak zwanych „zjawisk” i mód. Jest w tym wszystkim Różewicz wnikliwym, zdystansowanym, kpiarskim i przewrotnym. Maca i smaga byt doczesny cierpką ironią, stawiając przed nami krzywe lustra, zza których ciekawie łypie na nas okiem.
A że młodzikiem Różewicz już nie jest, tym bardziej miło zaskakuje, bo rozpędu i świeżości mu nie brakuje, czym na głowę bije wielu młodych i tak zwanych obiecujących. Tomem tym bawi się także samym sobą, z koniecznym dystansem i autoironią, stawiając przy tym pytania ważne, na które odpowiedzi musimy poszukać jednak sami. Podążmy przez moment za autorem, oglądającym siebie w wierszu „normalny poeta”:
Czasem niepokoję się tym
że jestem taki zwyczajny
pisałem gdzieś kiedyś
o tym Nie martwię się ale zaczynam
myśleć że chyba to nie jest
„zajwiskiem”
już czas wykreować siebie
poetyckiego malowniczego szalonego
(trochę) schizofrenika trochę kochającego
inaczej bieda w że kocham „po bożemu”
że lubię piesze spacery że
jestem mężem jednej żony
według wskazań Pawła Apostoła
(…)
Warto zatem wysupłać trochę złociszy i łypnąć, co też sędziwy młodością poeta ma nam do powiedzenia, przekonać się, dlaczego wciąż jest czytany i dyskutowany, jak daleko wysforował się przed poetycki peleton i czemu wciąż brzmi świeżo? Dlaczego nieustannie defibryluje poezję, ożywia i natlenia? Dlaczego? Nie kupując „Kota w worku”, nie będziesz tego wiedział.
****************
co słychać
dwóch pije w parku piwo
trzeci w krzewach
się odlewa
pod magnolią różową
rechoczą i rechocą
nad milczącym stawem
żaby gdzie żaby wołam
gdzie żaby się zapodziały
Staff opuścił aleję zasłużonych
idzie alejką w moją stronę
uśmiecha się i pyta
“cóż panie Tadeuszu nowego
się dzieje?”
“nic się nie dzieje, panie Leopoldzie,
nawet nowość nie potrząsa kwiatem
drugorzędni aktorzy reklamują
gwiezdną wojnę o czarne złoto”
“to piękna nazwa…
dla szlachtuza”
powiedział Staff i wrócił
szybko na “tamten świat”
siedzę na ławce którą
zaprojektuje ktoś na moją cześć
skamieniały zgipsiały
z głową w chmurach
z głową na którą niebieskie
ptaszki załatwiają
czarne i białe odchody dochody
z daleka widzę mistrza Przybosia
“zajął pan moje miejsce Tadeuszku”
mówi mistrz z uśmiechem
odpowiadam smętny i sam pełen winy
“wszyscy się zmieścimy… i pan
i ja i Iwasio i Pucio i Tuwim
nawet Pietrkiewicz z Pasternakiem
Jan Maria Gisges Ożóg z Czernikiem
Frasik i Miłosz (z respektem)
i Eminowicz i Stasiu Skoneczny
(mały i duży… może być
nie tylko świętym ale i poetą)
“wir alle wünschen jedem alles gute
(…)
wir jeder wünschen allen alles gute”
napisał kiedyś mój zmarły przyjaciel
Ernst Jandl
czas kończyć przypomniał
mi o “języku przez własne
zęby ugryzionym”
sam Leonardo da Vinci
(„Kup kota w worku”, Tadeusz Różewicz, Biuro Literackie, Wrocław 2008)
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Kultura